Armia ruszyła jednak, zanim zaczęła się prawdziwa wiosna. Tylko wojsko Arkach miało własne zaopatrzenie wiezione na mułach ciągniętych przez żołnierzy. Pozostali żołnierze grabili najpierw własne (to jest „sojusznicze”) wioski, paląc, mordując i rabując co popadnie, potem przymierali głodem w pasie granicznym, a potem już odrabiali zaległości na wioskach należących do Luan. Przejście lasami tak, by ominąć Drugi Mieszany Korpus Sił Luan, nie udało się. Armia została rozciągnięta w pasie długim mniej więcej na dzień drogi. Jednostki dobrze zorganizowane przeszły dość prędko, ale luański korpus zdołał wyjść z garnizonów i rozwinąć się na tyle szybko, żeby przyszpilić Pierwszą Cudzoziemską… Chorzy Ludzie byli na czele i udało im się jeszcze przejść bokiem, jako choć w miarę zorganizowanej jednostce. Wojownicy z lasu w ogóle nie podjęli walki i schronili się w gęstej kniei pogranicza, a potem, klucząc po lasach, dołączyli do sił głównych. Rycerstwo uciekło na sam widok nieprzyjaciela. Część, niewielka, dogoniła Armię Arkach, ale większość wprost udała się grabić i rabować prowincję Negger Bank w małych grupkach, bez jakiejkolwiek koordynacji. Natomiast pułk Królestwa Dery przestał istnieć po krótkiej, nierównej walce, w której siły Cesarstwa rozsmarowały agresorów na jakiejś niewielkiej polanie. Po pierwszych dziesięciu dniach marszu miał więc Biafra już tylko dwie dywizje i mniej lub bardziej zorganizowane kupy wojska, które ciągnęły już tylko mniej więcej w tym samym kierunku co siły główne.
Miłym zaskoczeniem było to, że Pierwszy Gwardyjski Korpus Imperialny w ogóle nie wylazł ze swych fortów, by bronić ojczyzny. Po pierwsze było ciągle za zimno, po drugie gruntowe drogi w pasie przygranicznym były zbyt rozmoknięte, by po nich maszerować, po trzecie Suhren, dowódca Drugiego Mieszanego, zameldował, że rozproszył całe siły nieprzyjaciela i uwierzono mu, bowiem nikt nie spodziewał się, że cała armia mogła ciągnąć lasami przez chaszcze, wlokąc swoje zaopatrzenie na mułach. Rycerze jednak zrobili Biafrze przysługę. Rozlali się po jednej z najbogatszych prowincji cesarstwa, grabiąc i paląc tak intensywnie, że trzydziestotysięczny „drogowy” korpus Mohra wyprysnął spod Syrinx i w krótkim czasie wpadł do prowincji Negger Bank, „trasując” drogi i obsadzając wszystkie strategiczne punkty. Z jednej strony armia Biafry znalazła się w kleszczach pomiędzy nieruchawym Pierwszym Gwardyjskim za plecami, a „drogowym” od czoła. Z drugiej strony jednak Biafra miał rację. Pięciu rycerzy wystarczyło, żeby spacyfikować dowolną wieś. Dziesięciu robiło, co chciało z niewielkim miasteczkiem.
Fala rabunku i zniszczenia przelała się przez bogatą głównie w zboże prowincję i nic, żadna kontrola dróg nie mogła temu zapobiec, bo gnani chciwością rycerze jechali przez pola i lasy, unikając traktów jak ognia. To po prostu nie była nowoczesna armia. To byli bandyci, których powstrzymanie należało powierzyć siłom policyjnym, a nie regularnej armii. Z tym, że zbrojnych sił policyjnych nie posiadało wówczas żadne państwo na świecie. Owszem, w przeciągu pierwszych dziesięciu dni wyrżnięto prawie połowę rycerzy. Ale co z tego, skoro zła sława zaczęła ich wyprzedzać i później wystarczyło, żeby choć jeden pojawił się na wzgórzu nad miastem. Wszystko, co żyło, tak jak przewidział Biafra, ładowało dobytek na wozy i uchodziło w amoku przerażenia, zatykając imperialne drogi tak, że oddziały Mohra musiały często wyrąbywać sobie przejście, zabijając własnych ludzi, powodując bunty, strach, zaszczucie, falę niezadowolenia i wzajemną podejrzliwość tylko po to, by zobaczyć końskie gówno na wspomnianym wzgórzu… Wielu uchodziło w lasy. Negger Bank było jedyną prowincją, gdzie jeszcze jakieś lasy zostały nietknięte przez rozwiniętą gospodarkę Cesarstwa. I to było jeszcze gorsze. Luański chłop zaczął się bać wszystkiego. Jakichś monstrów zabijających w lasach, rycerzy, własnego wojska, Chorych Ludzi, którzy strzelali do wszystkiego, co się rusza i niczego nie zabierali bo czniali, tylko wypijali całe wino…
Wojsko zaczęło reagować jeszcze bardziej gwałtownie. I… To było coś niezbyt prawdopodobnego. Bez żadnej klęski na polu bitwy, bez jakiejkolwiek porażki, wojska Luan stały się nagle najgorszym z wrogów dla własnej ludności. Prosty człowiek wiedział swoje. Rycerzy nie było zbyt wielu, a poza tym im głównie o dobytek chodziło, jak zostawiłeś gotowiznę, można było spieprzać, gdzie kto chce – oni palili tylko po pijanemu, raczej nie mordowali bez potrzeby. Potwory… eee… trza było wleźć między drzewa, żeby zobaczyć legendarne potwory. Chorzy Ludzie? Tych było najmniej. Fakt, że zabójcze gnoje, ale ilu w końcu ludzi mogło zaliczyć bezpośrednie spotkanie ze zwartą ciągle jednostką? A własne wojsko? No nieeeee… To dopiero były skurwysyny. Cięły, zabijały, spychały małpy tylko dlatego, że pan cesarz kazał, żeby drogi były przejezdne. Biafra miał rację. Imperialne siły zbrojne wystąpiły przeciw własnej ludności i korpus „drogowy” topniał coraz bardziej, musząc obsadzać coraz więcej strategicznych punktów i to nie broniąc się bynajmniej przed obcą armią, a jedynie usiłując spacyfikować własnych chłopów i mieszczan.
