Achaja została powiadomiona o tym dosłownie kilka modlitw później. Wojownicy z Lasu też mieli ochotę na rabowanie miasta, ale to nie był ich teren i trochę się bali. Donieśli swojej siostrze o rozwoju wypadków, ale sami nie chcieli ruszyć. Achaja zbagatelizowała meldunek. Podeszła do Biafry bardziej, by sprawdzić jego stan. To tylko poeta przypisał jej następujące słowa:
Chorzy Ludzie walczą na ulicach miasta!
Pozwolimy im zginąć, czy okryjemy chwałą sztandar Arkach?
Kompletna nieznajomość ówczesnej psychiki. Poza tym poeta, wychowany w zupełnie innych warunkach, nie miał pojęcia o wcześniejszej o dwieście lat taktyce i strategii. Achaja może i coś tam wspomniała o rabowaniu Negger Bank, ale jedyną rzeczą, jaka ją w tej chwili interesowała, była tocząca się właśnie bitwa. To właśnie Biafra był pierwszym człowiekiem, który w historii przełamał obowiązujące szablony i dzięki temu, tysiąc lat później, pewna uczelnia wojskowa będzie się nazywać: Akademia Wojskowa imienia generała Biafry.
Z powodu napięcia Biafra okresami trzeźwiał, nie mógł się też naćpać do końca (choć jego wrogowie w historiografii twierdzą coś zupełnie przeciwnego). Zdążył kilka razy zwymiotować, jego organizm nie przyjmował już ani wódki, ani prochów. Siedząc pod brzuchem swego konia, z mokrą szmatą na głowie, wyłowił z meldunku księżniczki to, co uważał za istotne.
To, co dawało mu nadzieję na dożycie końca tego strasznego dnia. Nie wiadomo, czy chodziło o nowe idee w strategii, czy też po prostu Biafra się bał i chciał zrobić cokolwiek, co pozwoliłoby mu opuścić pole bitwy. W każdym razie powiedział:
– Dobra. Nakłoń rycerzy, żeby zajęli most. Zmuś wojowników do trzymania bramy. Reszta wojska na drogę i do miasta.
– Czyś ty, kurwa, ocipiał??? – ryknęła Achaja. – Toż to będzie trwać do wieczora! Rozsmarują nas na tym polu.
Biafra nie mógł się podnieść. Ciało zawsze odmawiało mu posłuszeństwa szybciej niż umysł. Spróbował się przynajmniej oprzeć na rękach.
– Rycerze na most! – stęknął. – Dywizja górska podejdzie do tego obalonego płotu, niech strzelają, pozorując atak. Zwiad przeciąga działa na most. To rozkaz – zwymiotował znowu. – Wykonać!
Achaja, miotając przekleństwa na cały głos, podeszła do rycerzy. Było ich może dwustu na polu bitwy. Jednak sam fakt, że kobieta potrafiła kląć tak wulgarnie, od razu nastroił ich do księżniczki przychylnie. Oni naprawdę ją lubili.
– Nasza! – mówili. – Z nami jej iść, a nie z tym babskim wojskiem pospołu – i pili jej zdrowie, bowiem do wypitki każda sposobność dobra.
– Panowie – Achaja może i dyskutowała z Biafrą, nie zgadzała się z nim, ale rozkazy wykonywała ściśle. Za długo była w wojsku, żeby pozostały jej jeszcze jakieś wolontarystyczne ciągoty. – Panowie! Bracia! – krzyknęła, patrząc prosto w ich załzawione od nadmiaru alkoholu oczy. – Tam chwała na was czeka! Tam pamięć o was wiekuista może się zrodzić…
– Znaczy… – najbliżej stojący rycerz potrząsnął głową. – O co panience chodzi?
– Żebyście most zajęli – zaskoczona odparła szczerze.
– A po co?
– No… Tam droga do Negger Bank, które już Chorzy Ludzie rabują.
– O żesz ty… Kurwa ich jebana mać! – rycerz poskromił jednak swój język. Achaja też potrafiła kląć, co prawda, ale przecież była damą i księżniczką na dodatek. A jakby to w kronikach, które rycerz zamierzał kiedyś podyktować, brzmiało: „Księżniczka wydała nam rozkaz, a ja kląłem niczym, nie przymierzając, szewc!” – Niech panienka chwilę poczeka!
Dokonując cudów zręczności, stanął na własnym siodle.
– Panowie! Laleczka coś od nas chce… – pseudonim Achai, którego używał jej własny pluton, był rycerzom doskonale znany. – Mamy, kur… znaczy, mamy przebić się przez most!
– Ueeeeee… – mruknął ktoś bardziej pijany. – Toż tych psów na moście w pół modlitwy wybijemy do nogi.
– No zaraz – dodał ktoś bardziej trzeźwy. – A nie lepiej uciekać przez rzekę?
– Tu nie o ucieczce mowa! – zawył rycerz stojący coraz mniej pewnie na własnym siodle. – Panowie bracia! Na most! – i dodał ciszej: – A potem do miasta, zanim Chorzy Ludzie do cna rozgrabią…
– Aaaaaaaaa… – z wielu gardeł rozległ się jęk zrozumienia.
– No dobra – powiedział ktoś. – Napijmy się i szarża!
