Выбрать главу

Shha zadziwiła ich wszystkich.

– Spal wszystko od razu i się nie przejmujcie.

– Co?

– Ja już to widziałam w garnizonie May Lee. Byłam wtedy tuż po okresie rekruckim i przyjechał zagraniczny książę Sirius ze świtą. Też dali porucznikowi kartki, i innym. I wszystkie czegoś tam się uczyły. Na blachę, czasu było dużo jak szlag, bo pan książę już z kraju wyjeżdżał i dokładnie wiedzieli, kiedy będzie wizytował. Przez trzy dni cały pułk kuł, aż stukało. A książę, jak go już wyprowadzili przed szereg, uśmiechnął się do pierwszej lepszej, powiedział: „Sie masz, stara, fajna z ciebie dziewczyna” i poszedł. Zresztą nie wiem, co dokładnie powiedział, różne legendy o tym krążyły, a ja stałam za daleko, żeby słyszeć. I całe to kucie było na nic! O!

Lanni spojrzała na nią nieprzytomnie.

– Dzięki choć za pocieszenie. Ciężko jest w karnej kompanii?

Nikt nie zdążył odpowiedzieć, bo gońcy przyniosły nowe mundury. Całą masę. Mogły wybierać, dopasowywać, guzdrać się. Po dłuższym czasie wyglądały jak reprezentacyjna gwardia przyboczna. Nowe kurtki i spódniczki były z jakiegoś dziwnego gatunku skóry. Błyszczały i lśniły w słońcu, jakby pokryte cieniutkim lodem. Buty ktoś wyglansował tak, że można było zobaczyć odbicie własnej twarzy, jeśli tylko ktoś był w stanie podnieść nogę do głowy. Zrobiono je również z jakiegoś innego gatunku skóry, który nie marszczył się w ogóle w miejscach zgięć – za to każda para była makabrycznie niewygodna. Z trudem można było zrobić w nich kilka kroków i mimo wspaniałych, również lśniących skarpet (chyba od wplecionej w wełnę złotej nitki – nie były sobie w stanie wyobrazić niczego innego) miało się już otarte stopy. W nowych, poskrzypujących z lekka mundurach różniły się od reszty wojska jak rasowy wierzchowiec różnił się od ich kucyków. Odznaki pułku, przypięte do kurtek, z całą pewnością były pozłacane, gwiazdki, kanty i belki, które dodatkowo przypięły do rękawów Lanni, Shha i Achaja, mogły być z czystego złota. Pasy natomiast, nowiuteńka broń, miecze, noże, kusze i dziryty, to był już czysty śmiech. Żaden z tych elementów oporządzenia nie mógł służyć do walki – były dziwnie lekkie, śliczne i kompletnie nieprzydatne. Ale najlepszy numer to plecaki. Tam, gdzie w normalnym armijnym modelu zastosowano podwójne płótno (zwane „żaglowym”, choć nie wiadomo skąd ta nazwa, bo Arkach nie miało dostępu ani do morza, ani do wielkich jezior, ani nawet spławnych rzek) w ich egzemplarzach zastąpiono cieniutkim… aksamitem! Zamiast skórzanych wykończeń zastosowano metalowe okucia, a całość wzmocniono nie zwykłymi sznurkami ale… jedwabnymi wstążkami!

– Kurde! – Zarrakh wcierała w głowę przyniesioną przez gońców ładnie pachnącą substancję, od której nawet włosy zaczynały błyszczeć i lśnić. – Ale później, po ceremonii… Nie każą nam w tym wszystkim chodzić, prawda?

– W karnej kompani? – mruknęła Lanni. – Na pewno nie.

– No – mruknęła Chloe. – W karnej to się chyba nosi stare worki.

– Gadanie – włączyła się Mayfed, nakładając jednocześnie jakąś dziwną maść na twarz. – Jak będą chcieli nas ukarać, wystarczy, że każą nam dalej nosić te buty. Przecież w nich się nie da kroku zrobić.

