– Chłopaki, przed nami całe Arkach leży! Wiecie, co mam na myśli?
„Zdrożeni” żołnierze ruszyli naprzód z zupełnie nowym zapałem.
Nie bardzo wiadomo, co miała na myśli śliczna i z pewnością dzielna żołnierz Arkach, mówiąc, że od zajazdu dzieli ich dzień drogi. Zaraza jedna wie, o jaką szybkość podejrzewała obcych. Może chodziło o galop? Ale przecież żaden koń na świecie nie wytrzyma galopu przez cały dzień! Pozbawiony taborów oddział musiał jechać na poły błotnistą, na poły kamienistą drogą wijącą się wśród coraz wyższych gór aż dwa dni. Niewielka karczma, przylepiona do lesistego stoku nad zakolem górskiej rzeki, poprawiła im jednak humory.
Sirius podjechał do dowódcy oddziału.
– Rozbijcie obóz pod lasem. Spróbujcie kupić owsa dla koni, bo skapieją w tych górach na samej trawie. Gdzieś tam jest wioska. – Wskazał dymy ciągnące się nad najbliższym wzgórzem. – I żadnych rozrób z miejscowymi! Prawie nie znamy tego kraju.
Żołnierz zasalutował, przykładając pięść do hełmu. Sirius skinął na Zaana i Achaję.
– Słuchajcie, to górale. – Podjechał do żłobu przy karczmie i zeskoczył z konia. – Założę się, że mają tu gorzałkę.
Zaan z trudem rozprostował kości.
– Rozsądniej byłoby wziąć paru żołnierzy dla eskorty.
– Przecież mamy. – Chłopak roześmiał się i wskazał na Achaję. – Jakbyś to powiedział? Jednoosobowy odpowiednik dwunastu rycerzy Zakonu! Cha, cha…
– Ona miecza nie ma.
– Jak przyjdzie co do czego, dam jej swój. – Książę pchnął wąskie drzwi. – A poza tym… Po co jej miecz? Dwóch załatwiła gołymi rękami.
Wkroczyli do ciemnego, zadymionego wnętrza karczmy. Kilkunastu chłopów okupowało dwa stoły pod oknem. Pozostałe dwa były puste.
– Łoj, goście! – Chudy jak patyk gospodarz leniwie wyszedł zza okopconego czymś szynkwasu. – Jaśnie pany jedzo? Pijo?
– Pijo! Pijo! – zakpił Sirius. – Żeby ci jeno gorzałki stało!
– O! Patrzajcie! Zagraniczne fircyki, a gadajo jak prawdziwe mężczyzny!
Usiedli przy stole w najciemniejszym kącie. Gospodarz postawił przy nich garniec gorzałki i trzy kubki.
– Na ząb coś będzie? – spytał. – Czy rękawem zakąsicie?
– Rękawem? Mamy żreć ubranie?
Gospodarz roześmiał się na cały głos. Nie było w nim ani krzty uniżoności. Właściwie słowa, które wypowiadał, można by uznać nawet za obraźliwe. Ale nie w jego przypadku. Jakaś zawadiacka fantazja i humor, dosłownie śmiejące się oczy, sprawiały, że chyba każdy lubił go od pierwszego wejrzenia.
– Jak rękawem? Nie wiecie? – Nalał sobie z dzbanka do kubka, który przed chwilą postawił przed Zaanem. Golnął do dna, przyłożył rękę do ust i chuchnął mocno we własny rękaw. – Ot i tak – powiedział, odstawiając kubek na miejsce.
– Nie, nie. Wolelibyśmy coś jednak zjeść – mruknął Zaan, patrząc na swój mokry kubek. – Co macie?
– Ano to mamy. – Zaczął wyliczać na palcach: – Taką rybę, co nie pływa, a lata, z mórz dalekich, albo trąbę słonia pieczoną na rożnie, albo jeszcze takie małe ptaszki z krajów za siedmioma górami – mniejsze niźli muchy, nie wiada jak je, psiekrwie, połapali, żeby tu dostawić, albo…
– A kotlet wieprzowy jest?
