Выбрать главу

Virion spojrzał z pewną ciekawością.

– Dobra, teraz daj jej w pysk, z całej siły.

Drugi szermierz podskoczył, żeby podtrzymać Achaję. Dehrin pięścią przywalił jej w twarz, aż głowa odskoczyła, a w oczach ukazały się gwiazdy.

– Jeszcze raz.

Dostała z drugiej strony, jeszcze mocniej. Dywizja zaczęła syczeć.

– Otrzeźwiała? Nie? Przyładuj w splot i ustawcie ją na czworakach.

Achaja dostała pięścią w splot, zaczęła się dusić, szermierze sprawili, że uklękła i pomogli podeprzeć się jedyną choć trochę sprawną ręką. Zwymiotowała. Ale naprawdę otrzeźwiała trochę. Przestało jej się wydawać, że wszystko wokół to sen.

Virion stanął nad nią i pochylił się trochę.

– Odzyskałaś choć trochę świadomości? Dobra. Odpowiadam na twoje pytanie, dupo. Nie obciąłem ci ręki, bo cię musiałem poznać. Musiałem zobaczyć, jak walczysz.

– Prze… – rozkaszlała się znowu – przecież widziałeś…

– Widziały moje oczy. A ja musiałem zapoznać z tobą moje ciało. Nie rozum, nie oczy, nie mnie samego. Wiedziałem, że jesteś dobra, więc musiałem nauczyć ciebie swoje ciało. A tego się nie da zrobić, nie krzyżując mieczy. I teraz już wiem, jesteś nieobliczalna. Jesteś jak wiatr w górach: raz cię popieści, przyniesie ulgę w skwarze, a zaraz zepchnie z turni w przepaść. W tej chwili jesteś już w połowie załatwiona. Ale też… jesteś pierwszym natchnionym szermierzem z jakim się biłem. Pierwszym w moim życiu!

Usiłowała podnieść głowę, ale nie mogła. On… On… naprawdę mówił poważnie!

– Bo wiesz co? My ze sobą nie walczymy. Tych kilku ludzi na świecie nie staje naprzeciw siebie. Tylko Hekke był głupi i dał się podpuścić… za młody. Ale zdradzę ci pewną tajemnicę. Tuż przed tamtą walką przyszedł do mnie Nolaan i poprosił, żebym powściągnął tamtego kretyna, żeby on tego nie robił! Zdziwiona? Sam Nolaan prosił w swojej sprawie. Ale tam już za duże pieniądze wchodziły w grę. Nic nie mogłem zrobić. I stanęli naprzeciw siebie. I Hekkemu się teraz wydaje, że Nolaan to największy mistrz, cha, cha… To przypadek, że wygrał! Równy stanął naprzeciw równego. I jeszcze ci coś powiem, ty moja dziewczynko do mielenia mięsa. Tylko jeden malutki atucik miał Nolaan w walce. Tylko jeden! – Roześmiał się znowu. – To głupszy stanął naprzeciw mądrzejszego. I on to wykorzystał. A nie walczy się rozumem, jak wiesz. Rozum nie bierze udziału w walce na miecze. W karty, w kości, w pićki pod mostem – to są gry, gdzie być może uda się rozum wykorzystać. Tu nie. A jednak Nolaan potrafił to zrobić!

Virion wyprostował się nagle.

– Nie wiem, co Hekke ci zrobił. Nie mam pojęcia. Sprawiasz wrażenie, jakby od dziecka kazali ci łupać skały gołymi rękami. Ale tak nie było, mówisz jak ktoś wykształcony i to wybitnie. Jak więc w swoim krótkim życiu zdołałaś się wykształcić, nauczyć łupać skałę rękami i walczyć. Niewolnictwo? Nie. Byłaś za dobrze odżywiona jak na niewolnika, nie masz żadnych zniekształceń ciała. Wniosek: Hekke cię hodował, jak roślinkę. Nauczył cię, ale to nie wszystko. Nie tylko Hekke zrobił z ciebie szermierza natchnionego. Był ktoś jeszcze, jakiś mistrz nad mistrze! Jakiś Półbóg!

Potrząsnęła głową, nie mogąc go zrozumieć.

