– Złap go tak jak nóż, od kciuka w dół. Wiem, że na więcej cię nie stać, ale to akurat zrobisz, a ja ci pokażę, jak się wygrywa. Pomogę ci, tak jak mnie ktoś swego czasu pomógł.
– Nie mogę.
– Możesz, głupia dupo! Zrób to!
Ujęła rękojeść, ale żadną mocą nie mogła jej unieść z ziemi. Miała wrażenie, że coś ją rozrywa od środka. U niej naprawdę nic już nie działało jak należy! Była wrakiem. Czy on tego nie widział? Czego on chciał, psiamać? Śmierci? Ona tego nie sprawi.
– No – szepnął – jeszcze trochę i ci pokażę.
Szarpnęła rękojeść, o mało nie wypuszczając jej ze zmartwiałych palców. Jęknęła, mocno, to płynęło gdzieś z jej trzewi, i… uniosła miecz.
– Jestem teraz w twojej mocy, dziewczyno? – spytał.
– No… jesteś… – szepnęła z trudem, bo robiło jej się ciemno w oczach.
– To patrz. Tylko najpierw muszę się pożegnać z moim dwuletnim dzieckiem. – Teraz on zagryzł wargi, z najwyższym trudem sięgając do kieszeni. – Mam takiego brzdąca, dziewczynkę… Jest strasznie fajna, dopiero ona pokazała mi, co to miłość. I mam ze sobą jej – spojrzał jakoś tak smutno – jej mały szaliczek i czapeczkę.
Wyjął z kieszeni kłębek kolorowej wełny, którą jakaś biedna, niczemu nie winna jego dziewczyna zamieniła w taki mały… malutki szaliczek i czapeczkę dla swojego dziecka.
O, Bogowie. Oczy Achai wywróciły się i straciła przytomność. Upadła tuż przy jego twarzy.
– Prawdziwy mistrz, dziecko – szepnął, choć nie mogła go słyszeć – zwycięża nawet wtedy, kiedy nie może ruszyć ręką ani nogą. Ktoś ci kiedyś wyjaśni, o co chodzi. Pomogłem ci. Tylko musisz to zrozumieć.
Sam stracił przytomność chwilę później.
Biafra podszedł do skonsternowanych szermierzy cesarstwa Luan.
– No co, panowie? – roześmiał się. – Ruszamy dalej?
– Ty, kur… – Dehrin powstrzymał się jednak, protokół dyplomatyczny nie przewidywał słów zaczynających się na „kur…”. Chyba, że chodziło o „kurę”, ale kur raczej nie jadało się na dyplomatycznych przyjęciach. – Ty se myślisz, że bez Viriona nie poradzimy sobie z resztą tych bab?
Biafra uśmiechnął się promiennie.
– Ależ poradzicie! – Klepnął tamtego po ramieniu. – Ale najpierw przed wami pluton „C”. O, przepraszam. Tak zwany pluton „C”. – Roześmiał się znowu. – Będzie się o was mówiło: „zrobieni w pluton C”, panowie!
– O co ci, pacan… O co, znaczy, panu chodzi? Co?
– Nie widzicie ich mundurów?
Mundury plutonu „C” rzeczywiście różniły się od reszty, jak jedwab różni się od płótna. Żadna tajemnica, one miały po prostu wystąpić przed Królową, ale Luańczycy o tym nie wiedzieli.
– Ot, baby – kontynuował Biafra. – Zebraliśmy je z całego świata, płaciliśmy złotem, niektórym to nawet tyle, ile same ważą. Na przykład tej, co Viriona załatwiła. – Uśmiechnął się, ale tym razem zimno. – Sporo ważyła, małpa, ale zapłaciliśmy. W końcu opłaciło się. Co? – Westchnął ciężko, wskazując na leżącego Viriona. – Powiedziała, że załatwi i słowa dotrzymała. No, ale wracając do tematu. To kobiety. Nie chciały się wszystkie ubrać w zwykłe skórzane mundury i musieliśmy uszyć specjalne, śliczne. One przyzwyczajone do przepięknych sukien. No, baby, normalnie, nie nam mężczyznom to zrozumieć.
