Ale to jeszcze nie koniec. Luan zajmuje olbrzymią przestrzeń. Jak się porozumieć z sojusznikami? Otóż w Luan powstała właśnie najlepsza na świecie Imperialna Poczta. Docierająca do każdego zakątka cesarstwa, nawet do warownych, granicznych osiedli. Kurierzy zmieniali konie w rozstawionych przy drogach stacjach i byli w stanie w przeciągu jednego dnia przebyć pięćdziesiąt, siedemdziesiąt tysięcy kroków. Jeśli kurier często zmieniał konie, mógł przebyć po wspaniałych imperialnych drogach nawet sto pięćdziesiąt tysięcy kroków dziennie. Majstersztyk. Czegoś takiego nie ma nigdzie na świecie. Małym problemem dla cesarza może być tylko, że ten wspaniały wynalazek został stworzony (i jest własnością) panów Zaana i Biafry. Wszelkie karawany, posłańcy, oficerowie z listami przebywali dotąd jakieś dwadzieścia, trzydzieści tysięcy kroków dziennie. Oddziały wojskowe mogły przebyć jakieś trzynaście tysięcy. Agenci, którzy musieli się ukrywać, rzadko robili dziesięć tysięcy. Kurier z pilną misją robił sto pięćdziesiąt tysięcy. Trzy dni! Niecałe trzy dni dzieliły panów Zaana i Biafrę jeśli chcieli sobie przekazać jakąś ważną wiadomość. Historycy będą kiedyś pisać o wspaniałej idei Imperialnej Poczty. Nawet w głowie im nie postanie, że pocztę tę stworzyli najwięksi wrogowie imperium.
– Jest tylko jedna trudna sprawa. – Biafra dźwignął się z trudem i opadł na łóżko tuż obok Achai. Byłoby nieźle, tyle tylko, że on leżał na kołdrze, ona pod kołdrą i nie bardzo wiedziała, co z tym zrobić.
– Jaka sprawa?
– Luan chce pokoju.
– Ach – roześmiała się. – To świetnie! Rewelacja. – Uderzyła dłonią o dłoń. – Mamy szlak i mamy pokój.
– I pętlę na szyi. – Spojrzał na nią z ukosa. Potem zaklął cicho.
Zerknęła na niego, zagryzając wargi.
– Czemu?
Machnął ręką.
– Wiesz… Wyglądałaś na kobietę, która wie, że w życiu nikt niczego jej nie da za darmo. Nikt nikomu nie robi prezentów. Za każdą przysługę trzeba płacić.
– I my zapłacimy?
– Tak – skinął głową. – Życiem.
Nie mogła zrozumieć.
– Przecież marzyliśmy o pokoju.
– Nie przypominam sobie żadnych takich marzeń. – Wzruszył ramionami.
– No, przecież sam mówiłeś, że jak przejdą wzgórza…
– A co za różnica, kiedy je przejdą? W tym roku, przyszłym, czy za dwa lata?
– No, ale przez ten czas będziemy mieli handel, będziemy mieli pieniądze.
– Arkach na Luan? Cha, cha… „Niedługo już zabiję słonia – powiedziała mucha. – Tylko nazbieram więcej pieniędzy i będę się dobrze odżywiać. I za rok… rozszarpię go tymi rękami!”
Opadła na poduszkę zszokowana. Nie miała pojęcia, co o tym myśleć.
– Możesz mi wytłumaczyć? – szepnęła.
Uśmiechnął się.
– Dają nam pokój. I zyskują: poparcie u twojej Starszej Siostry, poparcie Pierwszej Czarownicy Królestwa, poparcie u wszystkich księżniczek, poparcie u kupców, poparcie wszędzie. Nikt z naszych nie chce wojny. Skarb jest pusty, nie ma za co utrzymywać armii. Luan albo stopuje Troy, albo prowadzi pierwszą naprawdę zwycięską wojnę na tamtym froncie.
– Drugi wydział coś zwąchał? – przerwała mu. – Poznali wasz plan?
– Wątpię – mruknął. – Sam cesarz nic nie wie. A jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o Zakon.
– Zakon ma coś do Troy?
Biafra uśmiechnął się wrednie.
– Albo do pana Zaana osobiście.
– No nie. Jakby Zakon miał coś do Zaana to – strzeliła palcami – w przeciągu jednego oddechu nie byłoby go już na powierzchni ziemi.
Zaprzeczył powolnym ruchem głowy.
– To jest jakaś większa rozgrywka – zachmurzył się. – W każdym razie chodzi o danie wolnej ręki Luan na wschodzie. I to się dobrze nie skończy. Luan nie zakatrupi Troy, ale postawi mu nogę na gardle. Za dwa lata, kiedy już nic nie będzie ich krępować, zniszczą Arkach. Luan wtedy zatchnie się własnym tłuszczem, ale co nam z tego? Na długo przedtem będziemy już trupami.
– Ale będziemy mieli czas. Będziemy mieli pieniądze – powtórzyła.
– Słuchaj. Kiedy byłaś w obozie niewolników, miałaś tam jakiegoś śmiertelnego wroga?
– Wielu – prychnęła.
– A dałabyś im nóż, pozwoliła przytknąć go do własnej szyi i zasnęła spokojnie, jeśli twój wróg zapewnił cię, że pragnie przyjaźni?