– Oż, kurde – Shha podejrzliwie wąchała płyn, którym miała się skropić – tak nam się kazali wyszykować, że teraz już nic, tylko pod czerwoną latarnię, pieniądze zarabiać. Dobrze, że nie dali nam kiecek z koronkami.

– Ale przepaskę z koronkami masz pod kurtką.

– Przynajmniej nie widać. Zresztą… Czy ONA będzie mi zaglądać pod kurtkę?

– Ciszej! – zgasiła ją Lanni. – I chodźmy już, żeby choć nie za dużo koleżanek z innych oddziałów nas zobaczyło! Będą się śmiać przez rok.

Reszta dziewczyn z ich plutonu ubrała się równie szykownie, z równym także zaciskaniem zębów. Lipne „uzupełnienia” z innych kompanii (rzeczywiście powybierane starannie, same niskie dziewczyny) przyszły już wystrojone. Ciężka, złowroga cisza zawisła w powietrzu. Wystarczyłby byle impuls, żeby dziewczyny skoczyły sobie nawzajem do oczu. Na szczęście Lanni, mimo braku doświadczenia, nie była wcale złym oficerem.

– Shha! Rób zbiórkę i poustawiaj je jakoś! – krzyknęła. – Potem przegląd umundurowania, małpy! Achaja, poupychaj… te, no… „prawdziwe uzupełnienia” do namiotu i wytłumacz im, że jak która ośmieli się choćby wyjrzeć, to mnie nawet ich wnuki popamiętają!

Krzyki, bieganina i przegląd zapobiegły wybuchowi. Achaja spaliła wszystkie kartki, nie czytając. Jak tajemnica, to tajemnica! Bądźmy w końcu poważni. Teraz nawet na torturach mogła zeznać, że nie wie, co tam było napisane. Shha walnęła haust jakiejś gorzały, wyciągniętej Bogowie wiedzą skąd, i żuła coś, żeby pozbyć się zapachu z ust. Bogowie Bogami, Achaja szybko wyczaiła, gdzie ukryty jest bukłak i strzeliła dwa wielkie łyki. Piłaby pewnie dalej, ale Lanni zabrała jej naczynie, zrobiła ruch, jakby chciała wylać zawartość, ale coś w niej pękło i wlała resztę we własne gardło. Potem obie poprosiły Shhę o to coś, co zabija zapach. O mało się nie wyrzygały, kiedy ta powiedziała im, że piły kałówkę – wódkę pędzoną z końskiego nawozu. Podobno rarytas w małej wioseczce, skąd pochodziła sierżant.

Na miękkich nogach poprowadziły oddział do sztabu. Wszystkie, dosłownie wszystkie trzydzieści trzy dziewczyny z plutonu miały już otarte stopy! Ale za to wszystkie też błyszczały tak, że wróg, aby nie oślepnąć od nadmiaru światła, mógłby je atakować wyłącznie w nocy.

– Porucznik Lanni melduje pluton „C” pierwszej kompanii batalionu Zulu w trzecim pułku pierwszej dywizji górskiej!

Pani major, skrzywiona, jakby zjadła kilka cytryn, wymamrotała:

– Już jadą… Jedni i drudzy. – Zmełła przekleństwo. – Znaczy ONA i wrogie poselstwo. Jak dożyjemy nocy, znak, że Bogowie mają nas w swojej szczególnej opiece.

Z tyłu, za ich plecami, rozległy się krzyki i tupot nóg. Resztę wojska ustawiano na placu, ale z dala, w bezpiecznej odległości. Trzydzieści trzy dziewczyny z plutonu „C” zazdrościły im tego jak niczego w życiu.

Pani pułkownik osobiście wyszła z namiotu i z miejsca zaserwowała im nowy przegląd umundurowania. Potem podeszła do Lanni.

– Dziecko, wiem, że masz tylko siedemnaście lat. Ale zrób co w ludzkiej mocy, albo i dużo więcej, żeby ratować honor dywizji.