– O czym ty mówisz?
– Ano powiem. Już się nie wycofacie, bo nie możecie, więc powiem. Wiedziałem, co cesarz zamierza, znacie mnie, wiecie, czym się zajmuję. Królowa mówiła, żeby poselstwa nie przyjmować w ogóle. Ale miałem inny plan. Moi ludzie zebrali te dziewczyny po całym świecie. To szermierki. Świetne. I Królowa osobiście podpisem zaświadczyła, że to nasi żołnierze, możecie sobie sprawdzić w kancelarii. Zapłaciłem tym dziewczynom złotem, jak mówię… Dużo! Tylko po to, żeby was, gnoje, załatwić wszystkich. Tu na miejscu. Żeby was złapać we własne sidła i pokazać cesarzowi, gdzie mam jego głupie pomysły.
– Łżesz, Biafra! – krzyknął Dehrin. – Nie ma na świecie tylu szermierzy natchnionych!
– No, co ty, Dehrin? Oczadziałeś? Po co mi natchnione na was? Ta jedna – Biafra wskazał na Achaję – była natchniona. Ona tylko Viriona miała zabić. I suce trzeba było zapłacić naprawdę tyle w złocie, ile ważyła. A ważyła, jak mówię, zaraza, sporo. Ty słyszałeś kiedyś o takich pieniądzach, Dehrin? Dostałeś kiedyś aż tyle? A może Virion dostał, co? Ale opłaciło się… Bo kto tam teraz leży na trawie? – Biafra wskazał na Viriona. Achaję właśnie królewski medyk z pomocnikami odnosili na bok. – Mówiła, że gada sposobem załatwi i słowa dotrzymała, jak mówię. I co teraz, kochanie ty moje? Ano, teraz te zwykłe mistrzynie wyprują z was flaki.
– Gadanie – Dehrin nie był jednak już tak pewny siebie.
– Tak? Załóżmy więc, że zwyciężycie. Że na przykład dwóch z was zostanie. I będzie miało już „tylko” naprzeciw siebie dwa tysiące zwykłych dziewczyn z tej dywizji. Kto żywy do rana doczeka? Co? Czemu tak milczysz, Dehrin? Zatkało cię?
– Ty łżesz, normalnie, ty…
– Ja łżę? Ja poświęciłem dwa plutony, żeby się za wcześnie nie wydało! A widzisz te małe z tyłu? – Biafra wskazał na szczególnie niskie dziewczyny wybrane z całej dywizji tylko po to, żeby mogły stanąć w drugim szeregu przy wizytacji Królowej. – To Dahmeryjki! Ich mężowie to mistrzowie w kuszy. A one… Te malutkie właśnie, przyuczone specjalnie, żeby przeciwnikowi obciąć jaja jednym pociągnięciem.
Dehrin przełknął ślinę.
– No, chyba nie zwątpiłeś nagle? – kpił dalej Biafra. – I tak nie możesz się już wycofać. A widzisz tę tutaj? – Wskazał Bei, która ciągle stała w pobliżu. – Podobała ci się jej akcja z kuszą? Co? Czemu milczysz, Dehrin? Szkoda, że nie kichnąłeś wtedy, bo miałbyś już dziurę w płucach. A ta druga? – Wskazał Shhę. – Widziałeś, jak podbiegła i poradziła koleżance, jak ma Viriona załatwić? Tej suce też musieliśmy zapłacić takie pieniądze, że normalnemu człowiekowi mogłyby się one jedynie przyśnić. – Biafra klasnął w dłonie. – Następna walka! – krzyknął. – No, chłopaki – uśmiechnął się do szermierzy. – Dalej, dalej!
– Akurat! – warknął Dehrin. – My w każdej chwili możemy zrezygnować!
– Dobra, dobra. Teraz ty, kolego. Ta dupa, która na ciebie czeka, nazywa się Shha. Zapamiętaj sobie, bo dzięki temu, co ona ci zrobi, będziesz opisany w kronikach. Ona była następna, jakby ta pierwsza Viriona nie zabiła. Ale trudno. Zadowoli się tobą. Słyszałeś wszak, jak krzyczała do koleżanki: „Zabij Viriona, a jak nie – ja to zrobię?” Słyszałeś przecież, głuchy nie jesteś. Teraz ty i ona!
