– O, bogowie, jak mi dobrze. – Spojrzała nieprzytomnie wokół. – Czemu płaczesz, Lanni? Też nie żyjesz?
– Płaczę, bo mój tata będzie teraz najważniejszy w miasteczku! – chlipnęła. – Pewnie radnym zostanie, mając córkę porucznika i dodatek dzierżawny za mój stopień.
– Ty – przerwała jej Shha – mianuj nas szybko, zarazo! Ja też chcę, żeby mój tato płakał, że taką fajną córcię wychował, i żeby miał dodatek morgowy za mnie!
Lanni wytarła nos rękawem. Nie bardzo wiedziała, jak postąpić.
– Ale… której co mam dać?
– Jej daj sierżanta – mruknęła Achaja. – Nie róbmy pośmiewiska z tej armii, żeby sierżant miała taki tatuaż na twarzy jak ja.
– Ty, przestań wreszcie chrzanić o tym, co masz na twarzy! – krzyknęła Shha. – Jesteś śliczną dupeczką, lalko. I naszą siostrą!
Achaja uśmiechnęła się i mrugnęła do niej.
– Dobra… Ale ja nie potrzebuję dodatku, a twojemu staremu się przyda. Jako ojciec sierżanta będzie miał wyższy.
– No, niby tak… Ale w mieczu jesteś lepsza i to tak, że…
– A ty lepiej potrafisz zorganizować ludzi. A poza tym podobało mi się, jak runęłaś na tych pacanów z gałęzią.
– Dobra. – Lanni wstała, choć z trudem. – Shha, mianuję cię sierżantem armii Arkach! Achaja, mianuję cię kapralem!
– O, żesz ty… – Shha zagryzła wargi, a potem skoczyła do góry, jakby chciała złapać chmurę za ogon. – Łaaaaaaaaaa!!! W tej mojej malutkiej wioseczce tato zostanie pewnie sołtysem! Albo wójtem!
– Słusznie, słusznie – niespodziewanie poparła decyzję Mayfed. – Nie, żebym miała coś przeciwko tobie – zwróciła się do Achai – ale sierżant musi być wyjątkowo głupi. Tradycja taka. Najlepiej głupi jak but. I koniecznie ze wsi.
Roześmiała się głośno, Zarrakh jej zawtórowała i uderzyła łokciem koleżankę w żebra.
– Tak, tak. Bo jak choć do trzech umie zliczyć… To już generał!
Obie zawyły z okrutnej uciechy. Reszta dziewczyn wokół może mniej znała Shhę, ale te, które znały, również chichotały w najlepsze.
– Brawo! Hurrraaaa! Za wzór sierżanta powinni ją wystawić! I miarę z niej brać dla innych – krzyczały. – Achajka, świetnie to załatwiłaś! Ty pewnie do dziesięciu umiesz policzyć, więc sierżant byłby z ciebie jak z filozofa generał!
– Co wy, kurde! – Shha zdenerwowała się nagle. – W szeregu mi zaraz stawać! Już ja wam pokażę!
– Aaaaaaaaaaaaaaaa… – Zbiorowy ryk ostudził trochę jej armijne zapędy. Dziewczyny tarzały się, wyjąc ze śmiechu. – Widzisz? Widzisz? Tak trzeba. Ty se spójrz na Lanni! Porucznik teraz, a się nie wymądrza!
– O, żesz wy dupy jedne! Zaraz… A gdzie Bei?
– Idę! – rozległo się z lasu.
Wszystkie odwróciły głowy. Mała Bei, szesnastolatka, tuż z poboru, przyniosła okrwawiony miecz i odciętą głowę jakiegoś piechociarza. Rzuciła obie rzeczy na ziemię.
– Jak… – zawahała się – jak to zrobiłam, to… strasznie wyłam – powiedziała cicho. – Wyłam i wyłam, myślałam, że gardło pęknie. Ale coś mi kazało. No, po prostu musiałam krzyczeć. – Otrząsnęła się nagle. – Dupa Bei melduje się na rozkaz! – wypaliła.
Shha podeszła do niej. Wokół zrobiło się cicho.
