– Sharkhe! Nie pij więcej bimbru na miodzie, bo będziesz mieć zgagę.
Malutka, piegowata żołnierz o mało nie spadła z siodła, na które dopiero co się wdrapała.
– Kurde! Skąd wiedziałaś?
Ale prawdziwą klasę pokazała dopiero Arnne. Każda żołnierz miała na sobie buty z grubej skóry, skarpety, wiał wiatr, było zimno. Trudno sobie wyobrazić bardziej niesprzyjające warunki do rozpoznawania zapachów. Jednak czarownica odwróciła się i uśmiechnęła do Zarrakh.
– Żołnierzu – szepnęła. – Umyjcie nareszcie nogi.
Oddział zamarł przerażony. Żaden z normalnych ludzi na wietrze i mrozie nie byłby przecież w stanie wyczuć nawet dymu z pobliskiego ogniska.
Achaja chciała podbiec po swoje pozostawione na drodze konie, ale Shha wysłała tam dwie szeregowe. Sama wysunęła jedną nogę ze strzemienia.
– Chodź, Lalko, ze mną będzie ci cieplej. – Zrobiła jej miejsce na swoim siodle.
Achaja z trudem wspięła się przed nią, przekładając nogę nad głową konia. Shha objęła ją i przytuliła się od tyłu.
– Tak się martwiłam, siostrzyczko.
– Ja też. Wiesz… Najgorzej było, jak zasypiałam. Myślałam, że się pobeczę.
– Ja się pobeczałam parę razy – wyznała Shha szeptem. – Szłam gdzieś z dala od namiotu i… ryczałam jak głupia. Głośno.
– Siostrzyczko…
– Ciiii. Już jesteśmy razem. Ciiiiii…
Achaja przetarła oczy. Na szczęście śnieg zaczął znowu padać i te obok niewiele widziały.
– Shha, siostro, przy tobie ten cały zasrany świat wydaje się…
– Ciiiiiiii… – Sierżant pocałowała major w szyję.
Nie musiały jechać daleko. Najbliższy zajazd był raptem o ćwierć dnia drogi od miejsca, gdzie pluton urządził zasadzkę. Przed zbitą z nierównych bali, dość sporą budowlą pod lasem stał wspaniały pojazd zaprzężony w szóstkę najlepszych koni, jakie kiedykolwiek widziały. Wokół ze dwudziestu rosłych służących z bronią zajmowało strategiczne pozycje.
– Uuuuuuuu… – jęknęła Arnne. – Mamusia na mnie czeka.
– Kurde. Skąd mogła wiedzieć?
– W obozie wojskowym użyłam czarów – skrzywiła się czarownica. – Od razu mnie wyczuła.
– Ona też?
– Tak. Ona też ma dar. A mnie to potrafi znaleźć z odległości piętnastu dni konnej jazdy. Albo i więcej.
Zsiadły z koni, szczękając zębami. Mróz znowu przybierał na sile. Achaja pchnęła ciężkie drzwi i pierwsza weszła do środka. Uuuuuuu… jęknęła w duchu, dokładnie jak przedtem jej koleżanka. Mroczne wnętrze zdawało się być rozświetlone przez złocistobiałą, olśniewającą suknię starszej już kobiety siedzącej za jednym ze stołów. Skurczony przy kuchni gospodarz wyglądał jakby sama królowa odwiedziła jego karczmę w towarzystwie dwóch liniowych dywizji. Nie śmiał nawet odetchnąć.
– Córeczko – kobieta podniosła się niespiesznie. – Co oni z tobą zrobili?
– Mamo, ja… – Arnne nie było dane dokończyć.
– Córko! Co jest z twoimi oczami? Czy to już widział jakiś medyk?
– Mama! Przestań.
– Bogowie! Co ty masz na sobie, dziecko? Co ty? Za chłopaka się przebrałaś? – Oczy starej czarownicy miotały gromy. – Te spodnie, przecież oblepiają ci pupę w sposób niezwykle wulgarny! Jak możesz się tak pokazywać przy ludziach?
Arnne skrzywiła się, jednak stłumiła w sobie to, co chciała powiedzieć.
– Co oni? Jucznego muła z ciebie zrobili? Jakim prawem kazali ci nosić to wszystko? – Wskazała na wyposażenie żołnierza zwiadu, które jej córka miała na sobie. – Dlaczego masz twarz posmarowaną sadzą?
Szeregowe, które w międzyczasie wchodziły do karczmy, stawały przy drzwiach, niepewne, co robić dalej. Oficerowie też nie byli lepsi. Stara czarownica potrafiła olśnić wszystkich samą swoją postawą i wyrazem twarzy.
– Arnne, dziecko! Na chwilę wystarczy cię spuścić z oczu, a ty przemieniasz się w… chama! Natychmiast włóż przyzwoitą suknię. – Skinęła na jednego ze służących, który rzucił się do kufra stojącego za stołem.
– Nie! – ryknęła nagle Arnne. – Jestem żołnierzem zwiadu! I będę nosić to, co noszą moje koleżanki!
Harmeen, Lanni, Achaja i Shha spojrzały na nią zdziwione. Stara czarownica podniosła dłoń do ust. Ale Arnne była równie szybka. Podniosła swoją dłoń, dotykając warg.
– Tylko nie próbuj tego, mamo! – krzyknęła, gotowa do rzucenia zaklęcia. – Radzę ci, nie próbuj!
Stara uśmiechnęła się, opuszczając rękę. Strzeliła palcami.
– Wszystkie sługi do mnie – szepnęła. – Brać ją i…
– Plutoooooon! – wrzasnęła Lanni. Wyraźnie podobała jej się „nowa” Arnne. – Do ochrony żołnierza zwiaduuuuuu…
– Mayfed i Zarrakh, kusze ładuj i do okien! – ryknęła Shha. – Chloe, Bei, miecze w dłonie i stać za jej plecami! Sharkhe, wskakuj na kuchnię! Druga drużyna blokuje schody. Trzecia od zaplecza!
Żołnierze runęły na wyznaczone pozycje. Gospodarz schował się za najbliższym stołem, chlipiąc ze strachu. Służący nie mieli żadnych szans. To był pluton zwiadu, a nie pieprzona piechota. Karczma w przeciągu dwóch oddechów zamieniła się w dobrze bronioną twierdzę.
– Mamusiu – Arnne uśmiechnęła się wrednie – pozwól, że ci przedstawię… Pani major Achaja, księżniczka moja. Pani kapitan Harmeen, pani porucznik Lanni.
Stara czarownica zacisnęła szczęki. Jednak towarzystwo prawdziwej księżniczki wyraźnie jej zaimponowało.
– Zschroekhrr – przedstawiła się nawet.
Bogowie! jedna myśl pojawiła się w umysłach wszystkich osób, które to słyszały, jak wymówić coś takiego? Zsch… co?
– Zschroekhrr – powtórzyła czarownica, przyzwyczajona do tego, jak ludzie reagowali na jej imię. – To po jakichś pięciu dniach ćwiczeń da się zapamiętać, a po dziesięciu nawet wymówić. – Uśmiechnęła się, o dziwo, nawet dość sympatycznie. Z drugiej strony… Niby co miała zrobić? Otaczało ją trzydziestu liniowych żołnierzy z kuszami w rękach. Podeszła do Achai.
– Pani. – Złożyła prawidłowy ukłon. – To zaszczyt dla mnie móc poznać panią.
Achaja, klnąc w duchu i czując śmieszność tego, co robi, oddała jej ukłon. Z boku musiało to wyglądać idiotycznie. Ktoś w mundurze szeregowca w pełnym rynsztunku, z plecakiem, zrolowanym kocem, kuszą na plecach, kołczanem, mieczem, nożem i sztyletami, łopatką, owinięty liną, obwieszony całą masą dodatkowego wyposażenia, robi nagle pałacowy ukłon.
Arnne potrząsnęła głową.
– Gospodarz! – krzyknęła. – Jedzenie i wódkę!
Gospodarz jednak nie miał najmniejszego zamiaru wysunąć nosa zza stołu, za którym się schował. Za dużo zabójczych narzędzi tkwiło w rękach ludzi, którzy go otaczali.
Arnne wyszarpnęła wojskowy nóż.
– Ruszaj się, gnoju. Bo ci flaki wypruję.
Harmeen i Lanni wymieniły się niezbyt przytomnymi spojrzeniami. Shha otworzyła usta. Zschroekhrr o mało nie zemdlała. Gospodarz jednak wyskoczył ze swojej kryjówki jak wystrzelony z katapulty.
– Już, już. Pani szeregowy. Już lecę!
Oficerowie i czarownice zajęły miejsca na najszerszej z ław. Reszta żołnierzy rozlokowała się na pozostałych. Gospodarz, prawie gubiąc buty, biegał roznosząc „pancerną” baraninę i dzbanki z gorzałką.
– Chyba nie będziesz jeść tego świństwa, córeczko? – Zschroekhrr przyłożyła do nosa perfumowaną chusteczkę.
– Głodna jestem – wyjaśniła Arnne.
Chwyciła największy kawałek z misy. W jej ustach nagle pojawiły się kły, które chwilę potem wbiła w twarde mięso. Wyszarpała spory kęs, budząc zdziwienie nawet wśród żołnierzy, które nie decydowały się na ryzyko utraty zębów, odcinając nożami małe kawałki.
– Bogowie! Jak to zrobiłaś? – szepnęła zszokowana Zschroekhrr. – Nie czułam żadnej magii!
Arnne uśmiechnęła się z pełnymi ustami. Popiła wódką wprost z garnka.
– Córko! Natychmiast wracamy do domu!
– Nie! – Młoda czarownica przełknęła nareszcie. – Jestem teraz żołnierzem zwiadu, mamo.
Harmeen i Lanni patrzyły kompletnie zbaraniałe. Reszta żołnierzy, choć pamiętała wszystkie poprzednie występy młodej czarownicy, teraz patrzyła na nią z wyraźną sympatią.
– I będę walczyć, mamo. Bo warto! – zaperzyła się Arnne. – Bo ona… – wskazała na Achaję – bo ona mi powiedziała… ona mi wytłumaczyła, że warto! Że jestem teraz prawdziwym żołnierzem. Jestem częścią tego wrednego, sukinsyńskiego zwiadu. A te wszystkie wokół to moje koleżanki teraz. I tu jest moje miejsce.
Kilku żołnierzy uśmiechnęło się. Harmeen zakryła twarz. Lanni patrzyła ogłupiała. Zschroekhrr potrząsnęła głową.
– Księżniczko, czy zechce pani wytłumaczyć temu dziecku…
Achaja uśmiechnęła się.
– To wolny człowiek – powiedziała. – W wolnym kraju. Może robić, co chce.
– Ale…
– Takie u nas prawo – przerwała jej Achaja. – Każdy może stanąć w obronie tego, w co wierzy. Każdy może bronić swojego… – zabrakło jej słowa – mmmmm… narodu – dokończyła.
– Bogowie! W obronie czego?
– Narodu, wielka pani – powtórzył gospodarz, stawiając na stole misę z siekaną kapustą. – Naród to my. – Achaja spojrzała na niego zdziwiona. Biafra był genialny. Jak on zdążył tak szybko? Gospodarz mrugnął do Arnne (w końcu w jego oczach była zwykłym szeregowym) i nalał jej wódki z butelki, którą wyjął spod swojej kapoty. – A skoro pani córka walczy za mnie, to ja ją muszę wspierać.
Młoda czarownica wypiła duszkiem. Po dłuższej chwili dopiero odzyskała oddech. Wytarła łzy rękawem.
– To zupełnie co innego niż piłam do tej pory – szepnęła zdziwiona. – To znaczy, że wódka nie musi być taka ohydna, jak mi się dotąd wydawało?