– Myślę, że piętnaście byłoby godną zapłatą.
– Jak kupiec zaczyna gadać o godności, znaczy, da dwadzieścia pięć.
– Osiemnaście! Osiemnaście i zapominam o godności.
– Dwadzieścia.
– No nieeeeee… Tyle to nigdy w życiu. Nie, nie.
– Dwadzieścia. A do tego daruję ci życie, wypuszczę z Lasu, odkupię wszystkie karabiny i będziesz miał pierwszeństwo w dostawach broni do Arkach potwierdzone przez królową.
– Dziewiętnaście i niech mnie oplują w karczmach, że dałem się wystrychnąć w interesach. Że dałem się wypuścić goły i bosy. Że zdradziłem w wojnie celnej własne królestwo. Że jestem naiwny jak dziecko.
Popatrzyła mu prosto w oczy. Uśmiechnęła się.
– Dwadzieścia. I dam ci dupy. Tu i teraz.
Przełknął ślinę. Wytarł spotniałe nagle czoło.
– Ty… Ty… zaczekaj chwilę. O, kurde, zaczekaj, zaraz będę z powrotem!
Zostawił pochodnię i karabin. Pobiegł do swoich ludzi. Achaja odwróciła się do swoich i pokazała gestem, że w porządku. Żeby nie strzelali. Nie musiała czekać długo. Kenneh najwyraźniej dokonał cudu. Powrócił biegiem. Już z daleka czuła intensywną woń jakiegoś męskiego pachnidła. Ze zdziwieniem zauważyła krew na jego twarzy. Chciał sobie poderżnąć gardło? Ktoś z jej własnego oddziału nie wytrzymał, przekradł się do obozu i podrapał go szponami? Ach… Zrozumiała nagle. On po prostu ogolił się w świetle pochodni, w maksymalnym pośpiechu. Szlag! Uśmiechnęła się w duchu. Wyraźnie mu na niej zależało.
Kenneh zdyszany kucnął obok. Drżącymi rękami rozpostarł na trawie gruby, wzorzysty koc. Z kieszeni kurtki wyjął dziwnego kształtu butelkę.
– Napijesz się? – szepnął zdenerwowany. Lekko drżały mu ręce. – Bardzo porządna wódka – dodał zachęcająco.
Skinęła głową. Pociągnęła wielki łyk. Nic nie kłamał. Klarowny płyn zapiekł w gardło, kopnął z mocą jętrznia przy wodnym młynie i rozjaśnił jej myśli. Kenneh nic nie kłamał. Nigdy dotąd nie piła niczego podobnego. Jeszcze jeden łyk. Kopnięcie równie mocne jak poprzednio i powoli, delikatnie rozlewające się w całym ciele uczucie błogości. Oddała mu butelkę. Też sobie nie żałował. Westchnął ciężko i wytarł dokładnie usta.
– Dwadzieścia! Dwadzieścia od sta! – powiedział głośno.
Roześmiała się. Usiadła na kocu. Podobał jej się. Kiedy usiadł obok, chwyciła go za ramiona i przewróciła na siebie, śmiejąc się cały czas. Przykryła ich oboje dokładnie, potem zaczęła rozpinać jego kurtkę. Była tak strasznie ciekawa jego ciała.
O trzydzieści kroków dalej, w zaimprowizowanym obozie, Chorzy Ludzie wstawali zza juków, za którymi dotąd się ukrywali.
– Kurde, ludzie – Najgrubszy z nich, z długą, rudą brodą, wytrzeszczał oczy jak mógł, by dostrzec jakieś szczegóły w świetle wbitej w ziemię pochodni. – Czy wy widzicie to co ja?
– Nie wiem, co ty widzisz – jęknął niski blondyn z długolufym karabinem w garści. – Ale po mojemu to szef… szlag… chędoży właśnie potwora.
– O, żesz ty! O, żesz ty! Ale jaja!
– No. A ty, Garrakh, chciałeś szefa nożem dziabnąć. Że niby młodziak i gołowąs. Ty, kurwa, idź teraz i mu coś zrób!
