Выбрать главу

Gwardia zdecydowanie nie była złym wojskiem. Jej kadra na pewno była wyćwiczona w bojach. Kiedy oficer oddaliła się niespiesznie, Achaja szepnęła:

– Dzięki!

– No, nie ma sprawy. – Shha szeptała równie cicho. – Se kutas nie będzie mordy tobą wycierał.

Urwała nagle, widząc, jak unosi się płachta głównego namiotu i wychodzi z niego Królowa. Obie zamarły (jeszcze bardziej) widząc, jak Jej Wysokość kieruje się w ich stronę, ale ONA nie zwracała uwagi na nikogo wokół. Jej oczy ciskały gromy, była blada, wściekła do granic możliwości, wyraz jej twarzy wskazywał, że ludzkie głowy zaraz będą się toczyć po trawie i to w dużej ilości! I Shha, i Achaja przestały oddychać, ale najwyraźniej nie chodziło tu o nie, ani o głupiego sekretarza. Królowa, ignorując wszystkich, wbiegła do swojego namiotu, a za nią Biafra, obojętny jak zwykle.

– I co możemy zrobić?! – usłyszały z wnętrza namiotu jej zduszony wściekłością głos.

– Zrobić? – To był Biafra. – Mnie pytasz, pani?

– A kogo? Nie widzę tu żadnego karalucha, do którego mogłabym mówić!

– Niepotrzebna ironia – Biafra musiał być ulubieńcem władczyni, skoro pozwalał sobie na coś takiego. – Teraz to możemy jedynie pogodzić się ze stratami.

– I ty to mówisz?

– Nie widzę tu żadnego karalucha, który przemawiałby w moim imieniu, pani.

– Każę cię wbić na pal, Biafra!

– Mnie?

– Dobrze. Ją też! Ją też! Niech już ostrzą drzewo!

– Nie, nie, pani. Ona zginie łatwą śmiercią. Wykpi się, śmiem twierdzić, jak zwykle.

– Jeszcze jedno takie słowo i… każę cię naprawdę zabić, Biafra!

– Ja rozumiem złość, rozczarowanie… Ja rozumiem nawet wściekłość. – Był naprawdę odważnym człowiekiem, albo znał Królową i wiedział, na co może sobie pozwolić. – Ale wyżywać się na mnie, skoro nie możemy się wyżyć na niej? To takie sobie rozwiązanie.

Głębokie westchnienia, jakieś ciche, stłumione przekleństwa.

– Mów! Co możemy zrobić.

Biafra, oficjalnie:

– Pogodzić się ze stratami.

Znowu westchnięcie.

– Zabiję się sama! Skoro tak ma to wyglądać!

– To nie jest dobry pomysł.

Odgłos zrzucania jakichś przedmiotów ze stołu. Brzęk tłuczonego szkła.

– Pani?

– Czego?! Co ty mi radzisz, kretynie?

– Pani?

– No, czego chcesz, idioto?!

– Jedźmy stąd.

Jęknięcie. Zupełnie wyraźne.

– Tylko to chcesz mi powiedzieć? Jak ja im w oczy spojrzę? Co mam im niby powiedzieć?

– Dlatego mówię: jedźmy stąd, pani.

– Ty, Biafra, nie bądź za sprytny! Albo mi coś poradzisz, albo naprawdę wbiję na pal.

Roześmiał się. Roześmiał się przy Królowej. Albo naprawdę był jej ulubieńcem, albo był jej absolutnie niezbędny, albo aż tak pewny swego. Możliwości, że był idiotą, albo samobójcą, można było w jego przypadku nie rozpatrywać.

– Pani, ja proszę o jedno. Proszę o zastanowienie się, dlaczego w tej strasznej sytuacji wzięłaś na rozmowę właśnie mnie, mając wszak pod bokiem swój świetny sztab, liniowych oficerów i całe to tałatajstwo.

– Nie kpij, bo…

– Nie kpię, pani. Ale pozwól, że nie będę się przed tobą płaszczył, usiłując cię udobruchać i mówiąc tylko te słowa, które chciałabyś usłyszeć. Nie znam takich słów, moja pani.

