– O, matko! Skąd wiedziała? Skąd ona wiedziała?
– Kurwa. Tera przez sito musimy przepuścić cały towar.
Dziewczyny pospiesznie zgarniały swój wojskowy dobytek. Achaja wyrwała zębami korek i wlała w gardło kilka łyków parszywej wódki.
– Teraz ty – podała czarownicy.
– Ja? Nie mogę.
– Pij! Jak dostaniesz zapalenia płuc, to ci nie pomogę na tym wygwizdowie.
Czarownica wzięła bukłak i przełknęła mały łyk. Rozkaszlała się znowu.
– Nie mogę!
– Pij. – Achaja podniosła kuszę.
Umęczona Arnne spojrzała wzrokiem zabijanej sarny.
– Wiem, wiem… – chlipnęła. – Bo będę oddychać przez dodatkowe otwory.
Zamknęła oczy i z wielkim poświęceniem pociągnęła kilka łyków. O mało nie zwymiotowała. Coś nią szarpało i dusiło jednocześnie. Po chwili jednak poczuła się lepiej. Achaja odebrała od niej bukłak i wlała w siebie drugą porcję. Potem również czarownicę zmusiła do powtórki. Czarne oczy Arnne zaczęły błyszczeć.
– Teraz już jestem pijaczką, tak? – spytała poważnie jak dziecko.
– Jeszcze nie – roześmiała się Achaja. – Ale jesteś na dobrej drodze.
Osiodłała z trudem obydwa konie i pomogła tamtej dostać się na siodło. Trochę przynajmniej rozgrzane ruszyły w dalszą drogę.
– Ty. A może byśmy tak plunęły na służbę i zajęły się poważnie rozbojem?
Czarownica najwyraźniej była pijana. Achaja nie odpowiadała.
– Bo wiesz. Nam to całkiem fajnie idzie. A poza tym… Najlepszy szermierz w kraju. Jedna z najlepszych czarownic. Wpadamy we dwie na konwój, zabijamy wszystkich, żeby śladu nie było, rabujemy i chodu! Co?
– I zabiłabyś wszystkich?
– Nieeee… Tym to ty byś się zajmowała. Ja bym ich tylko otumaniła. Albo spaliła żywcem, co?
– Arnne. Nie pij więcej.
– We dwie to byśmy narabowały góry złota. Na co nam służba? A jakby się rozniosło, że my to my… znaczy, to by nam przynosili złoto w zębach, żebyśmy tylko na drogę nie wychodziły, co?
– No coś w tym jest – niechętnie zgodziła się Achaja. – Ale znając ciebie, to byś raczej nakarmiła ofiary swoich napadów, kocami opatuliła i jeszcze gotowiznę dała na drogę.
– Tak cię męczą te chłopskie dzieci i zupa z cebuli, co nam zjadły? No, ale przy tym wozie to twardo stanęłam, co? Okrutny ze mnie zbój, prawda?
– Taaaaa… Dobrze, że się tak przestraszyli, że o nic nie zdążyli poprosić. Bo byśmy im własne ubrania musiały oddać.
– A ty to co? Czemu tylko dziesięć brązowych chciałaś?
– Wzięłam srebrnego.
– Wzięłaś srebrnego tylko dlatego, że nie miał drobnych. Jesteś głupi tyłek, a nie zbój!
– Uuuuu… Mistrz umierania się odezwał.
– Siksa!
– Córeczka tatusia!
– Uważaj, żebyś się nie posikała ze strachu, jak zobaczymy następny wóz!
– A ty se nie pomyl dyszla z…
Urwały nagle i obie zaczęły węszyć. Lekki wiatr wiał z przodu i zapach był bardzo wyraźny.
– Czujesz to co ja? – spytała czarownica tym razem rzeczowo.
– Mhm. Ze trzydziestu ludzi, w dwóch szeregach przy drodze.
– Wojsko.
– No. Dziewczyny, mundury, broń i nieśmiertelny, regulaminowy łój do butów.
