W zapadłej ciszy wypiły następną kolejkę. Achaja dopiero teraz zrozumiała, że wódka i bliskość tych dziewczyn mogą być jakimś lekarstwem. Jakimś…
– Ty… – szepnęła Chloe. W zapadającym mroku ciągle widać było wyraźnie jej rude jak u wiewiórki włosy. Uniosła się na łokciu, warkoczyki z lewej strony jej głowy opadły na koc. – Powiedz… – nie mogła znaleźć odpowiednich słów -… ty naprawdę zdradziłaś?
Achaja poczuła coś gorącego, co rozlewało się gdzieś wewnątrz niej.
– Tak – powiedziała szczerze. – No, dobra. – Skuliła się w sobie. – Powiedzcie, że jestem śmieciem i każcie mi stanąć pod ścianą z własną spódniczką na głowie. Nie będę się z wami bić.
W kompletnej ciszy, już prawie po ciemku, czyjaś dłoń dotknęła jej szyi. To… Lanni? Ktoś objął ją z drugiej strony.
– Bardzo bolało?
– Co? – spytała zaskoczona.
– No, jak ci to robili… to, co ci robił mistrz umierania.
– Bardzo… Tak bardzo, że do dziś czasem zleję się w nocy, jak mi się przyśni. – Czuła, jak pali ją twarz. Bogowie! Naprawdę mówiła takie rzeczy komuś innemu? Potrafiła to powiedzieć? Przeszło jej przez usta? – To jest… to jest jak… – Nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa. Nie potrafiła znaleźć żadnego porównania. Musiała zmienić temat. – Skąd wiecie? – szepnęła zrezygnowana.
– Bo my… – Shha również nie potrafiła dobrać słów. – Następnej nocy, po tej durnej kocówie na początku, postanowiłyśmy cię pobić jeszcze raz. I tym razem fest! No i… podeszłyśmy do ciebie jak spałaś, żeby związać i chyba… zabić. Bo wkurwione byłyśmy. I… I ty… tak strasznie płakałaś przez sen. I… i mówiłaś, żeby mistrz ci już tego nie robił więcej, że… zdradzisz, że powiesz, co ci każe, tylko… żeby ci tego więcej nie robił. Że już nie możesz i czy on nie widzi, że ty już zupełnie nie możesz wytrzymać. I… – Shha pociągnęła nosem. – Jakoś głupio było cię lać jak beczysz… No, tośmy poszły.
Achaja poczuła nagły ból w gardle, coś gorącego zbierało jej się pod powiekami.
– I… wiesz… następnej nocy też się rzucałaś. Wiesz… Sen masz jak królik, wystarczy cicho pociągnąć nosem w namiocie i już, choćby w środku nocy, widać te twoje ogromne oczy, szeroko otwarte. Ale… Kiedy cię najdzie, to… można topór ostrzyć nad twoim uchem, a ty nic… tylko beczysz i się rzucasz. I śpisz, ale to nie jest dobry sen, co?
– Zamknij się, głupia – wtrąciła Lanni. – A ty… Kości masz całe, poskręcana nie jesteś. Widziałam cię gołą, nie masz blizn poza tą na tyłku. Co on ci robił?
– Wbijał takie małe igiełki z trucizną, która się powoli rozpuszczała.
– Gdzie?
– W takie miejsca, że… Powiem ci inaczej. Wyobraź sobie te fragmenty ciała, gdzie za skarby nie chciałabyś, żeby ci cokolwiek wbito. Nawet bez trucizny.
– O, żesz ty… Nie! Szlag! Tam też?
– Wszędzie. W piersi. W tyłek. Bynajmniej nie mam na myśli pośladków, ale zrobił to gnój z tyłu i z przodu. Chciał, żebym krzyczała. Było właśnie w Luan poselstwo z Troy, a cesarscy stracili właśnie jakiś port. Chciał, żebym pod oknami własnego poselstwa krzyczała, żeby go oddali. I krzyczałam. Jak mogłam najgłośniej.
