Выбрать главу

To był kres marzeń o szybkiej wojnie manewrowej. Trzeba było wydać bitwę. I to w najbardziej niesprzyjającym dla szczupłej armii terenie – na równinie w pobliżu miasta.

Armia Arkach miała jednak parę plusów. Po pierwsze to, że dowodził nią tylko Biafra. Jeśli był trzeźwy, oczywiście. Jeśli był „niedysponowany”, faktycznie dowodziła nią Achaja, co powodowało niezmiennie wiele personalnych intryg, ponieważ Achaja była księżniczką. Miała wysoką pozycję, ale, z drugiej strony, była tylko majorem, co stawiało ją w hierarchii korpusu oficerskiego dość nisko. Teoretycznie była dowódcą samodzielnego batalionu zwiadu i całkiem dobrze wyszkolonym strategiem, ale praktycznie uczono ją przecież w Troy, gdzie o strategii Arkach nikt nie miał zielonego pojęcia, a o karabinach to się im nawet nie śniło. Poza tym zwiad ją lubił, bo potrafiła pić jak inni i mówiła takim samym językiem, jak wszyscy żołnierze.

Druga Dywizja Górska jej nie cierpiała, bo przecież Achaja wywodziła się z Pierwszej Dywizji Górskiej, konkurencyjnej do tej, którą przychodziło jej w tej kampanii dowodzić, od czasu do czasu przynajmniej. Chorzy Ludzie jej nienawidzili, bo potrafiła dać w pysk z całej siły tylko za to, że ktoś klepnął ją w pośladek, a rycerze przeciwnie, bardzo lubili, bo była silna i fechtowała się jak mistrz. A poza tym… Potrafiła, siedząc w siodle, podjechać pod grubą gałąź, chwycić ją i unieść się na samych rękach razem z wierzgającym koniem! Gdyby tylko potrafiła jeszcze rozwalić głową dzwon… rycerze natychmiast uznaliby ją za swojego naczelnego dowódcę. Niemniej nawet bez tej, można rzec, ostatecznej próby, naprawdę lubili ją zupełnie szczerze i spontanicznie. Wojownicy z lasu byli po jej stronie, ponieważ uznawali ją za siostrę. Dla artylerzystów Chorych Ludzi była obojętna – oni nie wdawali się w personalne zawiłości „babskiej armii”. Reasumując, mniej więcej połowa wojska była skłonna poddać się jej rozkazom, a Biafra, jak tylko trzeźwiał, opanowywał drugą połowę.

Trochę gorzej działo się w oddziałach Cesarstwa Luan. Teoretycznie Tepp dysponował większą częścią wspólnych wojsk. Ale to był teren działania Mohra. Z tym, że Mohr nigdy w życiu nie brał udziału w żadnej bitwie. Nikt nigdy nie zaatakował Cesarstwa w samej jego macierzy. Korpus drogowy zwany był wśród żołnierzy „przetrwalnikiem”. Jeśli już cię do niego skierowali, groziło to tym, że spotka cię trochę ćwiczeń, trochę szybkich przemieszczeń i… tyle mniej więcej. Da się żyć! Inaczej Tepp, który wielekroć walczył z siłami Arkach. No ale… robił to w lasach i w górach. Nie miał żadnego doświadczenia, nawet takiego z symulacji i ćwiczeń, które predysponowało go do walki na równinach i drogach Cesarstwa. Sam cesarz nie wahał się długo i specjalną dyrektywą powierzył całość sił Mohrowi. Ten szybko zabrał wszystko, co najlepsze, z korpusu gwardyjskiego, i zostawił „kolegę” z dziesięciotysięcznym oddziałem do ochrony mostów na największej spławnej rzece. Sam z trzydziestotysięcznym teraz połączonym korpusem dosłownie przestrzelił Złotą Aleję i błyskawicznie zablokował wrogowi dostęp do miasta Negger Bank.

Jeszcze za tysiąc lat strategowie będą podziwiać tę szybkość. Za tysiąc lat dowódcy, którzy będą mieć na wyposażeniu wielkie ciężarówki, wozy pancerne, czołgi, transportery piechoty i ciągniki siodłowe, nie będą w stanie poruszać się tak szybko jak Mohr! No tak… Ale na usprawiedliwienie przyszłych dowódców dodajmy dwie rzeczy: po pierwsze – Arkach nie dysponowało wtedy lotnictwem, które mogło sparaliżować ruch na drodze, po drugie – Mohr nie musiał taszczyć ze sobą setek tysięcy ton paliwa dla ciężarówek, wozów pancernych, czołgów, transporterów piechoty i ciągników siodłowych, ponieważ… ich nie posiadał.