Długa, pełna napięcia cisza. Shha i Achaja, obie naraz, modliły się, żeby Bogowie odebrali im słuch! Albo, przynajmniej, żeby można było jakoś zamknąć uszy!

– Mów!

– To Virion, pani.

Achaja o mało nie zemdlała. O, Bogowie! Zrozumiała nagle. Zrozumiała, skąd zna tego człowieka z dużym brzuchem, z łysiną, z obwisłą wargą. Z opowieści Hekkego! To Virion. To szermierz natchniony. Przypomniała sobie, jak wyciął z „synami” do nogi legion Moy. Zrozumiała nagle, o czym mówią dwie osoby w namiocie. No, to koniec! Żegnajcie koleżanki, żegnajcie ptaszki, kwiatki, chmurki… Pa, pa. Zachwiała się na nogach.

– Pani, jeśli ta głupia dupa dała się obrazić i wyzwała go na pojedynek…

– Była pijana!

– Rozumiem, że to ją tłumaczy – zakpił. – W takim razie upijmy się i my. Mamy tu wokół jakieś dwa tysiące żołnierzy. Niech uderzą, bo tamci mają mniej niż dwieście. Wystarczy nam pół modlitwy, żeby rozchlastać poselstwo – efekt będzie ten sam, co w przypadku pojedynku Viriona.

– Nie krzycz – zgasiła go. – To naprawdę taki zły pomysł?

– Mówisz, pani, o zachlastaniu poselstwa?

– Nie udawaj idioty! Skoro już ta kretynka księżniczka dała się obrazić i wyzwała Viriona na pojedynek, to przecież możemy się nie zgodzić! Możemy powiedzieć, że była niespełna rozumu, co zresztą byłoby prawdą!

– Pani… – jęknął Biafra. – Obraza została uczyniona w obecności posłów Luan. To już koniec. Jeśli odmówimy pojedynku, albo zabijemy posłów, rezultat będzie ten sam.

– To znaczy jaki? Wymień wszystkie za i przeciw.

– Nie ma żadnych: „za”, pani. Natomiast „przeciw” to: staniemy się państwem bez honoru. Żaden układ, z tych, które mamy podpisane, nie będzie już miał mocy prawnej. Soloth, Dery, Nimmeth rzucą się na nas, kiedy będą tylko miały na to ochotę, w majestacie prawa.

– No, nie mów, że się na nas dotąd nie rzucają, bo podpisaliśmy układy! Boją się, psiekrwie!

– Akurat. Luan da im złoto i rzucą się jak psy. W majestacie prawa, bo będziemy państwem bez „zdolności honorowej”. Upadnie nasz handel.

– No nie… Nie wmówisz mi, że kupcy handlują z nami nie dla zysku, ale dlatego, że mają jakieś układy!

– Kupcy jak kupcy. Wystarczy, że Soloth, Dery, Nimmeth podwyższą cła na nasze produkty. My retorsyjnie zablokujemy trakt pomiędzy Dery a Nimmeth, i koniec. Już nas nie ma. Wtedy się rzucą, cała trójka, zwabiona luańskim złotem i mirażem Wielkiego Lasu. Będziemy mieli cztery wojny w trzech pasach granicznych i za rok będziemy wspomnieniem. Może i pięknym. Ale tylko wspomnieniem.

– Ty mi nie opowiadaj koncepcji rodem z podręcznika dla uczniów świątynnej szkoły!