– A to chuje! Zaraz… Ale niby po co im to? Że niby wasi się przejmą losem jakiejś tam żołnierz? Trochę naiwne.
– Tam był mój ojciec. Archentar, Wielki Książę Królestwa Troy.
– O, żesz… szlag! Co za skurwysyny!
– No – dodała Shha. – Widziałyście Luańczyków? Powiedzieć, że psy, to obraza dla psa.
– Zamknij się, głupia – mruknęła Lanni. Przytuliła się do Achai. – Znaczy, ty księżniczka?
– Byłam. Zanim zdradziłam swój kraj.
– Śpij. – Lanni pocałowała ją ciepło w usta. – Armia, gdzie służą same dziewczyny, ma jednak swoje dobre strony.
– No. – Shha również się przytuliła, mocno, całym ciałem. – Śpij, a jakbyś miała złe sny, to cię obudzimy i już ci się nie będzie źle śnić.
Mayfed machnęła ręką.
– Kurde, ta to jak coś powie… Aż zęby bolą. Lepiej dajcie jej wódki.
– Dzięki, Shha – mruknęła Achaja. – Jak z wami jest ciepło.
Wszystkie rozumiały, że nie chodzi o… brak chłodnego powietrza. Czuła, że łzy ciekną jej po policzkach. Na szczęście było już ciemno. Nie dla wszystkich jednak. Lanni musiała coś zauważyć – wysunęła język i delikatnie zlizała je z twarzy koleżanki. Potem uśmiechnęła się łobuzersko.
ROZDZIAŁ 5
Kucyk był naprawdę wytrzymały. Szedł, nie czując, zdaje się, w ogóle zmęczenia, mimo wijącej się coraz bardziej górskiej drogi, prowadzącej wśród sosnowych lasów porastających strome zbocza wokół. Miał grzywę splecioną w warkocze, spuszczone po lewej stronie, dokładnie tak jak Achaja. Jego chód przypominał jazdę wozem – był równy, o dokładnie wymierzonej długości kroku, spokojny, ciągle w tym samym tempie. Ci, którzy go tresowali, byli mistrzami w swoim fachu. Dopiero teraz tak naprawdę dowiedziała się, dlaczego dla szeregowców górskiej dywizji wybrano kuce. Owszem, nie miała żadnych szans, żeby dogonić porucznik Zinnę, kiedy ta przyspieszała lekko, żeby dowiedzieć się, co na przedzie kolumny. Ale też oficerski rumak potknął się już kilka razy, a nawet o mało nie złamał nogi w pokrytym kamieniami korycie strumienia, którym musiały się poruszać. Kucom kamienie nie przeszkadzały. Najlepszym dowodem była Lanni, która jakiś czas temu została w tyle, a teraz dogoniła ich, jadąc stromym zboczem.
– Wiem już – mruknęła, oglądając się na wszystkie strony, czy nie ma w pobliżu oficer.
– Od tej twojej koleżanki? – spytała Shha. – Tej z…
– Cicho, głupia!
– Ta jak coś powie. – Mayfed wzruszyła ramionami. – Dobra, kto przed nami?
– Starzy znajomi. – Lanni ściszyła głos. – Drugi mieszany korpus gwardyjski Luan.
Zarrakh roześmiała się, ale nie był to wesoły śmiech.
– Pewnie, że znajomi. Tyle razy już się biliśmy – powiedziała. – Shha na pewno już przygruchała tam kilku chłopaków.
– No, co ty? Co ty?!
Dziewczyny roześmiały się. Shha była lubiana, zawsze pogodna, wesoła, zaradna, nie stwarzała problemów. Ale inteligencja kwalifikowała ją raczej do kawalerii.
– No, a o co nam tym razem biega? – spytała Chloe.
– O Kupiecki Szlak.
– O, żesz… Kurwa! Bogowie! No, ładnie! – Pozostałe skrzywiły się, klnąc pod nosem wszystkie naraz.