– Zapomnij o tej dupie. – Shha pokazała nagle, że może nie jest jakoś tam straszliwie mądra, ale na pewno jest człowiekiem. Uśmiechnęła się nagle. – Jesteś naszą koleżanką, teraz. Wilczycą, żołnierzu.
Pocałowała ją w okrwawione usta i wcale nie wydawało się to nie na miejscu.
ROZDZIAŁ 6
Meredith szedł przed siebie, nie bardzo wiedząc, dokąd zdąża. Co kilkaset kroków popijał wino z bukłaka kupionego w gospodzie. Kiedy napotkał przydrożną studnię, czerpał wodę i polewał sobie głowę. Skwar był coraz większy, ale to nie on dokuczał czarownikowi. Drgnął, kiedy zza pobliskiego, spalonego przez słońce drzewa wyszedł młody chłopak z tobołkiem uwiązanym na kiju przerzuconym przez ramię.
– Witajcie!
– Wiem już, kim jesteś – mruknął Meredith. – Jesteś martwą istotą nielogiczną.
Chłopak roześmiał się nagle. Rozstawił nogi, schylił się tak, że głowa weszła mu pomiędzy kolana, a potem wygiął kręgosłup jeszcze bardziej w dół. Mógłby już patrzeć na swoje plecy, ale… on pochylał się jeszcze bardziej i… i nagle… przekręcił się jakoś tak, że choć to było niemożliwe, jego głowa znowu znalazła się na szczycie pleców, patrząc wprost, jakby się przenicował. Dalej wyglądał jak normalny człowiek.
– E tam. – Machnął ręką. – Jestem martwy. Jestem nielogiczny. Nie jestem jednak istotą.
– Ja wiem… – usiłował wtrącić czarownik.
– Źleście zapamiętali. Ja jestem samym słowem. Jak każde słowo, jestem martwy, jestem nielogiczny, wszak słowo samo w sobie logiki nie ma. Nie jestem jednak istotą. Naprawdę nie jestem. – Uśmiechnął się sympatycznie. – Taka ze mnie istota jak, nie przymierzając, wasz but, do którego tak chętnie mnie porównujecie.
– Jesteś martwy, jesteś nielogiczny – powtórzył jak echo czarownik. – Jesteś też niemoralny.
– Ano. Tak jak i wasz but. On też moralności nie ma.
– Ja nie w tym sensie. To, że jesteś Zły wiedziałem prawie od początku. Chodzi mi o to, że jesteś niemoralnym wybrykiem natury, czymś, co nie ma prawa istnieć.
Chłopak skrzywił się i tylko machnął ręką.
– Parę słów powiedzieliście i aż dwa błędy zrobiliście. Kiepsko.
Czarownik wzruszył ramionami.
– Niby jakie?
– Ano, jako rzecz martwa nie mogę być Zły, tak jako i wasz but na nodze. Po drugie, natura sama w sobie, razem ze wszystkimi swoimi wybrykami, też nie może być niemoralna. A właściwie powiem inaczej. Ty, jako człowiek, nie jesteś w stanie ocenić „moralności” natury, ponieważ jako jej część nie masz żadnej skali porównawczej. Jaką chcesz miarę stosować do natury? Ludzką? Toż nie ludzie stworzyli naturę. A może chcesz krytykować Bogów? A cóż im możesz przeciwstawić? Jaką masz skalę porównawczą dla boskich uczynków, znaszli innych Bogów, żeby zerknąć: lepsi oni czy gorsi? Masz jakąś hierarchię wartości, którą możesz przeciwstawić boskiej? Nie. Ponieważ jesteś czymś, co Bogowie stworzyli. Nie dla ciebie ich hierarchie i wartości, nie dla ciebie ich skala zdarzeń, ich ocena wypadków. Jesteś jak mrówka rozdeptana sandałem podróżnika, która „pośmiertnie” myśli: „To był dopiero gnój, zabił niewinne stworzenie, które przecież nie zrobiło mu nic złego, niczym mu nie zawiniło i było przecież dobre. To zły człowiek.”. A co pomyślisz ty, jako człowiek, który rozdeptał mrówkę? Jesteś naprawdę zły? Nie. Ty jej w ogóle nie zauważyłeś. Nie chciałeś jej zabić, więc wedle twojej, ludzkiej, skali wartości, nie jesteś złym człowiekiem. Nie spaliłeś specjalnie mrowiska tylko po to, żeby pokazać im swą władzę. Zresztą, nie zrozumiałyby tego. Zabiłeś parę czy paręset mrówek, bo nie wiedziałeś, że są pod twoim butem. I co z tego?
