Książę Sirius nie mógł usiedzieć spokojnie na miejscu. Dziewczyna strasznie mu się podobała. Wiercił się i kręcił. Po chwili postanowił powtórzyć numer z kubkiem. Niby przypadkiem strącił łokciem kolejne naczynie. A kiedy na podłodze wylądował z hukiem dzban, znowu wsadził głowę pod stół, niby, żeby go podnieść. Harmeen odrzuciła dumnie głowę.
– Nie zrzucajcie naczyń niepotrzebnie, bo je potłuczecie. – Ciągle siedziała wyprostowana na baczność, z kolanem przy kolanie, kompletnie nieruchoma. – Jeśli wam taka ciekawość, panie… to patrzcie! – Mając na sobie króciutką spódniczkę i nic pod spodem… nagle rozstawiła szeroko nogi! Szybko i sprężyście, jakby to była część wojskowej komendy. – Patrzcie! Jeśli honor pozwala.
Sirius wyprysnął spod stołu. Był czerwony jak burak. Bogowie! Doprowadziła światowca i świntucha do tego, że dostał rumieńców. To on nie wiedział teraz, co zrobić z oczami. Spuścić nie mógł, patrzeć w sufit było nieuprzejmie, a spojrzeć jej w twarz się bał. Zaan zaczął się śmiać, szlachcic uniósł brwi zaskoczony, a Achaja najchętniej zasalutowałaby pani porucznik. Armia Królestwa Arkach, nie bacząc na straty, odniosła w tym starciu zdecydowane zwycięstwo.
Zaan szybko napełnił wszystkie kubki z garnca, który czekał na podorędziu.
– Piję za okazane w boju męstwo i zdecydowanie żołnierzy plutonu „B” trzeciej kompanii służby rozpoznania i zaopatrzenia, garnizonu w Mai Lee!
– Do dna! – ryknął szlachcic. Wypił i zwalił się pod stół.
Siriusowi też niewiele brakowało, ale przygoda znacznie go otrzeźwiła.
– No dobrze, chodźmy wreszcie spać – mruknął Zaan. – Jak tak dalej pójdzie, pluton „B” rozsiecze mi moralnie stu żołnierzy eskorty.
Achaja dogoniła go, kiedy wchodził na schody.
– Panie…
Odwrócił się skupiony.
– Ja… Ja tu zostaję!
– Tu? W tej karczmie?
– W tym kraju.
Przygryzł wargi.
– Słuchaj, tajemnicza dziewczyno, która nie chce nam zdradzić nawet swego imienia. Bardzo nam zależy, żebyś została z nami. Bardzo chcielibyśmy, żebyś wróciła z księciem do Troy. – Nieświadomie wbił ostatni gwóźdź do trumny swojego pomysłu.
– Nie mogę. Naprawdę nie mogę.
– Rozmawialiśmy o tym parę razy. Nie wiem, czemu jesteś taka uparta. – Dotknął palcem tatuażu na jej policzkach. – Ochronimy cię przed skutkami tego, my…
Postanowiła powiedzieć mu prawdę. Choć część prawdy.
– Ja poza tym, że jestem kurwą i niewolnicą, jestem jeszcze… zdrajczynią.
– Bogowie! Kogo zdradziłaś?
– Troy.
– Ty? Taka silna? Niemożliwe.
Uśmiechnęła się smutno.
– Czasami po prostu za bardzo boli. Czasami tak boli, że robisz to, co każą ci wrogowie, a oni potrafią zadawać prawdziwy ból. Gdyby mi wtedy kazali, zrobiłabym wszystko, łącznie z zabiciem własnej matki, gdybym taką miała. Wiesz… Wiecie, panie… Ja już chyba nie mam żadnych złudzeń. – Uśmiechnęła się znowu. – A przynajmniej tak mi się wydawało do chwili, aż zaatakowali nas rycerze. – Opuściła głowę. – Chcę mieć już tylko spokój.
Położył jej rękę na ramieniu. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zrezygnował.
– Idę – powiedziała, cofając się powoli.
– Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała. Nie jest to odpłata za pracę, ale gdybyś potrzebowała pieniędzy…
– Dziękuję. – Potrafiła docenić to, że starał się być delikatny. – Mam, ile mi trzeba.
– Dziewczyno, weź chociaż konia!
Uśmiechnęła się i skinęła głową. Potem odwróciła się i wybiegła z karczmy wprost w objęcia chłodnej, iskrzącej się gwiazdami nocy.
Zaan długo stał na schodach, patrząc na zatrzaśnięte drzwi karczmy. Lekko przygryzł wargi. Kiedy po dłuższej chwili podszedł do niego kompletnie pijany Sirius, zauważył tylko coś, co w pewnych okolicznościach można byłoby wziąć za uśmiech.
– Poszła?
– Tak.
– I… wyp… wypu… wypuściłeś ją?
– Mhm.
– Sssssss… ssss… sssczemu? Kssssssiężniczkę z niej zrobić. Ozzzzzłocić.
– Nie, Sirius. Nie.
Sirius oparł się o niego, a właściwie zwisł mu w ramionach.
– Oooo… osso chodzi?
– Widzisz – Zaan znowu zerknął na zamknięte drzwi karczmy – po pierwsze, ona sama wypłynie, tak czy tak. Po drugie, ja się szybko dowiem o niej wszystkiego. I lepiej nam to posłuży.
– Do ssssczego?
– Idź się prześpij, Sirius.
Nikt z czekających przy swoich koniach żołnierzy plutonu „B” nie zwrócił uwagi na Achaję. Ktoś jednak wybiegł z tyłu gospody, trzaskając drzwiami. Nie mógł to być Sirius, bo był zbyt pijany. Achaja odwróciła się.
– Czekaj – powiedziała cicho Harmeen. – Przepraszam, staliście tak blisko… Trochę słyszałam.
– Czy to oznacza dla mnie kłopoty?
Pani porucznik zaprzeczyła ruchem głowy.
– Po prostu zmarzniesz w tej kiecce, siostro. Noce tu chłodne jak szlag.
– Wiesz, kim jestem i nazywasz mnie siostrą?
– Nie mnie ciebie sądzić. Komu nie zadano bólu, niech trzyma gębę zawartą na skobel – uśmiechnęła się. – Chodź. Jeśli chcesz spokoju, ten kraj, póki co, nadaje się do tego jak żaden inny.
– Wiem – powiedziała Achaja.
Harmeen podeszła do swojego konia. Wyjęła z juków skórzane spodnie, buty i ciepłą kurtkę.
– Jak daleko zamierzałaś dojechać w tych twoich sandałkach i przewiewnej kiecce? Do pierwszego kataru czy do zapalenia płuc? – Roześmiała się. – Przebieraj się.
– Tu?
– Jest ciemno. A w pobliżu same baby. – Wskazała na swój oddział. – Wybacz jedno, to wojskowa kurtka. Muszę zerwać swoje dystynkcje i odznaki pułku.
Achaja rozebrała się szybko i wciągnęła obcisłe skórzane spodnie na szelkach. Co za szczęście, że w tym wojsku służyły kobiety – szelki nie tylko nie ocierały jej niczego, ale wręcz były przystosowane do jej ciała.
– Masz trochę szerszy tyłek niż ja – mruknęła Harmeen – i większe piersi, ale powinno pasować.
Narzuciła krótką, podbitą ciepłym barankiem kurtkę wprost na gołe ciało. Potem włożyła ciepłe buty.
– Dzięki!
Harmeen lekko skinęła głową.
– Na drogach w miarę bezpiecznie, ale jakbyś chciała kord…
– Dzięki, poradzę sobie.
– Wiem, wyglądasz na taką, co sobie poradzi. Słuchaj, nie jedź gościńcem, to droga do stolicy. Jak chcesz spokoju, mając… mmmm… to coś na twarzy…? Jedź do ludzi mniej światowych. Najlepiej na wyżynę, do górali. Oni nie z tych, co dzielą włos na czworo. No i powodzenia!
Achaja odwiązała swojego konia i wskoczyła na siodło.
