Выбрать главу

– Dzięki wam, Bogowie, za to, że nie wszyscy mężczyźni są inteligentni. Dzięki wam za ich miłość własną. Dzięki za to, że kochają sławę i ordery. Dzięki wam, Bogowie, za regulamin armii Luan, który pisaliście pewnie sami dla pognębienia naszych wrogów. Dzięki stukrotne za to, że zesłaliście ciężką piechotę do walki w lesie…

Kilkanaście dziewczyn uklękło również. Szept wielu modlitw zlał się w jedno.

– Dobra, suki! – przerwała im Lanni. – Która może, niech się drapie na najbliższe drzewo! Reszta w tył, oślice!

Jej wzrok spotkał się na chwilę ze wzrokiem Achai. Dwie pary oczu śmiały się do siebie w okrutnej radości. Dwie wilczyce wyszczerzyły do siebie kły. Będziemy szarpać! Będziemy pić ich krew! Dzięki wam, Bogowie, że choć na chwilę użyczacie nam swej mocy!

Piechota zbliżała się szybko do ściany lasu. Wlazła pomiędzy pierwsze drzewa, grzęznąc w gęstych krzakach, przez które ciężko było przenieść wielkie tarcze. Szereg rozerwał się, zmieszał, rozpadając na małe grupki. Rozległy się przekleństwa, nawoływania, rozkazy, potem okrzyki wściekłości, kiedy doszli do zabitych kawalerzystów.

– Juuuuuuuuuuuuuuuuż!!! – ryknęła Lanni.

Dziewczyny zeskakiwały z drzew, chlastając mieczami plecy piechociarzy. Te, które się cofnęły, nacierały z furią, przeskakując wykroty i krzaki. Co mógł zrobić Luańczyk w pancerzu, z ciężką tarczą? Wystarczyło raz odbić mu miecz i rzucić się na tarczę całym ciężarem swojego ciała! I już był pod tobą! Wychędożyć, od nadmiaru dzielącego dwa ciała metalu, się nie da… Ale dziabnąć mieczem? Proszę bardzo. Wybierz sobie miejsce. I wal gdzie chcesz. W co chcesz. Gdzie masz ochotę.

Dziewczyny położyły trzecią część oddziału, zanim tamci zorientowali się w ogóle, że giną. Potem zaczęła ważyć ich przewaga liczebna. Żołnierze rzucali tarcze i siekli mieczami, ale… w co? Mieli na sobie pancerze (świetne na bezleśnej równinie), a dziewczyny tylko lekkie skórzane kurtki i krótkie spódniczki. Odskoczyć? Tylko głupia nie zdąży. Miecze tej samej długości (czyli krótkie), choć w obu przypadkach wypływało to z innych przyczyn. Piechota Luan walczyła z reguły w szeregu, ramię przy ramieniu. Gdyby mieli długie miecze, to robiąc zamach, jeden żołnierz mógł ściąć dwóch kolegów. Dla armii Arkach z kolei długi miecz był zbędnym ciężarem – główna broń to kusza i dziryt. Szanse były więc równe, tyle tylko, że… dziewczyny z Arkach były szkolone do walki w lesie. Luańczycy nie. U nich tylko gołe równiny i pustynia. Żołnierze zaczęli się cofać.

– Do ataku, dziwki jedne! – wrzeszczała Lanni. – Do ataku, ladacznice!

Achaja wzięła to do siebie i doskoczyła do dziesiętnika, wywracając go swoim ciężarem. Pchnęła silnie, rozwalając mu szyję. Wstała, zanim umarł, i skoczyła znowu. Potknęła się na jakimś korzeniu, upadła, przewracając w locie na plecy i parując cios miecza. Shha dokończyła luańskiego żołnierza, wbijając mu nóż w gardło.

– No i co, koleżanko? – sapnęła. – Starość nie radość, no nie?

– Ty małpo! – Achaja poderwała się jednym susem. – Jesteś raptem może o rok młodsza, suko!