Nie można było bardziej dobić porucznik. Stojąca obok Achaja marzyła o kolejnym łyku wódy. Nawet kałówki! Shha zamieniła się w skałę, zdaje się, że przestała nawet oddychać. Potem z namiotu wyszła księżniczka, prawdziwy, choć „nieoperacyjny” dowódca dywizji. Ta była zdecydowanie mniej przestraszona od reszty oficerów. Choć nazwać ją pewną siebie byłoby dużą przesadą. No, ale… była młoda, tak jak jej żołnierze, poza tym obyta na dworze, no i… miała raczej nieograniczony dostęp do gorzałki, co widać było po lekko zygzakowatym kroku.

– Jadą! – gruchnęło nagle skądś z boku.

– Całość: baczność – zakomenderowała szeptem pani pułkownik.

– Baczność! Baczność! Baczność!!! – Żadna z oficerów niższych rang nie mówiła już szeptem. Ryk jednak ucichł szybko. Niezbyt szeroką leśną drogą zbliżał się orszak poprzedzony kompanią najlepszej jazdy. Lanni zwinęła się w sobie. Achaja zamknęła oczy. Ktoś obok westchnął, jakby miał zamiar zemdleć. Na placu zapadła taka cisza, że słychać było rżenie dywizyjnych kuców, ukrytych głęboko w lesie, z dala od obozu. Potem szybko zagłuszył je tętent gwardyjskich koni.

– No to po nas, dziewczyny – mruknęła Lanni.

– No – potwierdziła któraś z tych niskich z tyłu, dołączonych do plutonu w ostatniej chwili. – Piszta testamenty, baby.

– Ty się zamknij, Sharkhe! – warknęła Shha. – Ty se lepiej pomyśl, ile razy zdążę dać ci w mordę, zanim mnie wezmą do karnej kompanii! Mała jesteś. Mi nie strzymasz!

– Się zobaczy! Tobie, psiamać, tyłek zmięknie, jak się dowiesz, że w tych nowych butach masz iść do ataku.

– Mordy w kubeł! – syknęła Lanni. – Ale mi się wojsko trafiło!

– Niby co chcesz od tego wojska? – mruknęła Achaja.

– Kurza twarz! To takie wojsko, gdzie mi się mój sierżant gzi z moim kapralem w jednym łóżku!

– Niby jak mogłybyśmy to robić, będąc w dwóch łóżkach? – dała się złapać Shha.

– Eeee… Lanni – Achaja była bardziej sprytna – masz ochotę się przyłączyć, to powiedz, a nie chrzań o jakichś łóżkach, których od lat nie widziałam. A tak w ogóle to fajna jesteś pupcia, więc starczy, że mrugniesz.

W tylnym szeregu ktoś zachichotał.

– A mnie weźmiecie, dziewczyny? – rozległo się z tyłu. – No, trochę jestem niewysoka, ale całkiem, całkiem.

– Mordy w kubeł!!! – Lanni zdenerwowała się naprawdę.

Orszak zatrzymywał się właśnie przed namiotem sztabu. Gwardzistki wyrównały szereg, ale żadna z nich nie zsiadła z konia. Wozy podjechały trochę bliżej. Stanęły równocześnie, jak na komendę. Achaja poczuła, jak dziewczyny wokół biorą głębszy oddech. Jakaś porucznik z gwardyjskimi odznakami rzuciła się z podręcznymi schodkami. A potem… Ukazała się ONA. Królowa Arkach we własnej osobie. Pani pułkownik zamieniła się w słup soli, księżniczka wytrzeźwiała momentalnie, przestała się chwiać na nogach i zasalutowała dziarsko. Reszta wyższych oficerów zaczęła udawać, że ich nie ma. Po prostu kilkanaście kobiet znikło nagle z pola widzenia. Choć przecież żadnego czarownika nie było w pobliżu. Musiały więc znajdować się tam nadal… ale gdzie?

Królowa nie była stara. W swojej dość skromnej sukni zeszła po schodkach na trawę, uśmiechnęła się do pani pułkownik, o mało nie wywołując u niej apopleksji. Gwardzistki zsiadały właśnie z koni, więc dziewczyny nie usłyszały słów powitania. Krótki raport, prezentacja i obie ruszyły w stronę plutonu w reprezentacyjnych strojach.