– Był ktoś, kto cię nauczył, że ból czujesz tylko w umyśle. Że ciało samo w sobie bólu nie czuje. To tylko rozum! A jest bardzo niewielu ludzi na świecie, którzy dobrze pojęli tę naukę i jeszcze żyją. Ty spójrz na siebie. Klęczysz tutaj, wykrwawiając się na śmierć, i zamiast wyć, skomleć, płakać… słuchasz mnie uważnie. Ty mi powiedz jedną rzecz, dziewczyno. Kto to był? Kto cię tego nauczył?

Zrozumiała nagle. Stęknęła głucho, i zaciskając zęby, wstała na nogi. Odetchnęła głęboko.

– Mistrz Anai.

Tamtemu zwęziły się oczy.

– Aż przez to trzeba przejść? – wyszeptał. – Aż przez to? – Potrząsnął głową. – Czasem myślę, że chciałbym, żeby on mi to zrobił.

– Nie chciałbyś, Virion. Uwierz mi, nie chciałbyś. – Oddychała z trudem. – Chyba że lubisz się budzić, krzycząc w obszczanej pościeli.

Kiwnął głową. Cofnął się poza środek kręgu.

– No, dobra. Uderzaj, kiedy będziesz gotowa. Tylko nie czekaj za długo, bo zaraz się wykrwawisz, stracisz siły, a potem umrzesz. – Uśmiechnął się lekko i wypowiedział słowa, które nią wstrząsnęły: – Żegnaj, siostro!

– Że… żegnaj… braciszku.

Wszyscy wokół słuchali jak skamieniali. To się nikomu w głowie nie mieściło. O czym oni mówili? Bogowie! Co tu się dzieje? Ktoś z armii Arkach naprawdę dorównał Chodzącej Legendzie, Virionowi? I to tak, że on sam nazwał dziewczynę siostrą? O co im chodziło, to jakieś krętactwo, byli wcześniej umówieni, skumali się gdzieś, znali wcześniej?

Owszem, znali się, choć nie widzieli się nigdy. Znali się, choć poznali przed chwilą. Wiadomo. W tym stylu to można mówić godzinami i nie powiedzieć niczego. Ale jak to lepiej wyjaśnić? Powiedzieć, że znali się jak śmierć i… śmierć? A niby co to znaczy? Zgadnijcie sami.

Stała sobie naprzeciw niego, powoli umierając. Powiedział, że ona też jest szermierzem natchnionym. Przynajmniej niech się cieszy, głupia, przed śmiercią, osłabiona, z jedną tylko, częściowo sprawną ręką.

„No i co, mała? – odezwał się w jej głowie Hekke. – Zrobił cię jak chciał? A nie mówiłem? I co teraz? Ty krwawisz jak pies w luańskiej rzeźni, on zdrowy! Ha! Nie udało się! Przegrałaś! To koniec. Już mu nie staniesz. To już koniec, mała. To koniec. Koniec z tobą! Teraz już tylko płakać możesz, krzyczeć i wyć. Ale sił nie starczy na długo, więc płacz po cichu, więcej będzie oddechu. Dno! Taki stary pacan o sflaczałych mięśniach, o refleksie, który dawno temu zastawił w zaplutej karczmie. Taki gnój. Takie nic. I załatwił cię jak chciał, bo on morderca, mężczyzna, a ty głupia baba! Nie lepiej było nabić się na własny miecz? Przynajmniej sromoty byś uniknęła. Nikt by cię nie znał. Pochowaliby cię w zbiorowym grobie, nikt by nie pamiętał twego imienia. A tak? Będą mówić: „Achaja? A tak, tak, ją Virion załatwił w słynnym pojedynku. Bo ją, wiesz, Hekke, uczył. Jedno z drugim to banda nieudańców. A pamiętasz, jak rycerzy Virion załatwiał? W burdelu, kiedy wszyscy byli przeciw niemu? Jak zabił cały legion Moy, jak zachlastał całą elitarną górską dywizję królestwa Arkach? On mistrz, prawdziwy szermierz natchniony. Nie tobie się z nim równać, córko. Jesteś nikim, jesteś zerem, jesteś nic nieważną dupą na jego drodze, jesteś niewarta splunięcia, dziewczyno!”

