– Co tu się dzieje? – Biafra uwieszony ramienia adiutanta patrzył zadziwiająco przytomnie jak na stan, w którym się znajdował.
– Ugryzła mnie! Obydwie mnie pogryzły! – wrzasnęła pani pułkownik. – Co wy w tym zwiadzie? Zatrudniacie psy na etacie ludzi???
Kapitan trzymała się za pupę i nie była w stanie niczego powiedzieć. Leżała na boku. Ani wstać, ani usiąść. Miała tylko nadzieję, że pani major przejdzie wystarczająco blisko, by mogła zatopić w jej nodze własne zęby. Nawet, gdyby potem mieli ją zdegradować do etatu psa. Shha z zakrwawioną twarzą siedziała tuż obok. Usiłowała naładować swój karabin co, na szczęście, w pozycji siedzącej było niemożliwe do wykonania.
– Niech ktoś uspokoi te ofiary losu – stęknął Biafra.
Kilku oficerów z jego świty rzuciło się rozdzielać zwiad i piechotę. Jeśli chodzi o straty Armii Ekspedycyjnej, to ta właśnie potyczka powinna dać nazwę poematowi „Masakra pod Negger Bank”. Niemniej generalskim adiutantom udało się opanować sytuację na tyle, żeby rozesłać dwie jednostki, każdą w swoją stronę. Biafra, trzymając się pod bok wolną ręką, bo wątroba rwała go coraz bardziej, podszedł do Achai.
– Dlaczego nie wykonujesz rozkazów, co? – warknął.
Achaja bluznęła stekiem takich przekleństw, że nawet zakrwawiona Shha spojrzała na nią zdziwiona. Wstała lekko i wyszarpnęła swój miecz.
– Ja wam, kur… ty… Kur…
– Powiedz coś bardziej zrozumiałego.
Achaja zrobiła krok, żeby go zabić. W tym momencie znalazła się w zasięgu szczęk leżącej na ziemi pani kapitan. Czując cudze zęby zatopione głęboko we własnej łydce, upadła znowu, odruchowo zaczęła drapać tamtą po twarzy.
– Ja zwariuję z tymi babami – szepnął Biafra. – Niech je ktoś rozdzieli.
Shha przyłożyła kapitanowi kolbą. Uwolniona Achaja wstała i upadła znowu.
– Kurwa! – zaczęła płakać. – Ugryzła mnie! Jak ja będę wyglądać z taką blizną na nodze…?
– Przecież możesz se wyleczyć – mruknęła jedna z nagich wojowniczek, która stała w pobliżu.
– Czy ktoś tu może zacząć dowodzić? – Biafra też o mało się nie wywrócił. – Harmeen, zrób coś!
Harmeen doskoczyła do Achai z bukłakiem.
– Wypij i weź się w garść, bo ten pacan każe nas rozstrzelać zaraz…
ROZDZIAŁ 5
Uzupełnienia i nowe jednostki dotarły do Biafry zaraz po tym, jak Suhren musiał wycofać się z Arkach, by bronić prowincji Negger Bank. Królestwa Północy zaatakowały centrum Cesarstwa i Mohr, wzmocniony nowymi siłami, został odwołany do obrony kolejnego frontu. Suhren nie bardzo wiedział, jaką strategię ma przyjąć. Szturmować miasta zajętego przez wroga nie mógł, nie miał czym – słusznie domyślał się, że zanim zbuduje machiny oblężnicze, Arkach pozbawione groźby inwazji przyśle jakieś siły wsparcia dla Armii Ekspedycyjnej, bo nawet najbardziej tępy strateg musiał zrozumieć, że tylko kontynuacja kampanii w Luan jest szansą na przetrwanie Królestwa. Suhren zajął więc pozycje przy największym węźle drogowym pod LaMoy, skąd mógł wyprowadzić bardzo elastyczny atak w każdym praktycznie kierunku. Ten prawie już czterdziestoletni najemnik był chyba najlepszym strategiem Cesarstwa, przez lata niedoceniany z powodu swojego pochodzenia (był co prawda książęcym synem, ale… z jednego z najmniejszych i najbardziej zapadłych Królestw Północy) – jako jedyny zdawał się rozumieć nową sytuację na polu walki. Późniejsi historycy zarzucali mu, że nie ufortyfikował LaMoy i nie obsadził ważniejszych przełęczy górskich prowadzących do centralnej prowincji Cesarstwa. Wielu jednak znawców wojskowości ten właśnie fakt uznało nie za przejaw ignorancji, ale inteligencji starego dowódcy. On naprawdę pierwszy zrozumiał, że system twierdz i osad warownych, mogący zatrzymać klasyczną armię, w przypadku sił Biafry nie sprawdzi się w najmniejszym stopniu.
