Выбрать главу

Królowa zatrzymała się przed Lanni. Biedna dziewczyna. Gdyby mogła, najchętniej zamieniłaby się w skałę.

– To ty powstrzymałaś atak kawalerii na nasz okrążony pułk? – spytała Królowa, uśmiechając się lekko. – Dziękuję ci, dziecko.

Nachyliła się nagle i pocałowała Lanni w policzek. Większej kary nie można było wymyślić dla porucznik. Skołowana dziewczyna nie miała pojęcia, czy powinna wyrwać się z objęć i stanąć na „jeszcze bardziej baczność”, czyli pozrywać sobie wszystkie mięśnie i ścięgna, czy też, o Bogowie… o tym lepiej nie myśleć… oddać pocałunek. Królowa na szczęście odsunęła się trochę, dziewczyna dokonała cudu i wyprężyła się jeszcze bardziej (o włos przynajmniej) i ryknęła:

– Porucznik Lanni melduje pluton „C” pierwszej kompanii batalionu Zulu w trzecim pułku pierwszej dywizji górskiej, proszę pani!

Dowództwu dywizji opadły ręce. Powiedzieć per „proszę pani” do samej Królowej! Pułkownik wyglądała tak, jakby coś stanęło jej w gardle. Reszta oficerów zniknęła w jeszcze większym stopniu. Właściwie one wszystkie wydawały się przezroczyste jak najcieńsza tkanina z dalekiego Garenmich. Królowa uśmiechnęła się lekko, kiwając do Lanni ręką. Podeszła do Achai, a tej (choć wprawionej za młodu na dworze) wydało się nagle, że to mistrz Anai podchodzi.

– Córko…

– Tak jest! Wasza Wysokość!

Pani pułkownik zza pleców Dostojnego Gościa spojrzała na kaprala z nową nadzieją.

– Co masz na twarzy?

– Byłam luańską ku… niewolnicą, Wasza Wysokość!

Na to niedokończone słowo dostojnicy za plecami zmartwieli, potem jednak odetchnęli lekko.

– I uciekłaś? Dosłużyłaś się u nas rangi kaprala?

– Tak jest, Wasza Wysokość! Bo w Królestwie Arkach jest wolność, Wasza Wysokość! Ja bardzo kocham ten kraj, Wasza Wysokość!

– Aż tak, że chcesz się za niego bić?

Achaja uśmiechnęła się szeroko, choć było to wbrew regulaminowi. Ale była doświadczona, wiedziała, na co może sobie pozwolić.

– Arkach jest fajne! Wasza Wysokość! Trzeba go bronić przed wrogami, trzeba im pokazać, że za to wszystko, co tu jest… warto! Wasza Wysokość!

Oficerowie z tyłu zmarnieli nagle, mając już przed oczami utratę stopni. Co za karygodna poufałość! Nie znali jednak tak dobrze jak Achaja wielkich władców. Nie bywali na dworze.

Królowa uśmiechnęła się nagle.

– „Fajnych” masz żołnierzy, Lanni – rzuciła. – Chciałabym, żeby moja córka była taka. Żeby walczyła bo… warto.

Pani pułkownik jakby urosła, wzdychając z ulgą. Oficerowie, „zniknięci” uprzednio, teraz pojawili się nagle w magiczny sposób, każdy na swoim miejscu. Królowa ruszyła wzdłuż szeregu i zatrzymała się, dokładnie tak jak przewidziało dowództwo (jednak znali się na strategii! I to całkiem nieźle!) przy drugiej drużynie.

– Sierżancie…

– Melduje się sierżant Shha!!! – ryknęła dziewczyna tak głośno, że można było mieć obawy, czy Królowa zachowa jeszcze zdolność słyszenia czegokolwiek. – Pluton „C” pierwszej kompanii batalionu Zulu w trzecim pułku pierwszej dywizji górskiej, Wasza Wysokość!!!

– Ile masz lat, dziecko?

– Siedemnaście, proszę pani – Shha zachłysnęła się nagle. – Bogowie! Wasza Wysokość, znaczy! Ojej… – wyrwało się skołowanej dziewczynie. – Ale narobiłam.

Królowa roześmiała się.

– Jesteś tym, czym powinni być żołnierze Królestwa Arkach.

– Ja, przepraszam! Ja jestem ze wsi, Wasza Wysokość!

Królowa roześmiała się znowu.

– Jesteś świetną żołnierz, sierżancie! Daliby Bogowie więcej takich. Choćby i ze wsi.

Królowa ruszyła dalej, a za nią zupełnie już skołowane dowództwo. Przegląd plutonu odbył się szybko. Reszta wojska trwała w bezruchu z zamkniętymi oczami, modląc się, żeby do nich nie doszedł wraży atak. Kiedy Królowa skierowała jednak kroki do namiotu sztabu, tylne szeregi zalała fala współczucia dla plutonu „C”, rozsieczonego w pierwszym starciu. Biedne dupy! Ale, faktem jest, że je uratowały, uchroniły swoim poświęceniem. Walczyły dzielnie na swych z góry przegranych pozycjach.

– No, Chloe – szepnęła Lanni – w karnej kompanii naprawdę nosi się stare worki?

– Mhm. Ale za długo nie ponosisz. Tam się żyje, średnio, dziesięć dni.

– Zalewasz?

– Chciałabyś.

– Shha!

– Co? – jęknęła sierżant. – Ja, psiamać, naprawdę nieuczona!

– Fajnie z wami było. Przepraszam was obie za to, że mówiłam o tym gżeniu z Achajką.

– No! A ja przepraszam za tę wódę. Naprawdę nie mogłam.

– Ja też – wtrąciła Achaja.

– Ty przynajmniej coś tam wydukałaś. A teraz zginiemy wszystkie… mając na sobie stare worki.