Gospodarz roześmiał się znowu.
– Tak po prawdzie to jest tylko kotlet wieprzowy. – Ukłonił się przed Siriusem. Młody przybysz z dalekich stron, mimo wspaniałego stroju był jednak, o dziwo, normalnym klientem. – Rano, co prawda, to on się jeszcze nazywał kotlet barani. Ale dla jasnego pana to ja go mogę nazwać kotletem wieprzowym. A jak jasny pan ma życzenie, to ja go mogę przemianować nawet na kotlet z ludziny, cha, cha, cha…
Sirius roześmiał się również.
– Dawaj! – krzyknął. – Cokolwiek to jest. Zbójcy nas atakowali po drodze, wozy popalili, ludzi narżnęli. Teraz to już niestraszny nam nawet kotlet barani, co zmienia nazwę.
Napełnił kubki gorzałką z dzbanka i podniósł swój do ust.
– No, co? Pierwszą kolejkę zakąsimy rękawem.
Golnął jak gospodarz, do dna. Zaan również poradził sobie ze swoją porcją, a Achaja jak głupia chciała pójść za ich przykładem. Była gdzieś w połowie kubka, kiedy zrozumiała, że, po pierwsze, bezbarwny płyn wcale nie jest winem, po drugie, pali i dusi, a po trzecie, że jeśli go nie powstrzymywać, sam znajduje sobie wyjście na zewnątrz tą samą drogą, którą się go wlewało. Parsknęła jak koń, wypluwając wszystko z ust wprost na stół i walcząc rozpaczliwie o odzyskanie oddechu.
– Oj, jasna panienka nie wprawiona. – Gospodarz przyniósł właśnie miskę z baraniną na zimno. – Oj tak. Mocna nasza gorzałka. Krzepka!
Sirius i Zaan śmiali się cicho. Dziewczyna sarkała i pomstowała, usiłując pozbyć się z ust ohydnego smaku. Włożyła do ust największy kawał baraniny, ale dopiero to zatkało ją zupełnie. Wbiła zęby w mięso i nie wiedziała co dalej – było tak twarde, że ani zgryźć go do końca, ani co gorsza, wyjąć zęby z powrotem. Sirius szturchnął Zaana, usiłując zachować choć trochę poważną minę. Obaj wiedzieli skądś, co należy robić w takich wypadkach. Odkrajali nożami malutkie kawałki, które należało najpierw potrzymać w ustać dla zmiękczenia, a dopiero potem normalnie przeżuć. Achaja, dusząc się, rozpaczliwie walczyła ze swoją porcją. Siłą rzeczy więc przy ich stole zapanowała cisza. Można było za to posłuchać, co mówią chłopi wokół:
– I wiecie, kumie – perorował najwyższy z nich, wymachując skórzanym kubkiem dla podkreślenia efektu. – I ta, psiamać, jaśnie pani oficyjer, nawet, psiamać, z konia nie zlazła, tylko mówi, żeby przejście dać dla wojska! Przez moje pole, psiamać, kumie, normalnie, no! Przez moją ojcowiznę! Cztery tuziny wojska tam, normalnie, było albo może i sto razy więcej!
– I co zrobiliście?
– No jak, co? Mówię, psiamać, po moim trupie! A ona, że wykup da.
Chłopi się roześmieli, jakby powiedział coś śmiesznego.
– A ja na to, że nie będą mi pola deptać, bo dopiero com je siał. Hajda w las! Mówię…
– I co? Poszli lasem?
– No, co ty? – Chłop spojrzał zdziwiony, jakby ducha zobaczył. – Toż lasem by nie przeszli, tam stromizna taka.
– No? No i co zrobiły wojaczki?