Silnie uzbrojona, ale bardzo szczupła, ruchliwa armia nowego typu nie musiała dbać o wyizolowane punkty oporu. Wystarczyło, że obeszła je wielkim łukiem i mogła ruszać dalej. Co mogła zrobić załoga pozostawionej na zapleczu twierdzy? Przerwać linie zaopatrzeniowe? Nie było żadnych linii zaopatrzeniowych – żołnierze żywili się tym, co znaleźli. Uderzyć na tyły? Nie było żadnych tyłów. Może więc uderzyć znowu na Arkach, skoro teraz nie broniły jej w tej chwili żadne znaczniejsze siły? Niby czym? Suhren miał armię klasyczną, wymagającą dróg, monstrualnego zaopatrzenia, łączności, fortów, rozbudowanych służb tyłowych. Biafra mógł w każdej chwili przerwać linie zaopatrzenia i zdezorganizować tyły Suhrenowi, jeśliby ten ruszył do przodu. Suhren Biafrze nie mógł tego zrobić. Zajęcie węzła drogowego pod LaMoy było w tej sytuacji jedynym rozsądnym rozwiązaniem. Tylko szybkość i manewr mogły jeszcze przeważyć szalę.
Jednak Biafra też znajdował się w trudnej sytuacji. Armia Rezerwowa, którą mu przysłano, była armią tylko z nazwy. Składała się z czterech dywizji (i to absolutnie wszystko, na co było stać Królestwo Arkach): Czwartej i Szóstej Dywizji Piechoty, Pierwszej Dywizji Górskiej oraz luźnego związku kawalerii nazwanego dywizją chyba tylko przez przypływ optymizmu jakiegoś oficera ze sztabu. Numery „4” i „6” dotyczące jednostek piechoty zostały wzięte z sufitu albo też wynikały z tradycji, ponieważ Pierwsza, Druga i Piąta Dywizja Piechoty w tej chwili już nie istniały. Trzecia Dywizja tkwiła przy granicy z Wielkim Lasem i stanowiła już jedyny, ostatni zorganizowany związek taktyczny Królestwa Arkach, który pozostawał w jego granicach. Czwarta i Szósta zostały przemianowane na dywizje grenadierów. Wynikało to z prostego faktu, że tylko co trzeci żołnierz miał karabin. Pozostałych wyposażono więc w granaty i stąd nazwa.
Pierwsza Dywizja Górska była elitarną jednostką już tylko we wspomnieniach. Większość pododdziałów tego związku trzeba było po ostatnich bitwach sformować na nowo, z rekrutów i ochotników. Co gorsza, zabrakło nawet mundurów i trzy czwarte żołnierzy musiało nosić zwykłe, płócienne tuniki piechoty ozdobione jedynie słynną rozetą na ramieniu. Nic nie mogło bardziej stłamsić ducha bojowego. Weteranki, wystrojone po staremu, darzyły taką pogardą nowych żołnierzy i robiły im takie świństwa, że życie w dywizji przypominało bardziej to, co działo się w karnych obozach dla najgorszych przestępców. Był to najgorszy okres w historii tej naprawdę świetnej kiedyś jednostki. Demoralizacja sięgała szczytów, pijaństwa, rabunki, bijatyki i zabójstwa, znęcanie się nad koleżankami, praktycznie niewolnicze stosunki pomiędzy kadrą a nowymi, szerzące się donosicielstwo, szczucie, bunty i masowe dezercje sprawiły, że dywizja straciła ósmą część stanu w trakcie marszu do Luan ani razu nie napotkawszy nieprzyjaciela. Niby każdy żołnierz miał karabin (tu zaopatrzenie było zawsze lepsze niż w piechocie), ale i tak duża część nie nadawała się do użytku. Weteranki zabierały rekrutkom amunicję i części, żeby nie narażać się po nocy na strzały na oślep, do namiotów, gdzie spali starzy żołnierze. Z tego, co pozostało, większość rozkradały pomiędzy sobą nowe, żeby nie zostać pociągniętym do odpowiedzialności za „niegotowość” na najbliższym apelu. Do normalnych praktyk należało, na przykład, że weteranki sikały do kotłów, w których przygotowywano jedzenie dla nowych. Dlatego też, kiedy dywizja została wprowadzona do Negger Bank, nastąpiła taka fala rabunków, że natychmiast trzeba było wyprowadzić wojsko z powrotem na przedpole.