Uderzył z góry. Dzięki, Hekke! Nadstawiła własną klingę. Łomotnęło tak, że jego miecz pękł w połowie, w ruchu nie mógł dobrać odpowiedniego kąta uderzenia, Achaja nieruchomo, miała czas, mogła patrzeć spokojnie i odpowiednio ustawić dłoń. Jej ledwie ręka drgnęła. A on? Bez miecza i ze zwichniętym nadgarstkiem. Co mógł zrobić, kiedy doskoczyła do niego, neutralizując własnym mieczem jego sztylet i przykładając nóż do szyi?!
– Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! – wrzasnęła dywizja, widząc walące się ciało.
Następny przeciwnik wyskoczył jeszcze szybciej, nie chcąc jej dać czasu na odpoczynek. Oni naprawdę nie wiedzieli, co to jest łupanie litej skały przez kilka lat jako niewolnik. Ten był dużo bardziej groźny. Starszy, chudy, sprawny. Podszedł delikatnie na palcach. Patrzył niby gdzieś w bok, ale nie dała się zwieść. Ujęła miecz trzema palcami. Potem uskoczyła lekko, kiedy uderzył. Z grupy Viriona rozległ się czyjś syk. Dopiero teraz zorientowali się, że była szermierzem! Dotąd myśleli, że to bezczelność, siła i szczęście zapewniły jej dwa dotychczasowe zwycięstwa. Mniejsza z tym. Zakrok. Na razie bez żadnego skurczu! Odskok. Świsnął mieczem o jakąś dłoń od jej ramienia, ale nie wychylił się, spryciarz. Ciął lekko, niby po co walić z całej siły, skoro miała na sobie tylko skórzaną kurtkę. Ale to by znaczyło, że on ma na sobie kolczugę. E… Niby po co? Chyba że nie taki znów wielki z niego mistrz? No tak, skąd Virion mógł zebrać aż czterdziestu wielkich w krótkim czasie? No, to zobaczymy. Zakrok, do przodu, odskok. Nawet nie ruszyła mieczem, a on już świsnął swoim. Nie jesteś za dobry, stary. Już po tobie! Co ten Virion, sprawdza przeciwnika, wysyłając najpierw najgorszych, czy chce ją zmęczyć? No dobra, rozluźniła się, jak on taki cwany, to sobie odpocznie w trakcie walki. Cofnęła się kilka kroków.
– Boisz się, suko? – warknął tamten.
– Och tak, tak, tak, panie – zakpiła i ryknęła śmiechem. – Szczam po nogach!
Mrugnęła do Viriona, który stał poza kręgiem i obserwował ją uważnie. Widziała, jak zaklął.
Ten chudy zaczął ją gonić, a ona unikała go drobnymi zwodami. On się męczył, ona nie. Odpoczywała. Żadnych skurczów, to w ogóle nie ten poziom. To nie był przeciwnik dla niej. Mógłby pewnie bez trudu zabić prostego żołnierza czy nawet oficera. Ale ją? Tylko we śnie! Albo w marzeniach.
– Co? – krzyknął wreszcie. – Walcz ze mną, tchórzu!
– Ależ proszę uprzejmie. Jak sobie życzysz.
Doskoczyła i zabiła go jednym precyzyjnym ciosem.
Dywizja zaczęła wyć! Wyć! Dało się rozróżnić zasadniczo dwa okrzyki: „Achaja, Achaja” – mniej liczne, bo mało kto znał ją z imienia, i „Zabij ich, zabij ich wszystkich, siostro!”
„Zabij ich wszystkich”. Cha, cha… Ona sama nie miała złudzeń.
– Lanni? – krzyknęła, ale nie wiedziała, czy ktokolwiek ją słyszy w tym zgiełku. – Piszesz ten list? Pospiesz się!
Podeszła do słupa z flagą, znajdującego się na obrzeżu koła do walki. Oparła o niego głowę. „Rozluźnij kark, kiedy dłuższa robota przed tobą” – mówił Hekke. Jaka dłuższa, Hekke?, odpowiedziała w myślach, zaraz mnie załatwią! „Jeśli tak zaczynasz myśleć, to rzeczywiście już po tobie!” Mam zabić czterdziestu mistrzów? „Już tylko trzydziestu siedmiu, mała.”