Runęła na następnego żołnierza, wytrąciła mu miecz i w momencie kiedy już, już miała go zabić, potknęła się znowu. Naprawdę nie potrafiła walczyć w lesie. Shha dokończyła go, uśmiechając się promiennie.

– Oczy nie te, szybkość nie ta… – mruknęła.

– Ty zarazo jedna! – Achaja gramoliła się z wykrotu, klnąc wulgarnie.

– Spoko! Przespałabym się z tobą, Achajko, gdyby było choć trochę czasu. Wiesz. Między nami, dziewczynami… Słyszałaś, co mówią o babskiej armii? To prawda.

Jej radosny uśmiech sprawił, że Achaja przypomniała sobie w jednej chwili wszystkie sztuczki, których uczył ją Hekke. Ale nie było już na kim ich zastosować. Luańczycy, może w połowie swojego początkowego stanu, wycofali się na polanę.

– Stać! Stać! – ryczała Lanni. – Do tyłu, krowy! Tam jazda na was czeka.

Dziewczyny cofnęły się w ostatniej chwili. Kawalerzyści już uspokajali konie.

– Jaki stan, oślice?

– Pizda jedna wie, jaki stan – wydyszała ta piegowata, którą uratowały na drodze, spocona, jakby wyszła z łaźni. – Policz se sama.

– Straty, kurwa, meldować!!! – zawyła Lanni, ale nikt nie był w stanie jej odpowiedzieć.

– Z dychę straciliśmy – wzruszyła ramionami Zarrakh, ale swoje obliczenia opierała wyłącznie na, nie odkrytym jeszcze, rachunku prawdopodobieństwa. Wokół leżało kilka dziewczyn, którym się nie udało, ale oddział zajmował linię długą na jakieś pięćdziesiąt kroków, nie sposób było w krzakach objąć jej wzrokiem.

– Plutooooooon! Sześć kroków w tył!

– Dlaczego, psiamać, akurat sześć? – spytał ktoś z tyłu.

– Pewnie magiczna liczba – skomentował ktoś z boku.

– O, żesz wy – odezwała się jakaś zwolenniczka ścisłego wykonywania rozkazów. – A jakby powiedziała „jedenaście”, też byście się czepiały.

– Mordy w kubeł! – wrzasnęła Achaja, popierając szarżę. Shha przechodziła w pobliżu, więc pokazała jej język. Ta jednak nie przejęła się, również wysunęła swój i oblizała się dwuznacznie, mrugając do koleżanki. – W tył, małpy!

– A co to „małpa”? – spytała któraś, pewnie ze wsi.

– Małpa to ty! – krzyknęła Lanni. – Starczy na ciebie spojrzeć.

– Ja się cofnęłam siedem kroków. Może być?

– Stul pysk, dupo!

Kawalerzyści na polanie nie zamierzali szarżować, nie znając sytuacji, sił wroga, ani terenu. Atak na oddziały Arkach przy faktorii udało się jednak opóźnić. Piechota tymczasem zwierała szyki.

– No, teraz nas gnoje załatwią – szepnęła któraś.

– Cicho! Zajmować pozycje!

– Jakie pozycje, małpo zielona?

– Co to jest „małpa zielona”? – wtrąciła swoje trzy grosze żądna wiedzy wieśniaczka.

– Ja zwariuję z tym oddziałem! Za co mnie Bogowie pokarali tymi głupimi siksami?

Luańska piechota przegrupowała się z podziwu godną sprawnością. Żołnierze odrzucili niepotrzebne tarcze, sformowali klin i ruszyli do ataku z powrotem na zarośla, gdzie przed chwilą ponieśli klęskę. Podziwu godna wytrwałość. Nie tak znowu długo po opisywanych wydarzeniach oddział, który stracił trzydzieści procent stanu, według strategów uznany by został za oddział „obezwładniony”. A ci znowu szli do ataku z raptem połową początkowego stanu. Po prostu nie znali wyników obliczeń przyszłych pokoleń strategów.