Obie zeskoczyły z siodeł. Arnne zmrużyła oczy.
– Kurczę. Ten zapach jest znajomy.
– Zalewasz… Są jakieś sto pięćdziesiąt kroków stąd.
Przywiązały konie do drzew i zaczęły się skradać.
– Pułapka?
– Na nas? Już się ktoś dowiedział o tym wozie?
– No, coś ty? Ta suka z obozu pewnie wysłała wcześniej meldunek.
Arnne potrząsnęła głową. Wiatr powiał w ich stronę. Teraz poczuły wyraźnie.
– Kurde! Shha, Lanni, Mayfed, Zarrakh, Bei, Chloe, Harmeen, Sharkhe i inne. To mój pluton! – Achaja uklękła w śniegu. Przez chwilę nie mogła się opamiętać ze szczęścia. – O, żesz! Ze stu kroków mogę wywąchać takie rzeczy?
– No. Ja też je poznałam. – Arnne oblizała nos jak kot. – Ale cwana suka, ta porucznik z obozu.
– Mhm. Se wydumała. Po co nas trzymać? Wypuściła z rozkazem stawienia się w stolicy. Krok w bok i zgarnia nas pierwszy patrol. A jak będziemy jechać prosto, to zgarnie nas własny pluton. Jeśli nas dziewczyny rozpoznają, to w porządku. Jeśli nie, to będziemy mieć po piętnaście strzał na korpus każda.
– Rewelacja – uśmiechnęła się czarownica. – Powinnaś ją mianować kapitanem. Tylko jak wiadomość wysłała?
– Miała czas. Puściła kuriera przed nami. – Achaja zagryzła wargi. – Ty. Zrobimy je w jajo?
– Mhm.
Obie cofnęły się do koni. Odwiązały i poprowadziły przez las, wielkim łukiem, tak żeby ominąć dziewczyny zaczajone w pułapce. Wyszły z powrotem na drogę jakieś dwieście kroków za plutonem zwiadu. Znowu uwiązały konie.
– Słuchaj – mruknęła Achaja. – Robimy majstersztyk. Daj z siebie wszystko.
– Dobra – uśmiechnęła się czarownica.
Zaczęły się przekradać w stronę zaczajonych dziewczyn. Krok za krokiem, powoli, bezszelestnie. Całe to cholerne oporządzenie, które miały na sobie, ciążyło coraz bardziej, ale nie poddawały się. Kiedy były już blisko, Arnne wypowiedziała słowo i chwyciła je w palce. Jeszcze kilka kroków. Zaklęcie zaczęło działać. Przesmyknęły się niezauważone do punktu dowodzenia i przyklękły w śniegu obok Harmeen i Lanni.
– Żesz… Długo będziemy tak sterczeć na mrozie? – spytała Shha.
Achai zaszkliły się oczy.
– Taaa… Pewnie nie przyjdą – mruknęła Lanni. – Jak zwykle zwiad nas wpuszcza…
– …w maliny – dokończyła Achaja. – Nie przyjdą na pewno.
– Masz rację, Achaja – powiedziała Harmeen i zamarła, bo nagle zdała sobie sprawę do kogo mówi i na kogo patrzy. Szarpnęła się w tył, potknęła i runęła na plecy w śnieg.
– No, co to za wojsko? – ryknęła Achaja. – Lanni, a gdzie szpica? Shha, gdzie warty z tyłu? Czy w tym plutonie wszyscy kaprale nagle się pospali?
Shha runęła na kolana. Jeśli o nią chodzi, to kawał się nie udał. Dziewczyna nie była orłem, ale potrafiła ustawić sprawy na właściwych dla siebie miejscach.
– Siostrzyczko – objęła Achaję i przytuliła mocno – ale jestem szczęśliwa, że żyjesz.
– Ludzieeeee! – wrzasnęła Mayfed. – Laleczka jest z nami! Kurde blade, wiedziałam, że nie da jej ocwanić!
– O, żesz! – Bei podskoczyła do Sharkhe. – Wygrałam zakład, małpo! Trzydzieści wart będziesz teraz za mnie trzymać!
– Lalko! Laleczko – Lanni chwyciła ją za włosy. – Aleśmy się o ciebie martwiły! Sikso jedna.
Chloe walnęła Zarrakh w bok.
– Dawaj, małpeczko, dwadzieścia brązowych! No i kto, kurwa, miał rację?
Zarrakh klęła na czym świat stoi. Dała Chloe swoją sakiewkę i mruknęła, że resztę odda przy najbliższym żołdzie. Potem kucnęła przy Achai.
– Stawiałam, że cię ubili, nie dlatego, że tak chciałam, tylko… – pociągnęła nosem – mi się zdawało, że już po tobie. Jak nas osłaniałaś z tą… – zerknęła na czarownicę – no… z tą drugą… że też, zaraza, stanęła jak żołnierz. Chyba cud.
– Co wyście, powariowały? Mam jakieś nowe przezwisko?
– No. – Mayfed uśmiechnęła się, mrużąc oczy. – Już nie jesteś Achajka. Jesteś „Laleczka”. Nasza maskotka.
Arnne zaklęła cicho. Shha patrzyła przestraszona na twarz siostry.
– Czy… oni cię oślepili? – spytała, zagryzając wargi.
– Nie. Spokojnie.
– To ile palców ci pokazuję? – Podniosła dłonie. Na prawej rozcapierzyła wszystkie palce, na lewej tylko trzy.
– Osiem, siostrzyczko.
– Oślepili cię! Tylko siedem pokazałam.
Arnne z tyłu zaczęła chichotać. Achaja skrzywiła się lekko.
– Policz jeszcze raz, siostro.
Shha zaczęła liczyć powoli, przykładając kolejno każdy palec do nosa.
– …sześć, siedem, osiem. No! Jednak osiem pokazałam. Znaczy widzisz, ale… Co z twoimi oczami?
– To dłuższa historia. – Achaja wstała lekko. – Harmeen.
Kapitan również podniosła się, otrzepując spodnie ze śniegu.
– Tak jest, pani major, księżniczko moja.
– Kotku. Tak strasznie ci dziękuję za to, że utrzymałaś ten oddział w całości. Jesteś najmądrzejszą i najładniejszą dupką wśród kapitanów na całym świecie.
– Dziękuję, pani major! – Harmeen roześmiała się, ale zaraz umilkła. – To… to ty nas osłoniłaś. Razem z panią Arnne, o dziwo. – Wzruszyła ramionami. – Wtedy w lesie… Uderzyłyśmy w plecy tych potworów dokładnie w momencie, kiedy piechota wyrąbująca korytarz rolowała skrzydła w manewrze wymijającym. Ale jatka. Kiedy potwory odwróciły się do nas przodem, to w plecy wbiły im się… całe, świeżuteńkie dwa bataliony. Ścierką trzeba było zbierać ich resztki. Fart! A potem pożar nas odgrodził. Nawet ta kapitan piechoty nas poparła, żeby wracać, ale płomienie przeszły w ścianę ognia. Oddychać nie było czym. Piechota chodu, my za nimi, o mało co tyłki by nam przypaliło.
– Nie tłumacz się. Razem z Lanni dokonałyście cudu.
– Nie chciałabym wam przerywać – wtrąciła Arnne – ale byłabym wdzięczna gdyby dalsza dyskusja odbywała się w jakimś ciepłym zajeździe.
– Fakt. – Harmeen skinęła na Lanni, a ta gwizdnęła na Shhę. Shha, jak każda sierżant, zaczęła ryczeć na swoich ludzi, nie przebierając w słowach. Oddział zbierał się powoli przy koniach.
– Jak odkryłyście, że tu była zasadzka? – spytała Lanni.
– Wywąchałyśmy – uśmiechnęła się Achaja.
– Nie zalewaj.
Achaja uśmiechnęła się i zerknęła do tyłu.