I wszystko byłoby dobrze, z punktu widzenia Arkach, gdyby nie fakt, że Pierwszy Gwardyjski wydostał się wreszcie z własnych przygranicznych legowisk i spadł nagle na karki armii Biafry. Ale to nie była taka akcja, o jakiej mógł marzyć ich dowódca. Tepp miał rozkaz, żeby połączyć się z Mohrem. Nikt nie znał jeszcze liczebności sił przeciwnika. Musiał więc najpierw przedostać się przez „spaloną, ziemię”, a potem, przedzierać się przez watahy blokujących drogi własnych uciekinierów. Niemniej ani Mohr, ani Tepp nie byli idiotami. Jeden z trzydziestotysięcznego korpusu zdołał utrzymać w linii prawie dwadzieścia tysięcy żołnierzy (główne „straty” to „delegowanie” ludzi do małych garnizonów w strategicznych punktach), drugi z czterdziestotysięcznego korpusu wprowadził do serca prowincji ponad dwadzieścia pięć tysięcy ludzi (główne „straty” to konieczność zabezpieczenia pogranicznych fortów i utrzymanie dróg zaopatrzenia dla Drugiego Mieszanego Suhrena, który nadal znajdował się na granicy Arkach).
Cesarstwo więc mogło wystawić czterdzieści pięć tysięcy żołnierzy na realne siedem tysięcy (mówimy o jako tako zorganizowanch) Biafry. Tyle tylko, że Biafrze udało się w zamieszaniu dotrzeć do wybrzeża i przejąć z łodzi Chorych Ludzi zaopatrzenie, amunicję i jakieś sto sześćdziesiąt armat wraz z doświadczonymi artylerzystami (z dwustu, które mu obiecano). To była zresztą pierwsza strategiczna operacja na taką skalę, która została przeprowadzona siłami kilku państw. Dobicie do brzegu Cesarstwa łodzi z ładunkiem było możliwe tylko dzięki temu, że Troy skoncentrowało całą swoją flotę w porcie w Yach, co zmusiło całą marynarkę Cesarstwa do zablokowania portu i ściągnięcia sił ze wszystkich odcinków. W rezultacie flota Troy nie odegrała już żadnej roli w rozpoczynającej się wojnie, ale… sama jej koncentracja w Yach sprawiła, że flota cesarstwa również nie zrobiła niczego konkretnego, choć do żadnej bitwy na morzu nigdy nie doszło.
Teoretycznie można by było więc uznać tę operację za wspaniały sukces. Niestety. Lądowanie artylerii i przywiązanie jej do Armii Arkach sprawiło, że armia ta nagle ugrzęzła, tracąc wszystko ze swojej dotychczasowej mobilności. Na przejście terenu, który wcześniej można było przebyć w ciągu dnia jednego, teraz potrzebowano dni co najmniej pięciu. Działa wymagały koni, wołów pociągowych i wozów dla transportu kul, prochu i samych artylerzystów. Teoretycznie wozy można było zrabować w prawie dowolnej ilości, ale konie czy woły były praktycznie poza zasięgiem kwatermistrzów. Toż każdy, kto miał pociągowe zwierzę, na nim właśnie ewakuował swój dobytek. Ten wspaniały pomysł Biafry, który sprawił, że imperialne drogi zostały zablokowane, teraz powodował, że artylerię ciągnęły dojne krowy, żołnierze z karnych kompanii czy nawet sami artylerzyści i marynarze. Czasem usiłowano przyprząc do zaimprowizowanych wózków udających jaszcze… psy, kozy, a nawet wieprze. Pojęcie mobilnej w dowolnym terenie armii zniknęło z dnia na dzień. Nawet na świetnych drogach wlekli się noga za nogą. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. W momencie, kiedy Biafra z najwyższym trudem zbliżył się do głównego miasta Negger Bank i Złotej Alei, głównej arterii handlowej cesarstwa, drogę zastąpiły mu połączone korpusy Mohra i Teppa w liczbie jakichś czterdziestu tysięcy żołnierzy.