– O, żeby cię szlag trafił! – powiedziała głośno.
– Ona z kimś rozmawia! – krzyknął jeden z „synów” Viriona. – To czarownica!
– To załóżcie se, chłopaki, amulety – powiedział Biafra, stojący tuż przy Królowej. – Pożyczyć wam swój?
„Co byś zrobiła na jego miejscu?” – spytał Hekke w jej głowie.
Masz rację, pomyślała. Najpierw wystawiłabym słabszych, żeby zobaczyć, z kim mam do czynienia, żeby zobaczyć co i jak. A teraz dałabym kogoś naprawdę dobrego.
„Ano – mruknął Hekke gdzieś głęboko w jej wnętrzu. – Skoncentruj się, mała, bo teraz to już nie będzie kompletnie zaskoczony facet, jak ten pierwszy, ani pociesznie słaby, jak tych dwóch następnych. Teraz podstawią ci prawdziwego mistrza.”
„Załatw go, zanim zaczniesz walczyć, dziewczyno! – Krótki też chował się w jej głowie. – Po prostu z nim wygraj, głupia babo. Pokaż mu, gdzie jego miejsce! Znaczy, gdybyś nie zrozumiała aluzji, bo wiesz, wszystkie baby są głupie, to chodziło mi o to, że jego miejsce na cmentarzu”
– Zamknij się, Krótki! – warknęła.
– Czarownica! Czarownica! – ktoś krzyknął znowu.
Ten jednak, który wyszedł na plac, wydawał się nie wierzyć w czarownice. Mógł mieć raptem ze dwadzieścia lat, nie miał żadnych blizn. Jednak… Coś dziwnego było z jego lewą ręką, jakby przykurcz czy kalectwo. Nie trzymał w niej sztyletu. Miał ją jakoś tak dziwnie przygiętą z przodu na wysokości pępka. Podszedł do niej zupełnie spokojnie.
– Co? Zaczynamy?
Uch! Doczekała się u nich nawet pewnego rodzaju szacunku. Teraz to nie „Ciach! I już!”, co, chłopaki?
– Moment, głodna jestem.
Z zadowoleniem obserwowała, jak jego brwi wędrują do góry. Rozejrzała się wokół i… podniosła z ziemi wielką, oślizłą gąsienicę. Podniosła wijącego się robala do oczu. Miał jakieś takie malutkie włoski, jakieś cętki, plamki. Włożyła go sobie do ust i rozgryzła powoli. Jej przeciwnik wytrzeszczył oczy. Zerknęła na niego, a potem wysunęła język i spojrzała w dół, żeby zobaczyć, jak wygląda robak po rozgryzieniu. Ktoś z otoczenia Królowej nie wytrzymał i zwymiotował. Achaja przełknęła głośno i oblizała się.
– Wiesz, co ci zaraz zjem? – Uśmiechnęła się do swojego przeciwnika. – Wiesz, co?
Ruszył, robiąc szeroki zamach mieczem, ale nie była aż tak głupia, żeby parować. Nie doprowadził zamachu do końca! Skoczył lekko, leciutko w bok i wyprowadził sztych. Też nie do końca. Powstrzymał swoją rękę, a potem skinął z pewnym nawet podziwem dla dziewczyny, za to, że nie drgnęła. Oboje teraz wiedzieli o sobie, że są dobrzy. Że są siebie warci. Bilety wizytowe zostały wymienione. Teraz to już tylko życie i śmierć. Jedno życie i jedna śmierć.