– Bogowie pokarali tym, że jestem mała – odezwała się któraś z drugiego szeregu. – Jakbym była wysoka, to by mnie do was nie wzięli. Bym se jeszcze pożyła trochę.

Ze sztabowego namiotu wyszła pani major, niosąc osobiście jakąś tacę. Zamarły w bezruchu, oczekując najgorszego. Reszta wojska z tyłu patrzyła na nie ze współczuciem ze swoich bezpiecznych pozycji.

Jednak na tacy nie było rozkazów natychmiastowego przeniesienia do karnej kompanii.

– No, Lanni – powiedziała pani major. – Tyś naprawdę w czepku urodzona. Ty zostaniesz niedługo kapitanem.

Cały pluton spojrzał na nią podejrzliwie i z niedowierzaniem. Trzydzieści trzy pary ślicznych oczu zwęziły się jak na rozkaz.

– ONA tam teraz siedzi i gratuluje dowództwu, że mają takich, kurde, „fajnych” żołnierzy. – Tu ostro spojrzała na Achaję. – Zaryzykowałaś, małpo! No, ale… Widać, żeś uczona. No, no. Prawdę w kancelarii mówili. W końcu ten wasz kapral uratował wam dupy, żołnierze. ONA jest bardzo zadowolona!

Lanni westchnęła ciężko. O mało nie zemdlała.

– Odniosłyście zwycięstwo dużo ważniejsze niż to parę dni temu. Honor dywizji żeście uratowały! No. I dlatego, niestety, czeka was jeszcze gorsze zadanie.

Lanni oklapła nagle. Chloe zaklęła szeptem. Shha zaczęła się modlić.

– Kapralu! – Major podała jej kubek z tacy. – Wypijcie to! Duszkiem.

Achaja przełknęła bezbarwny płyn i doznała ogromnej ulgi. Czysta, trzykrotnie co najmniej przepuszczana przez maszynę, bardzo porządna wódka kopnęła ją mocno jak stary muł i napełniła oczy blaskiem.

– Teraz zagryźcie! – Dostała kawałek cytryny. – To wam wykrzywi gębę, ale nie musicie przełykać.

To był w Arkach naprawdę egzotyczny owoc, ale Achaja znała go dobrze. Pochodziła z Troy, gdzie cytryny były bardziej pospolite niż jabłka. Nie musiała wypluwać, nic jej nie wykrzywiło.

– No – Major spojrzała z uznaniem. – Z ciebie naprawdę twarda żołnierz. A teraz przepłuczcie dokładnie usta. – Podała jakiś wywar z mięty. – Lepiej ci?

– Tak jest!

– Dobra, teraz sierżant, to samo! Wy dwie, niestety, staniecie na honorowej warcie przy JEJ namiocie. Przykro mi.

Słysząc to, Shha osuszyła swój kubek tak, żeby w środku nie pozostała nawet kropelka.

– Lanni, reszta plutonu stoi przy gwardii. No już, już. Też się napij. I trzymajcie się! Przecież w ostatniej bitwie też ciężko było. No wiem, nie aż tak, ale zawsze jakieś tam niebezpieczeństwo przecież wtedy było.

Odeszła dziarskim krokiem, a Shha i Achaja powlokły się za nią jak dwójka skazańców za mistrzem topora. Obie zajęły miejsce przy rozstawianym właśnie królewskim namiocie. Reszta plutonu przy gwardii, ale to było całe trzydzieści kroków dalej! Shha znała przynajmniej jakiś garnizonowy sposób, żeby, stojąc na baczność, oprzeć się na dzirycie, udając, że się go trzyma regulaminowo, Achaja natomiast sterczała prawie na bezdechu w ogniu spojrzeń kręcących się wokół szarż. Ale nie to było najgorsze. Niedługo potem nadjechał wspaniały orszak posła Luan. Prawie dwieście koni i trzy pozłacane wozy ozdobione liliami. Zatrzymali się przy namiocie sztabu. Nastąpiło powitanie, w którym Królowa nie uczestniczyła, potem powitalna uczta, w której Królowa brała udział. Namiot dowództwa, choć wielki, nie mógł pomieścić wszystkich, a poza tym „wszyscy” nie byli przewidziani w protokole, więc przy obu wartowniczkach zebrał się tłum oficerów, przechadzających się tam i z powrotem. Obie nie mogły nawet głębiej odetchnąć. Na szczęście uczta, choć przeciągała się niepomiernie, sprawiła, że niektórzy goście wychodzili na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Oficerowie przy królewskim namiocie natychmiast udali się w bardziej bezpieczne rejony, takie, gdzie nie można było nikomu wpaść w oko i wokół zrobiło się luźniej. Achaja bała się, żeby posłem nie okazał się L’ath, który mógł ją rozpoznać, ale sam poseł nie pojawił się przed namiotem ani razu. Zauważyła natomiast starszego mężczyznę z okrągłym brzuchem, wielką łysiną i obwisłą dolną wargą. Skądś go znała. Nie. Nie mogła przypomnieć sobie twarzy, ale z całą pewnością go znała. Z jakiegoś przypadkowego spotkania? Z opowieści? A szlag! Mężczyzna po chwili zniknął we wnętrzu namiotu.

Po chwili pokazała się jeszcze ciekawsza para. Mężczyzna (sądząc po mundurze, wysoki oficer Arkach – o dziwo! – z całą pewnością nie była to kobieta) i jeden z sekretarzy luańskiego posła. Obaj zbliżali się do namiotu Królowej, prowadząc ożywioną dyskusję.

– Nie ma pan racji – argumentował sekretarz posła. – Luan jest w stanie zmobilizować sześćdziesiąt tysięcy wojska na granicy z Arkach.