– Pani. Oczywiście, że nikt nie powstrzymuje się od wojen, bo wiążą go układy. Oczywiście, że kupcy z nami nie handlują wyłącznie dzięki układom. To jest jasne dla wszystkich. Ale uznanie nas za „państwo bez zdolności honorowej” to mniej więcej tyle, ile napis na mapie wrogich sztabów: „Szarp kto może – Luan pomoże!”. Po nas. Jest już po nas. Abstrahując od wszelkich układów, nasi kupcy będą wygwizdywani na targach – konkurencja nie śpi, każdy powód dobry, a ludowi wszak wystarczy wroga wskazać. Nie będziemy mieli reprezentacji na żadnej z giełd. Nie będziemy mogli zapłacić składowego, targowego, dzierżawnego. To koniec naszego poważnego handlu. Zostanie przemyt, i to dość lukratywny – tyle że to rozwiązanie dla jednostek, bo podatków nie ściągniemy – na przemycie całe królestwo się nie wyżywi. Nie będziemy mogli wysłać posłów dosłownie nigdzie. Ciekawe jak więc utrzymamy pokój na granicy z Dery? Nasze prawo przewozowe przestanie się liczyć. Z czego więc zapłacimy żołd? Jesteśmy odcięci od morza, od spławnych rzek. Z jednej strony mamy nieprzejezdny Wielki Las, z drugiej wrogi Luan. Soloth, Dery, Nimmeth to nasi jedyni partnerzy. A jeśli Nimmeth uzna, że większe zyski od ceł i składowego da im własny eksport?

– A dlaczego do dzisiaj tak nie uznali?

– Bo opłacamy praktycznie wszystkich, którzy tam się liczą.

– I nagle nam się sakiewka zawiąże? Nie będziemy mogli opłacać dalej?

– Będziemy mogli. Tylko jaki oni argument przedstawią swojemu królowi? Handel z państwem bez honoru, bez traktatów, z kimś, z kim nie wypada nawet rozmawiać?

– Ich król już stary…

– Stary, ale jego minister od handlu młody. I coraz silniejszy. Nasza partia w Nimmeth wyraźnie słabnie i to od dawna. A jak utracimy honor? Co będzie? Ano, będą zaporowe cła, albo w ogóle fora ze dwora. A z drugiej strony na szali wagi luańskie złoto. Luańskie koneksje, ich olbrzymie porty. Dotąd Luańczykom było za daleko, ale teraz zaświeciło im w oczy legendarne złoto z Wielkiego Lasu. To idioci, jeśli sądzą, że przejdą Las, by handlować z Chorymi Ludźmi. Ale z legendą nie da się dyskutować. Przekonają się sami… ale dopiero gdy już zajmą całe Arkach w przyszłym roku. Za dwa lata, powiedzmy. Zresztą, dajmy sobie z tym spokój. Naszym głównym odbiorcą towarów jest Troy, księstwo Linnoy i Symm. Oczywiście, przez pośredników ale jednak. Ciekawe, co zrobi władca Troy, jeśli usłyszy, że jesteśmy państwem bez honoru? Nic nam nie zrobi – statki Troy nie zawijają ani do nas – bo to niemożliwe – ani do Nimmeth. Tylko pośrednicy. Żadnych zakazów handlu więc nie będzie, siłą rzeczy. Wystarczy jednak, że podwyższą cła i leżymy. Nasze towary będą za drogie, by je kupować.

– Toż Troy też wojuje z Luan. Staną po ich stronie?

– Bogowie! Troy ma na karku niekończącą się wojnę z Luan, a na drugiej granicy upokorzoną przegraną z Linnoy, Tyranię Symm – dyszącą, żeby komukolwiek pokazać, gdzie jego miejsce i wreszcie przeprowadzić zwycięską wojnę – a z boku wściekłe o niedopuszczanie do morza Królestwa Północy. Coś o tym wiemy, prawda? Myślisz, pani, że Troy zaryzykuje wojnę na dwóch frontach w naszym interesie? Wątpię. Tam władzy naprawdę nie dzierżą sami idioci. Ale to jeszcze nic. Prawie cały z kolei handel Troy przechodzi przez cieśniny we władaniu księstwa Linnoy. Ciekawe, czy Troy z czystej miłości do nas zaryzykuje wojnę handlową z księciem Linnoyem? A stary książę ma fioła na punkcie honoru. Sam przecież wywołał trzydziestoletnią wojnę z Symm tylko dlatego, że ktoś nieopatrznie roześmiał się, kiedy on na oficjalnej uczcie puszczał wiatry. Wybaczcie, pani, prostackie określenie.