– Właśnie. Co z tego?
– Ano to, że usiłujesz przypisywać Bogom ludzkie przekonania. Skrzywdzili cię, więc są źli. Czy ty naprawdę uważasz, że Bogowie są tak samo inteligentni jak ty? A może nawet, że są głupsi? No tak… ty byś im dopiero pokazał, jak urządzić świat. A nie, to wziąłbyś pałę i porozpędzał to całe boskie tałatajstwo na cztery wiatry. Skoro nie potrafili urządzić świata bez cierpień, bez nienawiści, bez sukinsyństwa.
– Już to kiedyś mówiłeś.
– Owszem. Ale pamiętaj. Bogowie byli o całe niebo bardziej inteligentni od ciebie. Od każdego człowieka na świecie. To byli Bogowie, a nie ludzie.
– I ty mnie o tym przekonujesz? Sługa Zła?
– Owszem. Jesteś dla Bogów tym, czym mrówka dla ciebie. Czy potrafisz wytłumaczyć mrówce, dlaczego ją zabiłeś? Nie. Tak jak i oni nie wytłumaczą tobie, dlaczego cierpisz. Nie wytłumaczysz mrówce zasad gry w karty, a Bogowie nie wytłumaczą tobie, w jaką grę grają ze sobą. Nie poznasz nigdy ani stawki, ani zasad, ani nawet w jaki sposób można kantować. Ponieważ… nie jesteś Bogiem! Jako człowiek możesz jedynie użalać się nad swym losem. Ale nigdy nie sądź, że oni, że Bogowie, to źle urządzili, że ty zrobiłbyś to lepiej. To nie głupcy oszukani przez Sepha. Oni byli miliardy razy bardziej mądrzy niż ty razem z całą wiedzą swojego świata.
Meredith potrząsnął głową. Znowu miał to samo wrażenie… że śni. Oto sługa Zła po raz kolejny przekonywał go, że dobrzy Bogowie mają rację! Że się nie mylą, że nie są głupi.
– Słuchaj – przystanął. – O co ci chodzi? Może byś mi to wreszcie wyjaśnił, co?
– Ano… jak mówiłem. – Chłopak uśmiechnął się perfidnie. – Co powiesz o mrówce, która uzbrojona w potężny miecz zasłoni się przed twoim sandałem, która, walcząc, uniknie śmierci. Czy ona czyni źle? Toż nie zagrozi ani tobie, ani twym braciom. Za mała na to. Ale jeśli będzie walczyć i nie zginie rozdeptana? Czy to jest złe? Nawet jeśli ona nie dysponuje ludzką skalą wartości i nie wie, że ty nie chciałbyś jej zabić, ginie pod butem jeno przez przypadek.
– Nie ja stworzyłem mrówki. Nie mnie oceniać ich dokonania.
– Słusznie! – krzyknął chłopak.
– Dobrze. A jak to się ma do Bogów? I reguł gry, których nigdy nie poznam? Oni stworzyli i mnie, i mrówkę. Chcesz, żebym oceniał mrówkę? Wedle jakich zasad, pytam.
– Oj, mądrzyście. Wiele już zrozumieliście. – Chłopak roześmiał się i był naprawdę sympatyczny. To była rzecz, to była ułuda, to było nic. Ale… odzwierciedlało myśli czegoś znacznie bardziej inteligentnego niż wszyscy ludzie znani Meredithowi. – Ani ludzkich, ani boskich, oczywiście. Ale według waszego ludzkiego rozumu, boście przecież mądrzejsi od mrówki, czy ona, broniąc się przed wami, postępuje źle?