– No, dziewczyny – mruknęła Lanni – która tam wierzy w Bogów, armię Arkach i nie ma akurat okresu… Stawać w linii!

– O, żeby cię – szepnęła któraś z tyłu. – Wolałabym okrzyk: „Chodu!”.

– Albo: „Spierniczajcie, która może” – dodała jakaś żołnierz z boku. – Może jednak zmienisz zdanie, co?

– W dupę! – warknęła Lanni. – Stać w szeregu!

– No, to… żegnajcie koleżanki! Oni teraz już wiedzą, co ich czeka i jak se z tym radzić.

– Stul pysk!

– A szłam se spokojnie do niewoli… Zaraza! No, co? Najwyżej wydupczyłoby mnie kilku gości, ładna jestem, bym se poradziła. To mnie uwolniły, psiekrwie! A teraz wrogowie zarezają jak świnię.

Lanni rozejrzała się gwałtownie, ale zwolenniczka systemu niewolniczego wolała się ukryć za plecami koleżanek. Strach przed własnymi podoficerami musiał być jednak silniejszy od strachu przed nadzorcami i strażnikami cesarstwa Luan.

– Dobrze dotąd… aż ci, kurwa, łapy połamią na wstępie! – syknęła ta, która doświadczyła już choć przedsmaku niewoli. Nie mogła niczego zrobić, ale stała z innymi w szeregu, zaciskając zęby. Achaja klepnęła ją w plecy.

– Masz rację, siostro! Ja tam byłam. Jak się której wydaje, że u nich da się żyć, to niech se brzuch rozetnie i zobaczy, jaka ładna jest w środku. Po prostu śliczna. Na pewno docenią.

– Zamknąć ryje! – Lanni zagryzała wargi do krwi. – Nie szczekać już!

Klin luańskiej piechoty, dużo bardziej groźny niż za pierwszym razem, dotarł do skraju zarośli. Żołnierze przegrupowali się, usiłując dublować tych, którzy zajmowali kluczowe pozycje. Teraz jednak nie mieli już miażdżącej, podwójnej przewagi liczebnej. Wkroczyli między krzaki, tracąc impet i równy krok.

– Teraz! – wrzasnęła Lanni. – Do ataku!!!

Dziewczyny ruszyły do przodu. Luańczycy przewidzieli to jednak, zatrzymali się i zwarli szyk. Szczęk metalu, ktoś się przewrócił, ktoś krzyczał ranny. Kobiety Arkach uderzyły z impetem w pancerny taran, ale teraz nie było już tak łatwo. Krzaki krzakami, ale Luańczycy nie byli w ruchu tak jak poprzednio. Zwykła szermierka, w której żołnierze w pancerzach powoli zdobywali przewagę.

Achai mignęła Bei tuż obok. Złapała ją za kołnierz kurtki.

– Wyjmij kuszę i strzelaj! – krzyknęła.

Kiedy tamta załadowała broń, podsadziła ją na konar najbliższego drzewa.

– Już!

Bei strzeliła, zabijając żołnierza. Nie mogła nie trafić, dzieliło ich może dziesięć kroków. Achaja wskoczyła na konar obok, wyrwała jej kuszę i naciągnęła cięciwę rękami, opierając kolbę o brzuch.

– Masz, strzelaj! Będę ci ładować!

– Ty? – Bei, zaskoczona, zakładała bełt na leże. – Stary żołnierz młodemu?

– Bo celuję jak każda kurwa z burdelu. Ale silna jestem.

Bei strzeliła, zabijając następnego, i podała kuszę Achai. Ta naciągnęła ją z lekkim stęknięciem.

– Masz.

Świst. Trzeci żołnierz upadł, robiąc wyrwę w szeregu. Chloe i Shha widząc, co się dzieje, cofnęły się, wyjmując swoje kusze. Achaja przeładowała po raz trzeci. Potem jeszcze raz.