– Pierdol się! – Garrakh szarpnął rudą brodę. – Nikt mi nigdy w żadnej karczmie nie uwierzy!
– No! Młodziak, szczyl, szaleniec. Poprowadził nas na zgubę, pół Strasznego Lasu żeśmy przeszli, potwory nam wszystkie muły wybiły, a on… Kurde, żesz… złapał potwora i wychędożył! Normalnie wychędożył!
Wszystkie te szumowiny, wynajęci dezerterzy i bandyci kręcili głowami w podziwie.
– To jest wódz! To jest wojownik – powtarzał Garrakh, nie mogąc dojść do siebie. – Tylko, kurwa, nikt nam nie uwierzy!
ROZDZIAŁ 15
Polowy sztab na pustyni stanowiło kilka połączonych ze sobą ogromnych namiotów, dodatkowo przykrytych monstrualnymi płachtami płótna rozpiętymi na ukośnych palach. Zaplecze sztabu stanowiło całe miasteczko namiotów, ziemianek i zbitych z desek baraków. W specjalnych miejscach między wydmami stały poustawiane oś w oś setki wozów, a obok, osłonięte parawanami rozciągniętymi na palikach, znajdowały się zagrody dla tysięcy zwierząt. Jeszcze dalej stały osobne miasteczka namiotowe dla czeladzi, żołnierzy ochrony sztabu, kurierów i gońców, służb logistycznych, koniuszych, pomocników, kowali, rachmistrzów, kucharzy, woziwodów, medyków, kapłanów i całej reszty ludzi, którzy nie wiadomo czym się zajmowali i komu podlegali służbowo. Osobne, lepsze kwatery zajmowały rzesze wynajętych filozofów, ponieważ po sukcesie przewrotu w stolicy doceniono ich pracę i wcielono do wojska, by ogłupiali, to znaczy nauczali żołnierzy i dbali o ich morale. I nie da się ukryć, że codzienne pogadanki tych niezwykle wymownych ludzi zaczęły przynosić wymierne efekty.
Zaana jednak nie obchodziły ani pogadanki, ani nawet to, że znajdują się żołnierze tak głupi, by wierzyć, że podejmują ten straszliwy wysiłek dla własnego dobra i chwały Królestwa Troy. Nikogo ze zgromadzonych w głównym namiocie nie obchodziło ich dobro, ani tym bardziej chwała królestwa. Tu się robiło konkretne interesy. Bez filozoficznej gadki.
– Operacja „Dobra Wiadomość” zakończyła się pełnym sukcesem – raportował strateg Milte. – Jeśli w ogóle w przypadku tej operacji można mówić o sukcesie.
– Słucham? – przerwał mu Orion.
– Zdobyliśmy dwie drogi prowadzące przez pustynię. Właściwie znikąd donikąd. Wszystko dla naszych oddziałów trzeba dowozić wozami. Każdy kubek wody, każde ziarnko owsa. Nawet nici do sandałów, nawet pochodnie do oświetlenia obozu. To jest naprawdę „dobra wiadomość”… dla wrogiego sztabu.
– Milte, przyjacielu. – Wielki Książę westchnął tylko. – Nie mieszaj się do polityki. Bądź dobrym żołnierzem, to ci pomniki wystawią. Będą o tobie legendy krążyć. Już moi kronikarze się o to postarają.
– A jakie straty u przeciwnika? – wtrącił się Zaan.
– Właśnie szacujemy. Sama operacja to znaczny sukces pod względem militarnym. O mało nie wzięliśmy do niewoli samego cesarza.
– Coooooo???
Milte wyprostował się odruchowo.
– Ci wszyscy filozofowie bez przerwy mówią, że żołnierz musi być odpowiedzialny, wykazywać się inicjatywą. No to jeden się wykazał. Pewien oficer kawalerii wziął trzy setki lekkiej jazdy i ruszył dezorganizować linie zaopatrzeniowe. A ponieważ sam cesarz właśnie wizytował swoje wojska ze świtą, to na nich wpadli.