Tepp jednak nie zamierzał wypuścić z rąk łatwej zdobyczy. Zostawił połowę swych sił do ochrony mostów i z pięciotysięcznym oddziałem również ruszył w stronę wybrzeża. Zbliżał się powoli, licząc na to, że w momencie, kiedy już dojdzie do walnej bitwy, on dotrze tam z boku i uderzy na flankę lub tyły armii ekspedycyjnej.

Tymczasem Suhren, dowódca Drugiego Imperialnego Korpusu Mieszanego, wściekły na siebie, że opisał w raporcie rozbicie maleńkiego oddziału Królestwa Dery jako rozproszenie całej armii i teraz śmiano się z niego na dworze, również wyprowadził swoje wojska w pole. Zaskoczona tak wczesną porą ataku, osłabiona wygospodarowaniem ze swojego składu sił ekspedycyjnych Armia Arkach dała się odepchnąć od Kupieckiego Szlaku. Suhren wbił klin pomiędzy zgromadzoną na płaskowyżu konnicę i piechotę wroga i oddzielił je od elitarnych jednostek, które w ten sposób zmuszone zostały do kontrataku w niekorzystnym dla siebie terenie. To, czego nie dokonał Virion, zrobił Biafra, ułatwiając wrogą akcję i prowokując jej przebieg. Pierwsza Dywizja Górska poniosła takie straty, że trzeba ją było wycofać aż do stolicy i właściwie formować na nowo. Suhren zmienił front i, pozostawiając pomieszane, wykrwawione jednostki górskie, zaatakował wściekle garnizony i obozy warowne, szybko zmuszając Arkach do koncentracji sił. Mniej więcej o to właśnie mu chodziło. Nie pozwalając swoim żołnierzom jeść ani spać, ruszył w stronę zbieranych naprędce oddziałów, usiłując doprowadzić do walnej bitwy.

Tymczasem w Luan armia ekspedycyjna znalazła się w kleszczach pomiędzy wzmocnionym korpusem Mohra i okrojonym korpusem Teppa. Musiała walczyć na równinie, w pobliżu świetnych imperialnych dróg, prawie pod murami wrogiego miasta. Nie można było zaszyć się w lesie, nie można było nawet wybrać jakiegoś wzgórza do ustawienia sił, bo w okolicy nie było wzgórz… Artylerzyści Chorych Ludzi poradzili więc Biafrze zajęcie pozycji tuż za rzeką, tak by mieć chociaż wodę za plecami. W pobliżu, za zakolem, znajdował się most na drodze prowadzącej do miasta (w rękach sił Luan), po lewej zagajnik oliwkowych drzewek. Od imperialnej drogi, którą właśnie zajmował korpus Mohra, dzielił Armię Arkach jedynie niski, ułożony z rzecznych kamieni murek z wieloma wyrwami dla przepustów melioracyjnych i drewniany płot bardzo starannie utrzymany przez pokolenia luańskich chłopów.

Tak właśnie wszystko przedstawiało się w dniu, który przeszedł do historii jako data „Masakry pod Negger Bank”.

A zaczęło się bardzo niewinnie. Mohr rozwinął swoje oddziały w oparciu o drogę. Zaatakował próbnie na lewym skrzydle mniej więcej dziesięcioma setkami, zanim jeszcze Armia Ekspedycyjna zdołała stanąć w szyku. Tysiąc luańskich żołnierzy atakujących przez oliwny gaj spowodowało zamieszanie wśród dywizji zwiadu, panikę wśród artylerzystów, którzy nawet nie wyciągnęli jeszcze z wozów kul i prochu, oraz mało zborne wycofanie całego pułku Chorych Ludzi. Dywizja Górska zapobiegła panice, ale zaskoczony zwiad zaczął się cofać, tratowany przez własnych, uciekających rycerzy, i zostawił na łasce losu wszystkie działa wraz z obsługą i wyposażeniem.

W tym właśnie momencie tysiącosobowy oddział Luan… został – wycofany. To przecież nie była jeszcze bitwa, to tylko rozpoznanie. Według wszelkich prawideł sztuki wojennej atakować trzeba według przygotowanego planu, a nie w przypadkowy, dowolny sposób. Mohr był bardzo dobrym dowódcą i zamierzał tę bitwę wygrać, żeby później nie ośmieszano go na dworze kąśliwymi wierszykami o strategu, który rzucił wszystkich naprzód jedną wielką kupą. Zamierzał wygrać i… wygrał. Ale nie uprzedzajmy wypadków.