– Słuchaj… – wstrzymała się jeszcze. – Dlaczego to robisz?
– Po prostu mi miło, że ktoś wybrał mój kraj, bo uważa, że tu będzie wolny.
– A poważnie?
– A poważnie, to wiesz, wzięli mnie do wojska, kazali zabijać. Ale jeśli tylko wolno, jeśli regulamin wyraźnie tego nie zabrania, to można czasem być także… człowiekiem – zakpiła delikatnie.
Achaja roześmiała się na cały głos.
– Dzięki ci, człowieku! – krzyknęła, spinając konia. – Lubię twój kraj! Uwielbiam go po prostu.
ROZDZIAŁ 2
Wzniesienie nie było takie znów wysokie. Koń jednak zgrzał się i spocił. Miała nadzieję, że nie przewieje go zimny wiatr. Uniosła się w strzemionach i rozejrzała wokół. Uśmiechnęła się do siebie. Dolina była piękna. Na jej dnie leżało niewielkie, niesamowicie niebieskie jezioro, otoczone przez las, który ustępował miejsca jedynie wiosce położonej nad rwącym strumieniem. Dalej były już tylko ośnieżone szczyty gór. Ruszyła w dół powoli, żeby zwierzę mogło odpocząć. Wjechała między świerki i sosny, było cicho. Okolica wydawała się zapomniana przez bogów i ludzi. Atmosfera tchnęła spokojem.
Pierwsze zaczęły szczekać psy, na długo zanim wjechała między drewniane zabudowania. Potem rozwrzeszczały się dzieci. Na końcu kilka kobiet pojawiło się w oknach. Widać obcy nie zaglądali tu często. Achaja wybrała największą chałupę, położoną trochę na uboczu, najwyraźniej należącą do jednego z bogatszych gospodarzy. Zsiadła z konia i podeszła do płotu.
– Panie! – krzyknęła.
Drzwi otworzyły się prawie natychmiast. Widać i ta rodzina obserwowała zza okien niecodziennego przybysza. Ukazał się w nich rosły góral w lśniąco białej koszuli i dość upapranych portkach.
– Jakiego pana chcecie tu najść, a?
– No… To pan jest gospodarzem?
– Ja gospodarz. – Skinął energicznie głową. – Ale jaki ze mnie pan? Jeszcze czego.
– A parobka potrzebujecie? – Achaja zmieniła formę.
– Parobczaki zawsze potrzebne. Jeno czy zdatne i co chco za robotę? – Chłop potarł brodę. – A wiela ich masz?
Achaja uśmiechnęła się. Najwyraźniej brał ją za pośrednika.
– Nie zrozumieliście mnie. Ja się chcę do pracy nająć.
– Tu?
– Tu.
– Łoj, żesz ty… A na co mnie dziewka? Córkę mam, żonę mam, to chałupę obrobio. A i zieńciowe pomagajo.
– Silna jestem.
– Że z wojska cie wypuścili? – Popatrzył na jej strój. – Mieczem robić nie to samo, co cepem, mała. Oj, bidne wy, dziewuchy z wojska. Najpierw służyć trza dziesięć lat, a potem dają kuso sakiewkę i radź se jedna z drugo sama. Bidne wy, zaprawdę. Jak domu ni ma, rodzicieli ni ma, to co wy poczniecie? Pracy ni ma, ni ma i zarobku. A jaki kawaler zechce żołnierza brać, żeby mu w łożnicy rozkazywała? I co we wianie wniesiecie? Ot, kapotę wojskowo i pludry… i kunia. Ale wasz kuń do kawaleryji jeno zdatny, w górach zara się zziaja, na nic on tu! Ani do wozu przyprząc, ani do pługa. – Machnął ręką. – Aż tu dojechałaś za praco? Gdzie indziej też cie nie chcieli? Niczym się na służbie nie wyróżniłaś, co? To i morgów odprawy nie dali. Eeeee… Co by i mogli dać, jeno by się spekulanty upasły, toć sama na spłachetku i tak byś nie gospodarzyła, czym? Gołymi rękami?