– Dzięki, Hekke – szepnęła. – Dziękuję ci, że pokazałeś mi, gdzie moje miejsce. A wiesz, że szczerze mówię.

Co miała do przeciwstawienia staremu mistrzowi? Że młoda, szybsza, silniejsza i bardziej zwinna? To sobie spokojnie można między bajki włożyć. Nic nie zrównoważy jego potwornego doświadczenia. Nawet niemowlę mogłoby go pewnie zabić swoją grzechotką, gdyby tylko wcześniej zabiło tak wielu ludzi jak on i wyszło z tego cało. He… Virion to była sama śmierć. Ale nie babska, głupia. To był stary mężczyzna ubrany w białą szatę z kosą. O zimnych, zaciśniętych ustach. To był nie chybiający nigdy strzelec. To była śmierć w wydaniu męskim: sprawna, perfekcyjna, zimna, wydajna jak młyn wodny, nie poddająca się emocjom, skupiona, myśląca, skoncentrowana, obojętna. Ona nie mówiła: „No chodź, kochanie!” Ona mówiła: „Raz, dwa, trzy…” i strzelała palcami! Widząc babską śmierć, Bogowie mówili: „O, patrz, śmierć idzie po kogoś”. Widząc męską śmierć, Bogowie niczego nie mówili, tylko chowali się po kątach. Niby Bogowie nieśmiertelni, ale… „A nuż, zaraza, się pomyli i weźmie Boga zamiast człowieka?” Lepiej jeden z drugim siedź cicho pod stołem! Chociaż, małpa, myliła się raczej rzadko, no ale… Wedle powiedzenia: „Nie stój przy cepie, kiedy młócą”. „Sukinsyn… Przeszedł już?” „Możecie wyjść spod stołu. Zabrał tego, po którego przyszedł.” To był nie chybiający nigdy strzelec. To był snajper z zimnym skrzywieniem warg. Mądry, stary, doświadczony, pozbawiony emocji. On to potrafił robić. On to robił dobrze. On był skuteczny. On był wydajny. Żadnych skarg, żadnych reklamacji. Wart tego, co mu płacą. Nic więcej… ale i nic mniej. Uczciwa praca za uczciwą płacę. To była Śmierć, a nie pośmiewisko w burdelu. „Ilu dzisiaj dostarczyć? Zrobi się. (ziewnięcie) Tylko powyżej dniówki mi zapisz.”

Co mogła mu przeciwstawić? Swoje młode życie, które położy na szalę? Śmieszne. Będzie je miał i tak. Co jeszcze mogła w sobie odnaleźć? Zastanawiała się… Nic? Naprawdę nic? Poczuła się nagle bardziej goła, niż gdyby stanęła bez szat przed tymi wszystkimi ludźmi. Naprawdę niczego nie miała? No… Jakaś straszna krzywda. Parę lat niewolnictwa. Wioska, wojsko. A on? On miał doświadczenie. On spotkał setki takich jak ona. Skrzywdzonych, może i gdzieś wyszkolonych. On im mówił: „Raz, dwa, trzy” i strzelał palcami.

Czy można mieć jakikolwiek argument na… „Raz, dwa, trzy i pach!”? Czy można w ogóle gdzieś w sobie znaleźć argument na „Raz, dwa, trzy”?

„Uuuu… już naprawdę po tobie, dziecko – powiedział w jej głowie Hekke. – Zabij się sama, bo nie ma sensu tego przedłużać”. „Ale jaja, widziałeś? – powiedział Krótki. – Niczego się nie nauczyła. Miałeś rację. Ją tylko do burdelu sprzedać, niech podstawia tyłek temu, kto zapłaci.” „Taaaaaa… Dno!” „Baba, wiadomo!” „Nic, zero, pustka, kupa flaków obciągnięta skórą, którą zresztą zaraz Virion potnie na kawałki.” „Co za upadek.”

Poradźcie mi coś!, chciała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w gardle.

„A co tobie radzić? – zapytał Hekke. – Tylko nie waż się powtarzać, że to ja ciebie uczyłem, bo wstyd będzie.” „Radzić? Tobie? A po co? – powiedział Krótki. – Całą radę już ci przedtem dałem: zabij go i już.”