– O kurde – jęknęła Achaja – Tylko nie pijcie. Runęła z powrotem do sztabu, gdzie Biafra był właśnie podnoszony z ziemi przez swoich adiutantów.
– Głowa – mruknął.
Jeden z żołnierzy chwycił go za włosy i podniósł głowę tak, by generał mógł patrzeć przed siebie.
– Spieprzamy, Achaja – powiedział. – Idziemy na miasto – odkaszlnął. – Poświęć wszystko!
– Szlag. Jak wszystko? – nie zrozumiała za pierwszym razem.
– Poświęć wszystko! – powtórzył. Coś nim wstrząsało. Jakieś dreszcze, nie wiadomo czy spowodowane strachem, czy dziwnymi substancjami krążącymi w jego żyłach. – To nie może trwać do nocy. Poświęć wszystko!
Achaja, klnąc tak, że wszystkim normalnym ludziom powinny więdnąć uszy, pobiegła na liniowy punkt dowodzenia.
– Zrzucać juki z mułów! Rozkulbaczyć kuce!!!
– Jak to zrzucać? – usiłowała się postawić pani pułkownik z dywizji górskiej. – To co potem zrobimy?
– Harmeen!!! – wrzasnęła Achaja. – Sprowadź tu mój pluton. Niech Lanni ich przypilnuje! Samodzielny batalion zwiadu wokół sztabu. Przypiąć armaty do mułów. Wygnać kuce na przedpole i strzelajcie im w zady… Niech lecą na Luańczyków.
– Kurde. Pani właśnie rozformowuje naszą armię! – pułkownik zmełła przekleństwo. – Księżniczko, psiamać, moja!
– To rozkaz Biafry! Wykonać!
– Pani właśnie rozformowuje naszą armię!!! – ryknęła pułkownik. – Czy pani wie, psiamać, co pani robi???
– Wykonać, psiamać, albo zabiję na miejscu!
Na szczęście pluton Achai zbliżał się biegiem, batalion rozpoznawczy przeformowywał się, usiłując stanąć tak, żeby móc uderzyć na Luańczyków lub chronić swojego dowódcę, w zależności od potrzeby w danej chwili. Cóż jednak znaczył pluton i batalion wobec pułku dowodzonego przez kobietę, której nie mieściło się w głowie, że ktoś może rozformować całą armię w trakcie morderczej bitwy?
Złość Achai przelała się jednak nad pancerzem opanowania. Nagle w jej ustach pojawiły się kły. Runęła na panią pułkownik i w amoku ugryzła ją w ramię.
Zdyszana Arnne stanęła tuż obok, palcem jednej dłoni celując w kapitana, który właśnie odwracał swój oddział tyłem do wroga. Drugą dłoń trzymała tuż przy ustach, gotowa do rzucenia zaklęcia.
– Ty, kurde, się opamiętaj! – ryczała. – Bo cię, kurde, zamienię w Królową Arkach, sikso… ale… to ci się zupełnie nie będzie podobało!
Pani kapitan wyraźnie zwątpiła. Jej oddział nie zwątpił. Na szczęście dla kotłujących się na ziemi kobiet, to jest pani pułkownik i Achai, pluton zwiadu i dwie kompanie rozpoznawczego batalionu wpadły właśnie na przegrupowywane piechociarki i zaczęła się prawdziwa bitwa. Oko w oko, bagnet skrzyżowany z bagnetem. Nie to, co z Luan. Dziewczyny wyły, siekły, wydrapywały sobie oczy, gryzły wzorem swojego dowódcy, wyrywały nawzajem włosy…
Mohr po drugiej stronie pola bitwy nie mógł uwierzyć własnym oczom. Oto wroga armia atakuje sama siebie. Kazał przegrupować piechotę na swoje prawe skrzydło, w stronę oliwnego gaju i szykować się do natarcia.
Po stronie Armii Ekspedycyjnej straty były coraz większe. Tu jednak, w bezpośrednim starciu, jeden na jednego, zwiad zaczął zdobywać przewagę nad piechociarkami z górskiej dywizji. Achaja wyjęła zęby z ramienia pani pułkownik i usiłowała stanąć na nogach. Ta jednak wyszarpnęła z kabury nóż i chciała rozwalić jej nogę. Na szczęście Arnne zdołała kopnąć panią pułkownik w nadgarstek. To jednak spowodowało, że uwolniona od groźby natychmiastowego rzucenia czaru pani kapitan rzuciła się na Achaję, zdzieliła ją łokciem w splot i przygwoździła do ziemi. Shha będąca w pobliżu wbiła jej nóż w pośladek, ale zaraz sama dostała kolbą w twarz od jakiejś piechociarki. Achaja uwolniła się od pani kapitan tylko po to, żeby upaść pod ciężarem pani pułkownik, która rzuciła jej się na plecy. Arnne straciła cierpliwość, wyrwała jakiemuś artylerzyście stempel i zaczęła okładać wijące się na ziemi ciała jak leci, bez celowania. Chwilę potem w jej ustach pojawiły się kły i runęła w dół, topiąc je w udzie pani pułkownik. Ta zawyła i, szarpiąc się z bólu, podcięła wstającą właśnie pani kapitan.