Выбрать главу

– Zaraz spadnie śnieg. – Porucznik nasmarowała im sadzą grube czarne pasy pod oczami. – Żeby nie oślepiało – wyjaśniła.

Obie wyglądały bardzo bojowo. Objuczone sprzętem do granic możliwości, ledwie wsiadły na przygotowane wcześniej konie.

– Zaopiekuj się kotami – rzuciła Achaja pani porucznik.

– Słucham? Proszę pani?

– To emerytowani agenci wywiadu. Musisz je karmić.

Nie sposób było zabrać ze sobą kotów w podróż na koniach. Arnne ruszyła pierwsza w stronę bramy. Achaja odpowiedziała niedbale na sprężysty salut porucznik i ruszyła za czarownicą. Nie musiały nawet pokazywać papieru na punkcie kontrolnym.

– Nie uważasz, że to mimo wszystko dziwne? – spytała Arnne, kiedy obóz zniknął im za pierwszym wzniesieniem drogi.

– Co?

– Że nas tak puścili łatwo. Że pani pułkownik piechoty podpisała rozkaz wyjazdu, nie racząc się nawet pofatygować, żeby zerknąć na te nasze smoliście czarne oczy. Choćby z ciekawości powinna to zrobić.

Achaja wzruszyła ramionami.

– Nikt nie chce podskoczyć zwiadowi, ale… masz rację. Pewnie nas śledzą.

Czarownica uniosła się w strzemionach i zaczęła węszyć. Po chwili opadła jednak na siodło zniechęcona.

– Bogowie… Czy każdy żołnierz zwiadu musi taskać na sobie to makabrycznie ciężkie wyposażenie?

– Skoro nam dali, to pewnie musi.

Dłuższy czas jechały w milczeniu, szczęśliwe, że po raz pierwszy od opuszczenia Wielkiego Lasu nie jest im zimno. Ciepłe buty, spodnie i podbite barankiem kurtki doskonale spełniały swoje zadanie. Obie postawiły kołnierze i obwiązały szyje szalikami. Miały szczęście, nie wiadomo, co by się stało, gdyby choć o dzień spóźniły się z przybyciem do obozu. Mróz stawał się coraz bardziej ostry. Na niebie kłębiły się ciemne chmury. Widoczność pogarszała się z każdą chwilą.

Po południu mróz zelżał trochę. Za to zaczął padać gęsty śnieg. W przeciągu paru chwil właściwie przestały widzieć cokolwiek. Zawiązały sobie chusty na twarzach, żeby zakryć nos i usta. Musiały zsiąść z koni; w zamieci można je było jedynie prowadzić za uzdę.

– Ale z nas dwa głupie tyłki! – Arnne uderzyła się dłonią w czoło.

– Czemu?

– Zapomniałyśmy poprosić żołnierzy chociaż o kilka brązowych!

– O, szlag! – Achaja zagryzła wargi. – No, to żegnajcie zajazdy, karczmy i stodoły… Nocujemy pod drzewem.

– Może chłopi przenocują za darmo?

– Może. Tyle że wsi w Arkach nie ma przy żadnym z traktów. Bo wojsko by rozgrabiło, przechodząc.

Zrezygnowały z dalszej drogi. Zadymka nie pozwalała na zrobienie kroku. Zaszyły się w ocienionym miejscu, pomiędzy kilkoma drzewami na poboczu drogi. Okryły konie derkami. Usiadły pod jakimś rozłożystym krzakiem na własnych plecakach i przytuliły do siebie, usiłując się owinąć kocami. Jedyną korzyścią z „fryzur” jakie im zrobili wojownicy z lasu było to, że dzięki „naturalnym hełmom” przynajmniej śnieg nie wpadał im do oczu i nie marzły głowy.

Arnne roześmiała się nagle.

– To tylko nam się mogło przytrafić. Księżniczka i czarownica. Obie z dobrych domów, przyzwyczajone do spełniania zachcianek. Pomyślały o wszystkim poza tym, żeby pożyczyć choć dziesięć brązowych.

– Ta. Dwie głupie cipy.

– To sobie zwiad wynajął fachowców, Bogowie. Załatwić Viriona, umożliwić przejście przez Wielki Las, zaczarować garnizon, żeby wypuścił obcych szpiegów. Proszę bardzo. Ale zadbać, żeby własny tyłek nie przymarzł do śniegu… Tego już nie potrafią.

Roześmiały się obie.

– Ty, słuchaj – szepnęła Achaja po chwili. – A nie potrafiłabyś rozegnać tych chmur?

– Ty, słuchaj – odpowiedziała Arnne, przedrzeźniając koleżankę. – Nie musisz wierzyć we wszystko, co mówią o czarownicach.

Obudziły się wraz z pierwszym brzaskiem. Skostniałe tak, że nie były pewne, czy żyją. Dwa rysie i żbik lizały je po twarzach, chcąc te swoje głupie, wielkie siostry zmusić do jakiejś reakcji. Jakby poleżały jeszcze trochę na mrozie, mogłyby już nie wstać nigdy. Konie parskały przestraszone obecnością drapieżników. Arnne kaszlała słabo.

– Bogowie… nie mogę się ruszyć.

Achaja oparła się na łokciu. Coś strzyknęło jej w krzyżach. Chłód, który wdarł się pod odwinięty koc, był paraliżujący. Jeden z rysiów wskoczył na posłanie uniemożliwiając jej położenie się na powrót. Musiała wstać.

– Ale zzzzimno – zaszczekała zębami Arnne.