– No ona, że wykup. A ja, co mi będzie cenę urzędową dawała? Toż siew był, a w sianokosy ile zboże będzie stało, pytam, wie ona? No, to mówię, po moim trupie, krzywdy mojej nie będzie! No! No i tak gadaliśmy i gadaliśmy… Aż wreszcie mówi, że da cenę z rynku. Nooooo… Ja mówię, inna rozmowa. Piniądz za zboże tyle, co na rynku stoi, a nie po urzędzie. No to mówię, moja strata niech będzie, biorę piniądz, mówię, i przechodźcie. No to mi papier napisała, że tiralirą szli, nie gęsiego. Tak tam stało! Wójt odczytał, choć powoli mu szło. I mówi, że piniądza nie da, bo za dużo już razów wojsko tiralirą idzie bez pola i w kasie pusto.
– Kto mówi? Pani oficyjer czy wójt?
– No wójt, przeca, ten kiep durnowaty! Mówi, że piniądza nie ma, bo wojsko miast gęsiego, to tego… no, źle chodzi. Musi więcej sprytnych chłopów w okolicy papier wykupowy mu dało. A co? Co ma być? Nasza strata?
– I co? Dał piniądz?
– Co miał nie dać? – Chłop roześmiał się gardłowo. – Rzekłem, że kura czerwonego w stodole mu puszcze jak nie da. Dał!
Pozostali roześmieli się również. Zaanowi nie mieściło się w głowie, że mogło gdzieś istnieć państwo, w którym oficer musiał tłumaczyć się przed chłopem. Ba! Jeszcze rynkową cenę za zboże musiał płacić za to, że zniszczył mu zasiewy na polu. To nie mieściło się w głowie.
– No – odezwał się drugi chłop. – Ten nasz wójt to okropnie głupi.
– Ano! – zakrzyknęła reszta. – Prawdę gadacie! Racja! Racja!
– A jeszcze głupszy to ten ekunom, co spis robił, nie?
– Prawda! Oj, głupi był.
– Ale głupszego niźli nasz pan szlachcic ze dwora to nie znajdziesz już.
– Łgarstwo! – krzyknął ktoś z drugiego stołu. – Głupsza od niego nasza księżniczka!
– Nieprawda! Łgarstwo!
– Kto mi, że nieprawdę mówię?!
– Głupszy dwór królewski! – odkrzyknięto z pierwszego stołu. – A najgłupsza królowa!
– Prawda! Eeeeee… znacie się! Samiście głupi! Prawdę gada! Głupia ona!
Zaan, roztrzęsiony, nachylił się nad swoim stołem.
– Słuchajcie – szepnął. – To jakaś prowokacja! Nie może być, żeby się chłopi panów nie bali.
Sirius i Achaja, sami przestraszeni tym, co słyszeli, rozglądali się podejrzliwie.
– To prowokacja – szepnął Zaan, usiłując zakryć usta. – Chcą, żebyśmy przytaknęli i wtedy nas zakują w żelazo, powód mając. To dzicz jakaś!
– Wystarczy, że nie zaprzeczymy głośno – Sirius mówił równie cicho. – Bogowie! Psiamać. Ale po co im ta propagacja, skoro usiec już na drodze mogli?
– Pewnie powodu potrzebują. Do kronik, czy ja wiem zresztą po co? – Zaan rozejrzał się wokół. – Słuchajcie, wychodzimy?
Achaja skinęła głową. Już chciała wstać, ale przerwało jej wejście nowego gościa. Znać było szlachcica po ubraniu, ciut lepszym niż chłopskie, i po walnięciu drzwiami, tak że o mało z ościeży nie wyleciały.
– O! – Przybysz zauważył najciekawsze dla niego towarzystwo w kącie. – Panowie – Dopiero teraz dostrzegł dziewczynę. – O p… przepraszam! Państwo! – Zerwał czapkę z głowy i ukłonił się szeroko. – Zwólcie się dosiąść. Lepiej w kompaniji wieczerzać niźli samemu.
– A zapraszamy, zapraszamy. – Zaan wskazał mu miejsce na ławie. – Co prawda szliśmy już…