Skoczyła na niego tak miękko, jakby chciała go przytulić i pocałować. Nie ruszył się, gnój. Wysunął troszeczkę swój miecz i obserwował jej lewą rękę z nożem, czy aby nie rzuci, zaraza! (Niepotrzebnie zresztą, nie umiała rzucać nożem – ale skąd on miał o tym wiedzieć?) Musiała zmienić kierunek, minęli się w odległości kroku może. Żadne z nich nie usiłowało nawet zadać ciosu. Bo niby w co bić? W powietrze? Toż żadnego z nich już dawno nie będzie w miejscu, gdzie stało w chwili, kiedy się zaczynało wyprowadzać cios. Ot, zagwozdka. Obydwoje naraz, jakby na komendę, zrobili krok w tył. On przesunął się w bok, odrobinę podniósł miecz. Ona dotknęła palcem swojej skroni, pokazując mu, że wie, gdzie będzie bił. Wzruszył ramionami, opuszczając broń. Ona niedostrzegalnie ustawiła stopy, on wzrokiem pokazał jej miejsce na trawie, z którego zamierzała się odbić do ostatecznego skoku. I niby co zrobić w takiej sytuacji? Czekać do rana? Rzucać monetą? Sukinsyn! – zaklęła w myślach, ale był dobry! Ona była silniejsza, on za to miał doświadczenie, którego jej brakowało. Jak zmierzyć ze sobą takie atuty? A może… Może ona była ciut… dosłownie ciut szybsza? Może on nie łapał jadowitych węży gołymi rękami?
– Dobra, stary – mruknęła. – Zrobimy coś, czy będziemy tak stali do świtu?
– Niby co? Chcesz, żebyśmy się rzucili na siebie i niech szczęście decyduje?
– No, nie wiem. A ty co proponujesz?
Znowu wzruszył ramionami.
– No to może rzeczywiście, dajmy po dwa kroki do przodu i sytuacja nas zmusi, żeby coś zrobić.
– No. Może i tak. Coś się przynajmniej będzie działo, nie?
Kiwnął głową.
– No. To róbmy.
Postąpili o krok. Jedno i drugie. Chłopak wziął głębszy oddech, dziewczyna zagryzła zęby. Oboje zrobili drugi krok. Jego miecz wystrzelił nagle, ale odbiła bezbłędnie, tnąc nożem. Odskoczył. Przypadł znowu, wyprowadzając cios, uderzyła w bok jego miecza, doskoczyli do siebie, kopnęła go w nogę, ale tylko w bok, bo się usunął, on trzasnął ją głową w czoło. Wcale nie była szybsza!
Znowu znaleźli się o cztery kroki od siebie.
– No wiesz co, zdziro? Kopnęłaś mnie w nogę!
– A ty mnie w czoło walnąłeś! Co to jest, do kurwy nędzy? Wiejska potańcówka po tym, jak już się chłopi schlali?
Roześmiał się.
– Czemu nie ciachnęłaś nożem w zwarciu? – spytał nagle.
– A bo ja wiem, czemu ty tak dziwnie tę rękę trzymasz? I co w niej masz?
– Ty, kurwa, spryciaro! – Odgiął rękę, wcale nie była chora. Ukryty w dłoni miał krótki dahmeryjski sztylet. Nie użył go, bo nie wiedział, co ona zrobi ze swoim nożem. Nie uderzyła, więc nie miał wolnego pola. – Kto cię uczył, suko?
– Nolaan – skłamała.
Docenił dowcip.
– Mnie też – skłamał równie nieudolnie jak ona. Potem uśmiechnął się lekko. – No, to wychodzi na to, że się musimy na siebie rzucić. Nie będziemy przecież tak stać, aż rosa na nas osiądzie, co?
– No! Z rozpędu?
– Mhm – skrzywił się. – Będziemy się musieli wtedy wreszcie dziabnąć, bo inaczej wpadniemy na siebie i oboje się pozabijamy. A na szlag dwa trupy, skoro może być tylko jeden?
– No to… z ilu kroków?
Uśmiechnął się znowu.
– Nie wyglądasz na taką, co się musi długo rozpędzać. Robimy po pięć kroków do tyłu i biegiem na siebie. – Machnął ręką. – Niech szczęście decyduje.
– No, dobra – Cofnęła się o swoje pięć, on też. Każde z nich obmyślało sztuczki i szachrajstwa, jakimi zamierzało oszukać przeciwnika. Ale co tu zrobić? Jakby jedno przestało biec, drugie też to zrobi. Jakby któreś skręciło, drugie też skręci. A jak walną w siebie ciałami, to naprawdę będą dwa trupy. Zadadzą sobie wzajemnie po kilka ciosów, zanim zginą. Więc trzeba będzie walczyć na dystans w ułamkach chwil. W momencie, kiedy jedno ciało uderzy o drugie… tamto musi być już martwe! A w takiej sytuacji naprawdę tylko szczęście decyduje. A, szlag!