– Ale Luan…
– Luan – przerwał jej – chce mieć szlak przez Las. I będzie go miał. Po naszym trupie.
Westchnęła cicho. Popatrzyła na oszronione okna. Przesunęła wzrokiem po niezliczonych lichtarzach, które Biafra zgromadził w jej sypialni. Bał się ciemności? A jakie to miało znaczenie? Odwróciła głowę. Z ogromną intensywnością poczuła jego zapach. Silną woń wódki i jakichś niesamowitych, wspaniałych pachnideł. Nie mogła w tym melanżu wyczuć jego własnego zapachu. Tuż obok niej, na jej własnej kołdrze, leżał najpiękniejszy mężczyzna, jakiego widziała w życiu. Tuż obok niej leżał mężczyzna o najbrzydszym umyśle na całym świecie. Jak to się mogło tak połączyć? Dlaczego to coś, takie ohydne, było ukryte w czymś tak pięknym?
– Kogo chcesz zabić, Biafra? – spytała cicho.
– Otóż Luan nie wyśle już zwykłego poselstwa – odpowiedział natychmiast. – Po aferze z górską dywizją będą się bali. Wyślą, półprywatnie, jakiegoś księcia. Żeby mógł zacząć negocjacje od razu na wysokim szczeblu.
– Ale to będzie jakiś zwolennik pokoju.
– Masz rację. Z całą pewnością wybiorą kogoś, kto od dawna zabiegał o pokój między naszymi państwami. Musi być przekonujący.
– A ta druga ofiara?
– Pierwsza Czarownica Królestwa. Mamusię jakoś przekonam. Księżniczki można przekupić lub sterroryzować. Kupców można wziąć za mordę albo okłamać. Jej nie.
– Kurde! To jest dwóch niewinnych ludzi.
– Owszem – zgodził się szybko. – Ale jak będą żyli… Arkach umrze.
– Chyba nie sądzisz, że zabicie dwóch osób zmieni bieg światowych wydarzeń.
– Oczywiście. Są także pozostałe osoby – zgodził się znowu. – Z tym, że tymi pozostałymi zajmie się kto inny.
Aż podskoczyła z wrażenia.
– Jak to „kto inny”? – Potrząsnęła głową. – To znaczy, że tych dwoje mam zabić ja???
Spojrzał na nią. Uśmiechnął się smutno.
– Jesteś śliczna.
– Nie bierz mnie pod włos! Dlaczego ja?
– Księcia goszczącego na dworze może zabić tylko księżniczka.
– Co on? Taki wielki szermierz?
– A, daj spokój – machnął ręką. – Jest bardzo dobry. Ale w twoim przypadku – cmoknął cicho – to będzie szybka egzekucja. – Przymknął oczy. – Musi być księżniczka na księcia, bo inaczej zdolność honorową utracimy. – Znowu się uśmiechnął. – Natomiast w przypadku czarownicy… Tylko ty możesz tego dokonać. Ty i pani Arnne.
– Ty świnio! Ty świnio! Ty sukinsynu! To morderco pierdolony!
Pokiwał głową.
– Ty… ty gówno płynące rynsztokiem. Ty… ty…
– Masz rację.
– Stul pysk! Ty gnoju! Ty… – Brakowało jej słów. Aż ją zatkało ze złości. – Ty… Kurwa! Dwoje niewinnych ludzi? Taka swołocz tu siedzi i mówi, że mam zabić dwoje niewinnych ludzi. Takie gówno. Dwoje, psiamać, bezbronnych ludzi.
– A twoja dywizja górska – uśmiechnął się ciepło. – Nie była bezbronna przy Virionie?
– To… Ty skurwysynu! Jeśli to zrobimy, to co nas wtedy będzie różnić od naszych wrogów? Po co walczymy? Co nas będzie od nich różnić, jeśli będziemy takie same gnoje?
– Nic. – Mrugnął porozumiewawczo. Przy wszystkich swoich wadach Biafra stanowczo nie należał do ludzi, którzy obrażają się za słowa. – Nic nas nie różni już od dawna. Tyle tylko, że my to my, a oni to oni. – Uśmiechnął się radośnie.
– Ty… To jest takie kurestwo…
– Kochanie – ziewnął. – Daj mi ich głowy na złotej tacy, proszę.
Achaję zatkało. Kompletnie.
ROZDZIAŁ 17
Wielki bal w zimowym, położonym w lesie królewskim pałacu rozkręcał się dopiero. Jej Wysokość jeszcze nie zaszczyciła gości. Księżniczki, goście, szlachta snuli się niemrawo wokół zastawionych stołów, wymieniając zdawkowe uwagi, plotkując i ziewając ukradkiem. Na razie wszyscy uczestniczyli w przyjęciu wyłącznie z obowiązku. Prawdziwe atrakcje miały dopiero nadejść.
W jednej z sal bocznego skrzydła trwała gorączkowa praca. Dwóch cyrulików zmieniało kolor włosów Achai na rudy, trzy służące nakładały na jej twarz wiele warstw pudru, żeby zakryć tatuaż. Dziewczyna poddawała się tym zabiegom obojętnie.
Tuż obok Biafra naradzał się z wynajętym prowokatorem, młodym, może raptem siedemnastoletnim chłopcem.