– Co to jest Kupiecki Szlak? – spytała Achaja.
– Taka droga – mruknęła Lanni. – Połączenie pomiędzy Strath a przystanią w Korrneth na rzece. My musimy ją mieć, bo kupcy by nadpłacali, ciągnąc przez lasy, a oni ją przerywają, bo chcą nam zrobić kuku.
– Chyba gówno zrozumiałam.
– Nie przejmuj się, ja też niewiele rozumiem. – Machnęła ręką Lanni. – Tyle wiem, że to jedna z ostatnich dróg kupieckich, jakie łączą nas z rzekami, którymi nasze towary mogą spływać do morza. Inaczej kupcy musieliby ekspediować towary lasami i by ceny wzrosły wtedy, a to z kolei coś tam źle zrobi na nasz handel… Eeeee… Z grubsza chodzi o to, żeby pieniądza więcej było.
– Nie – mruknęła Chloe. – Słyszałam, że jak padnie handel, to po nas.
– Niby, że co? Nie możemy se sami zjeść własnego zboża?
– Akurat. My zboże wysyłamy… – Zarrakh postukała się ręką w czoło. – Raczej kupujemy.
– Cicho – warknęła milcząca dotąd Mea. – Porucznik nadjeżdża, wkurwiona czymś jak ostatnia zaraza.
Miała rację. Zinna o mało nie zajechała swojego wierzchowca na kamienistej drodze. Jej oczy miotały gromy, szarpnęła uzdą, tak jakby chciała swojemu rumakowi skręcić kark.
– Plutooooon! – ryknęła, zarywając w miejscu. – Z koniiiii!!!
Wykonały rozkaz jak na ćwiczeniach, zeskakując z siodeł i chwytając w locie plecaki, kusze, kołczany i dziryty.
– Konie… Pęęęętaaaaaaać!!!
– O, kurwa! – wyrwało się którejś. Achaja nie mogła się obejrzeć. Ledwie umiała pętać nogi swojego kuca i przez cały czas miała wrażenie, że zostanie kopnięta dokładnie w sam środek czoła.
– Ładnie. – To była Shha. Tuż obok.
– Co?
– Zwykle co piąta dziewczyna zostaje do pilnowania zwierzaków – szepnęła Shha. – Jak jest bardzo źle, to co dziesiąta. A jak, kurwa, pętać… – splunęła na ziemię, pomagając Achai z powrozem, wyraźnie drżały jej ręce -… znaczy, już tu nie wrócimy.
– Żywe – dodała Lanni.
– Stulić pyski! – warknęła Mea.
– Plutooooon! – Zinna szarpnęła wodzami, wprowadzając swojego wierzchowca na strome zbocze. – Za mnąąąąąą… Marsz!
Ruszyły biegiem za panią porucznik. Wszystkie trzy drużyny plutonu „C” pierwszej kompanii batalionu Zulu w trzecim pułku pierwszej dywizji górskiej. Trzydzieści kilka dziewczyn w pełnym oporządzeniu. Achaja dopiero teraz doceniła sznurowane buty. W sandałach złamałaby nogę już kilka razy, biegnąc po kamienistym zboczu.
Ale te sznurki trzymały kostki, usztywniając je przy każdym niepewnym stąpnięciu. „Starzy żołnierze” i ona sama dobiegli do linii drzew w jakiej takiej kondycji. „Młodzi”, czyli te, które przyszły jako uzupełnienia z obozu, dyszały tak, jakby odbyły właśnie marsz do Syrinx i z powrotem. A nie był to koniec biegu. Drużyny podzieliły się i ruszyły dalej osobno, utrzymując kontakt wzrokowy. Tu w lesie, na miękkim podłożu, trudno było dotrzymać kroku wierzchowcowi Zinny. Po zrobieniu kilkuset kroków przypadły na grzbiecie zalesionego wzgórza.