– Jak to, trzy setki kawalerii? – nie wytrzymał Sirius. – Bez wsparcia?
– Niestety. Cesarz był tak chroniony, że nasi dostali wściekłe baty. Ale złapali jakiegoś luańskiego notabla. Z samego cesarskiego dworu.
– No to dawaj go tu! – Sirius był wyraźnie zadowolony. Podobało mu się, że nareszcie będzie mógł zobaczyć wysoko postawionego wroga w więzach. – Będziemy go torturowali?
Orion tylko wzruszył ramionami. Zyrion pokręcił głową.
– Grzecznie ugościmy, zadbamy, poczekamy na godny okup – wyjaśnił. – A potem z atencją odeślemy do domu.
– Co tam jakiś okup. – Młody książę aż wstał z zydla. – Przecież on zna wszystkie tajemnice. Przypalić stópki i wszystko wyśpiewa!
Orion tylko westchnął.
– Torturować arystokratę? Synu! A co by było, gdyby to oni złapali nas? Chciałbyś, żeby ci przypalali stopy?
– Achaję torturowali!
– Za obopólną zgodą – przerwał im Zaan. Czasy naprawdę się zmieniały. Nigdy dotąd w dziejach zwykły człowiek nie śmiałby przerwać rozmowy książąt. – Wystarczyłoby, żeby król wysłał jednego posłańca i… Mniejsza z tym. Dała się wystawić przez Troy właściwie to na własne życzenie.
Ponieważ narada była tajna od samego początku, usunięto służących, a warty stały poza zasięgiem głosu, więc wino do zgrabnych pucharów nalewał osobiście Mika jako najmłodszy.
– Nie chcę się wtrącać, ale może porozmawiamy o bieżących sprawach.
– Bardzo słusznie – poparł go Wielki Książę. – Myślicie, że cesarz uderzy nagłym kontratakiem?
– Nie – odparł Mika, zajmując miejsce na swoim zydlu i biorąc puchar. – Mam informację z ich kwatermistrzostwa.
– A co ma kwatermistrzostwo do decyzji politycznych?
– Albo do strategii? – dodał Sirius.
– Przecież to bardzo proste. – Mika wyjął małą kartkę i rozpostarł w dłoniach. – Odkupiliśmy kwit zbiorczy będący zamówieniem na nowe mundury. Co roku licencjonowani krawcy dostają takie zamówienie bezpośrednio od sztabu, przez kwatermistrzostwo.
– A co byle krawiec ma do wojny?
– Szyje mundury.
– Dalej nie rozumiem.
– Proszę. – Palec Miki przesuwał się po równych kolumnach cyfr wypełnionych ręką jakiegoś wykwalifikowanego kopisty. – Zapotrzebowanie na mundury pustynne nie wzrosło znacząco. Natomiast bardzo wzrosło zapotrzebowanie na mundury zwykłe.
– Cesarz nie ruszy przeciwko nam na pustynię – przytaknął Zaan. – Rozbuduje oddziały obronne i…
– I… – przerwał mu Mika, wyjmując nowy kwit – pobuduje fortyfikacje. To zapotrzebowanie na sprzęt budowlany i niewolników doświadczonych przy budowach dróg oraz fortów.
– Nie musimy słuchać samego cesarza, żeby znać jego zamiary. – Zaan opróżnił swój puchar z winem kilkoma haustami. – Wystarczą znacznie tańsze, trzeciorzędne rozporządzenia. – Uśmiechnął się i dolał sobie wina. – Oni mają ważne porty w nadbrzeżnym pasie i sądzą, że nas tym wykończą. Nie zrozumieli, że porty straciły na znaczeniu, bo są odcięte od komandorii Zakonu, i że nie bardzo jest z kim handlować, bo Królestwo Troy to w tej chwili my. To my będziemy przemycać i handlować. Oni będą budować drogi i forty.