– A gówno! My się możemy wycofać i nici z twojego planu, Biafra!
– He. Niby jak?
– My jesteśmy pozwani i my też możemy obrazę darować. Ot co!
– Człowieku… Tu cała moja dywizja stoi. Jak daleko ujedziesz cały?
– Ty, kurwa, mi grozisz, normalnie! A ja jestem członkiem poselstwa Luan, durniu!
– Tak? To rusz się dziesięć kroków. Zobaczymy, co będzie, tchórzu!
Dehrin zawył nagle:
– Poseł! Poseł! Mordować nas chcą! Mordować członków poselstwa!
– Ty tchórzu! Nie wstyd ci?
– A gówno mi możesz zrobić, palancie! Możesz mi dupę polizać, bo ja wam łaskawie obrazę daruję! Ot co!
Szermierze zaczęli się cofać w kierunku swoich koni. Żaden, po tym co usłyszeli, nie był skłonny stanąć do walki. To byli normalni, wynajęci ludzie.
– Wy gnoje jedne! – ryczał Biafra. – Jak daleko, ciekawym, ujedziecie, zanim was moi żołnierze dopadną?
Poseł Luan zbliżył się, patrząc z pewną pogardą na adwersarza.
– Panie generale Biafra – powiedział spokojnie. – Pan grozisz godności posła! Opamiętaj się pan, bo Arkach zdolność honorową utraci.
– Co?
– Nie godzi się poselstw atakować, o czym pan wiesz równie dobrze jak ja. Przegrałeś pan, wasza mistyfikacja się nie udała. Trudno. Teraz już tylko zęby zagryźć można, boś się pan za wcześnie wygadał. – Poseł uśmiechnął się z wyższością. – Bywaj! – Skinął na swojego woźnicę. – Przykro mi, że w takich okolicznościach się rozstajemy.
– Zaraz. Ubić was nie mogę… Ale krzyczeć chyba wolno?
– Krzyczeć wolno – odparł wyniośle poseł, wsiadając do wozu. – Jak i szczekać psom zawsze dozwolone, mój panie.
– A to mi w zupełności wystarczy. – Biafra uśmiechnął się skromnie. Odwrócił się i ryknął do zgromadzonego na placu wojska: – Dywizjaaaaaaaa… Na moją komendęęęęęę, krzyczeć: „Tchórze”! Wykonać!
Dywizji nie trzeba było powtarzać. Wykonała ten niezbyt regulaminowy rozkaz z wielkim poświęceniem, początkowo niezbornie, potem w większym ładzie. Skandowanie: „Tchó-rze!!! Tchó-rze!!! Tchó-rze!!!” za odjeżdżającym poselstwem Luan niosło się echem wśród drzew.
Królowa podeszła do medyka.
– Będzie żyć? – spytała, nachylając się nad Achają.
– To już w woli Bogów, Wasza Wysokość – skłonił się medyk. – Rana brzucha, nie wiem jak głęboka, ręka rozcięta do złamanej kości i… w życiu nie widziałem tego, pani. Ona ma skurcze chyba we wszystkich mięśniach swojego ciała.
– Zrób, co możesz. Szlachectwem nagrodzę, jak ci się uda!
– Zrobię co w mojej mocy, Wasza Wysokość. – Medyk ukląkł, jeszcze niżej skłaniając głowę. – Ale jej życie w rękach Bogów teraz. Ja niczego nie zaniedbam. Niczego nie pominę. Ale jej życie w rękach Bogów.
Księżniczki otaczające władczynię patrzyły przerażone, jak medyk rozbiera Achaję. Wszystkie zobaczyły niewolnicze piętno na jej pośladku.
– Muszę ją nagrodzić, jeśli przeżyje – powiedziała Królowa. – Jeśli ktoś odznaczy się jak ona. Honor Królestwa uratuje. Powinnam ją księżniczką uczynić.