Achaja pomogła jej się podnieść. Opatuliła kaszlącą czarownicę kocem. Arnne nie wyglądała dobrze. Kurde! Oby tylko nie zapalenie płuc, zaklęła w myślach.

Nałamała gałęzi, strząsając z nich śnieg. Ciepły posiłek dobrze by im zrobił. Wyjęła suszone mięso i suchary.

– Rozpalisz ogień?

Czarownica zaprzeczyła ruchem głowy.

– Mam zbyt zgrabiałe palce. Nic nie czuję.

– Szlag!

Achaja wyjęła regulaminowe wojskowe krzesiwo. Ale nic z tego. Szarpała się ze dwie modlitwy, iskry padały wokół jak w kuźni, ale nie potrafiła rozpalić mokrego drewna. Nigdy w życiu nie musiała dotąd używać krzesiwa. Nie umiała tego robić.

Obu dziewczynom kapało z nosów. Zaczęły żuć suchary, bowiem dwa rysie i żbik rozprawiły się w międzyczasie z suszonym mięsem. Było tak zimno, że obie myślały wyłącznie o tym, żeby znowu przytulić się do siebie i spać… Nie! Żadnych takich pragnień! Żbik przekrzywił głowę. To on wywołał w ich głowach obraz zaprzeczenia.

– Czy jest tu jakaś wieś? – spytała Arnne.

Żadnej reakcji. Żbik nie był domowym kotem. Pewnie w ogóle nie znał pojęcia wsi.

– Co radzisz?

W głowach dziewczyn pojawiły się pomieszane obrazy. To naprawdę nie był kot przyzwyczajony do ludzi. Trudno go było zrozumieć. Zobaczyły coś jakby obraz małego gryzonia, pogoń, skok, śmiertelny pisk, krew, wnętrzności, zadowolenie.

– No, ładnie – mruknęła Achaja. – Spytaj go jeszcze, jak się przyrządza płetwy rekina w sosie ostrygowym. Albo czy na giełdzie w stolicy…

– Przestań. – Czarownica była ledwie żywa.

Tak po prawdzie Achai też niewiele brakowało. Tyle tylko, że była o całe niebo bardziej silna i odporna, ale… Nie była przyzwyczajona do mrozu i śniegu. Rozejrzała się wokół. Zwały białego puchu wokół dezorientowały ją zupełnie, nie miała nawet pojęcia, w którym kierunku leży droga.

– Chłopaki. Poprowadźcie nas do traktu, co?

Znowu pomieszane obrazy w ich głowach. Tym razem zaprzeczenie wszystkich naraz, obu rysiów i żbika jednocześnie. Trakt – nie! Tam ludzie. Ludzie – blisko! Nie, nie, nie!

– Ludzie? – spytała z nadzieją. – Gdzie?

Trzy zwierzaki spojrzały na nią w niebotycznym zdziwieniu. Wszystkie trzy zaczęły węszyć. O, żesz szlag! Jak mogła o tym nie pomyśleć?

Pociągnęła nosem. Poruszyła głową i złapała ich zapach. Ubranie, pot, skórzane pokrowce, smar do osi, końskie szczyny, płótno, parciane worki, owies pomieszany z trocinami, natłuszczony metal. Dwóch ludzi, wóz, czwórka koni. Sto kroków stąd.

– Dzięki, chłopaki. Przedtem mnie zaćmiło.

Szarpnęła czarownicę za ramię. Napięła swoją kuszę, nałożyła strzałę. Potem napięła kuszę czarownicy.

– No, chodź! Robimy rozbój!

Arnne z pewnym przestrachem patrzyła na trzymaną w ręku broń.

– Znowu napad? A na pewno nas stać?

– Chodź. Nie czas na żarty.

Pobiegły, a właściwie pokuśtykały w stronę traktu, kierując się węchem. Ani żbik, ani rysie nie szły za nimi. Droga to nie był ich teren.

– Stać! – Achaja wypadła spomiędzy drzew, mierząc z kuszy. Arnne dość przytomnie podskoczyła na tył wozu, terroryzując pomocnika.

– Kurwa! Dezerterzy! – Woźnica ściągnął lejce zatrzymując zaprzęg. – I to ze zwiadu! Ale pech.

– Ty! To nie jest napad. To jest tajna operacja służby rozpoznania i zaopatrzenia.

– Akurat… – jęknął. – Już ja wiem, jak wygląda wojskowa fryzura. – Zerknął na jej głowę.

Poczuła zapach strachu. Coś gorącego rozlało się w jej żyłach. Czuła też zapach zmęczonych koni, garbowanej skóry, worków, płótna, owsa i trocin. Podskoczyła z kuszą.

– Dobra. Dawaj gorzałkę i dziesięć brązowych. A jak nie… To będziesz oddychał przez dwa dodatkowe otwory w płucach!

– Co? – zwątpił wyraźnie. – Ile?

– Gorzałkę i dziesięć brązowych.

Nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Co ten napastnik? Chciał dostać tylko napiwek? Przerażony do granic możliwości rzucił jej bukłak. Potem drżącymi palcami rozsupłał sakiewkę i podał jej srebrną monetę.

– M… m… może być trochę więcej? – spytał, jąkając się ze strachu. – Nie mam drobnych.

– Dobra, gnoju. – Odskoczyła do tyłu. – I żebyś mi się więcej nie odważył mieszać owsa z trocinami, skurwysynu! Przez takich jak ty parszywców zdychają wojskowe konie!

Obie z Arnne cofały się, odskakując pod osłoną własnych kusz. Potem odwróciły się i pobiegły w gąszcz, do koni. Słyszały jeszcze, jak pomocnik utyskuje, gramoląc się na kozioł do woźnicy: