Żołnierze ryknęli śmiechem. Zschroekhrr zacisnęła szczęki. Na krótko. Potem machnęła ręką.
– Cóż… młodzież musi się wyszumieć – mruknęła. – A możesz mi przynajmniej wyjaśnić, co robisz tutaj w tym śmiesznym przebraniu?
– Nie mogę, mamo. Jestem na służbie wywiadu, w tajnej misji.
– Konkretnie w jakiej?
– W tajnej! Tajnej. A to znaczy, że nic nie mogę powiedzieć. – Arnne lekko chwiała się głowa. Nie była wprawiona w piciu gorzałki.
Zschroekhrr pokiwała głową. Podniosła dzbanek z wódką i wlała córce do kubka. Nawet zachęciła ją, żeby wypiła. Harmeen i Lanni przeżywały dzień ciągłych zdziwień. Zerkały na Achaję, ale ta również nie była w stanie wytłumaczyć tego, co się dzieje. Rozwiązanie zagadkowego zachowania czarownicy przyszło jednak szybko.
– No! Teraz jak już jesteś pijana w sztok… – przyłożyła dłoń do ust, żeby rzucić czar – to zmuszę cię, żebyś…
Przeliczyła się.
– Proszę pani. – Shha stała już na rozkraczonych nogach jakiś krok za jej plecami. Miała w rękach naładowaną kuszę. – Proszę położyć obie ręce na stole.
Zschroekhrr spojrzała w bok. Właściwie nic nie zmieniło się we wnętrzu karczmy. Wyczuwała wrogą postawę żołnierzy, ale… Czy zdążą przedsięwziąć cokolwiek? Być może zdecydowałaby się na jakąś akcję, gdyby nie to, że dobiegły ją ciche słowa Bei:
– Słuchaj, Mayfed, zakładam się o pięć wart poza kolejką, że jeszcze dzisiaj będę miała na rozkładzie czarownicę.
– Eeeee… Shha ją wykończy zanim wstaniesz.
– Załatwię ją wcześniej niż Shha. Zakładasz się?
Zschroekhrr spojrzała w skupieniu na szesnastoletnią dziewczynkę, na żołnierza Arkach o imieniu Bei. I zwątpiła. Wypuściła powietrze z płuc z cichym sykiem. Opuściła dłoń.
– Córeczko – powróciła do metod opartych na perswazji. – Te pieniądze, które zapłacił ci Biafra, nie są aż tyle warte, żeby ryzykować…
– One nie są warte mojej śmierci – przerwała jej Arnne. – One nie są warte nawet części tego, co przeszłam. Sam Biafra nie jest wart nawet splunięcia. Ale… ona – wskazała na Achaję – ona potrafiła mi pokazać coś, za co warto czasem nadstawić tyłka. Słuchaj, mamo, ja jej nie cierpię! My się cały czas kłócimy, my się w niczym nie zgadzamy! Ja nienawidzę tej osmarkanej księżniczki jak psa. Ja po prostu nie mogę już ścierpieć jej towarzystwa. Ale ona w jednym ma rację. Ona mi powiedziała: żyjesz po coś, dziewczyno. Nie po to, żeby się objadać na ucztach, nie po to, żeby być tak higienicznym jak nikt na świecie. Nie po to, żeby cię wszyscy podziwiali. Powiedziała, że mogę żyć dla bardzo konkretnego celu. Że nawet jak mnie zabiją i złożą w bezimiennym grobie, to dzięki mnie, być może, będzie istnieć coś znacznie ode mnie większego. Coś pięknego – Arnne potrząsnęła głową. – Kiedy przestaniesz już żyć, jak każdy przecież… Czy to będzie takie ważne, że twoje imię opisano w kronikach, że za życia podziwiano cię na każdym targu, że książęta chylili przed tobą głowy? Nie sądzę. Ale może, umierając, będzie ci łatwiej, kiedy pomyślisz, że dzięki tobie będzie istnieć coś ślicznego, coś, co jest większe niż każdy człowiek…
– O czym ty mówisz, dziecko?
Arnne uśmiechnęła się i spuściła głowę.
– Podoba mi się moje Arkach – szepnęła. – I dopiero ta dziewczyna z Troy mi to uświadomiła.
Zschroekhrr uniosła oczy zniecierpliwiona. Postanowiła zmienić temat. Zerknęła na Achaję.
– Księżniczko, czy mogłaby pani wytłumaczyć, co za brednie wygłasza moje dziecko?
Achaja roześmiała się.
– Proszę pani, błagam… Otacza nas trzydziestu żołnierzy, a one niewprawione w uczonych dysputach. Je nauczyli jak strzelać i jak mieczem robić. Błagam, niech pani nie mówi przy nich, że to brednie. Jak któraś spudłuje i ja dostanę przez panią przypadkową strzałą tylko dlatego, że siedzę blisko…
– Może pani nie kończyć – warknęła Zschroekhrr. – Aluzję zrozumiałam.
Dotarły do stolicy w środku nocy. Magia służb rozpoznania i zaopatrzenia otworzyła przed nimi bramy. Śnieg na szczęście głuszył choć trochę stukot kopyt, przynajmniej nie pobudziły połowy miasta. Książęcy pałac jednak tonął w światłach. Jeśli ktoś spał, to musiał być pozbawiony słuchu. Odgłosy zabawy z sali balowej mogły być uznane za wraży atak. Na szczęście pałac stał na uboczu.
Po rozlokowaniu plutonu Achaja wśliznęła się bocznym wejściem. Nie udało się. Nie zdołała zmylić pierwszej służącej. Dziewczyna pochyliła się w głębokim ukłonie.
– Witam panienkę. – Czaiła się tuż za bocznymi drzwiami. Przebiegła suka znała dobrze zwyczaje swej pani. – Już wołam resztę.
– Nikogo nie wołaj, proszę.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
– Tu jest nocna koszula, panienko. – Zaczęła zdejmować ze swojej księżniczki wojskowe wyposażenie. – Jak podróż, panienko?
– Daj spokój. Co to za krzyki?
– Oj… – Pierwsza służąca również zerknęła w stronę balowej sali. – To absztyfikanci.
– Kto?
– Absztyfikanci, panienko. Kawalerowie starający się o panienki rękę.
– Kurde blade! – Z trudem pozbyła się tego wszystkiego, co musiała dźwigać na sobie. Pierwsza służąca zdejmowała z niej kurtkę. – Skąd ich tylu?
– A bo się plotka rozniosła… Że panienka ma teraz oczy jak czarne węgle. I… Tego lepiej nie brać poważnie – służąca rozwiązywała jej buty – że panienka ma teraz kły jak dziki zwierz i, za przeproszeniem panienki, ogon.
– Kurza twarz! Tak szybko?
Dziewczyna pomogła jej zdjąć spodnie. Niby przypadkiem jej ręka przesunęła się po tyłku Achai.
– No. Ja też mówiłam, że z tym ogonem to blaga.
– Co oni? Powariowali?
– Panienko, to tylko mężczyźni. Co prawda z najlepszych rodów w Arkach. Jak się plotka puściła, że panienka ma kły i ogon, to się wszyscy w te pędy zjechali. Nie dość, że księżniczka, że posag słuszny, to jeszcze te nieszczęsne kły i ogon! Takiej żony nikt inny nie będzie miał w całym królestwie. Żadna przecież kłów i ogona nie ma. – Służąca pomogła jej włożyć bogato haftowaną nocną koszulę. – To zwykłe chłopy. Mieć coś, czego inni nie mają… W to im graj. Tak się zlecieli szybko, że buty pogubili. Najlepsze rody. Brać, wybierać. Jakby się panienka decydowała, to ja suknię balową mam pod ręką.
– Nie, nie. Na razie się prześpię.
– Nie prześpi się panienka, niestety. – Dziewczyna narzuciła jej na ramiona koronkową zarzutkę. – W sypialni już czeka ten… – zmełła przekleństwo – Pan Bardzo Ważny! Żeby mu wódka w gardle stanęła. Ten to wypił dopiero, choć sam jeden. Ani na chwilę na salę balową nie zeszedł.
– Biafra?
– Tak. Bardzo Bardzo Bardzo Ważny Jaśnie Pan Biafra! – Służąca skrzywiła się wyraźnie. – Już panienkę prowadzę.
Podniosła świecę i poszła przodem, miotając bezgłośne przekleństwa. Absztyfikanci dokuczyli jej średnio. Ale ten, który czekał w sypialni, musiał jej dopiec do żywego.
– Panienka coś widzi, czy prowadzić pod rękę?
– Widzę, widzę, możesz nawet zgasić świecę.
– Ja przepraszam. Bo myśmy wszystkie bardzo się denerwowały. A teraz te czarne oczy…
Achaja uśmiechnęła się. Dotknęła ramienia dziewczyny.
– Wracaj już – szepnęła. – Prześpij się, bo jutro będzie pracowity dzień.
– Zostawię panience świecę. Jakoś trafię po omacku.
– Weź świecę. – Achaja mrugnęła do niej i ruszyła wzdłuż ciemnego korytarza tak pewnie, jakby to był środek dnia. Wbiegła po schodach i pchnęła drzwi swojej sypialni.
W środku było jasno jak za dnia. Oprócz ognia buzującego w kominku było tam chyba kilkanaście świeczników, każdy, jak to mówiła służba, „w pełnej obsadzie”. Sam Biafra zajmował głęboki fotel pod oknem. Pewnie obserwował gwiazdy. Ale teraz… Szyby od dawna zaszły szronem. Nic nie było widać.
– Witaj.
Odwrócił głowę dopiero po dłuższej chwili. Był pijany do nieprzytomności. Ledwie mógł utrzymać głowę w pionie i choć trochę otworzyć oczy. Nie znała go jeszcze z tej strony.
– Achajka – wybełkotał, olśniewający nawet w tym stanie. – Tak… tak… znaczy cieszę się, no… że żyjesz… czy jak tam miałem powiedzieć… – Łokieć usunął mu się z podpórki i walnął czołem w oparcie fotela. – Ale mnie boli…
– Głowa?
– Nie… tu. – Chwycił się za prawy bok, mniej więcej tam, gdzie znajdowała się wątroba. – Zaraz zwariuję z bólu.
– Nie chlej tyle – szepnęła, podchodząc bliżej. Dopiero teraz zrozumiała, że podświadomie liczyła na to, iż jej przezroczysta, tylko częściowo ukryta pod zarzutką nocna koszula zrobi na nim wrażenie. W tym stanie jednak wrażenie na nim mógł zrobić jedynie największy dzwon w stolicy rozbity bezpośrednio na głowie.
– Masz ten swój szlak! – warknęła nagle, wściekła. – Masz przejście przez Las.
– O, kur… – kichnął nagle i osmarkał się.
Wytarła mu twarz kawałkiem szmatki, którą wzięła z półki. Szlag! Nawet teraz, nawet nieprzytomny z upicia, ze śliną cieknącą z ust, robił na niej wrażenie.
– A… Achajko… kocham cię!
Mówił o szlaku. Mówił o swoim wielkim osiągnięciu. Nie o niej. Nie mogła zrozumieć samej siebie. Naprawdę jej na nim zależało? Na tym gnoju, samolubie, skurwysynu? O, kurwa mać! Czy to naprawdę możliwe?
Biafra usiłował wstać. Nogi rozjechały się i runął na ziemię, waląc tyłkiem w wypolerowane płyty posadzki. Syknął cicho. Na jego policzkach zobaczyła łzy, ale wytarł je szybko, rozsmarowując jednocześnie na twarzy własne smarki. Zacisnęła zęby i szarpnęła zdobiony sznurek dzwonka.