– Chętnie – roześmiała się Achaja.
Shha zaczęła kląć. Wójt przysiadł się do stołu. Patrzył z ukontentowaniem na swoją córkę i na jej siostrę.
– Oj, jaśnie pani księżniczko, pani major, wasza wysokość Królowo, znaczy „ty” i pani Achaja jeszcze… – uśmiechnął się. – Ale mi się córcia udała, co?
– No! Kurde, pięknie.
Wśród zebranych w izbie przeszedł szmer podziwu. Królowa potrafiła wyrażać się tak jak oni. Mówiła ich językiem!
– No – potwierdził gospodarz. – Sierżanta dostała, a ja dodatek morgowy i wójtem zostałem, nie? – nalał sobie wielki kubek wódki i opróżnił jednym haustem. – Zwykła chłopka, a teraz uczona, mówi inaczej niż my. I szlachciankę żeście z niej zrobili – nalał sobie drugi kubek. – Oj… pani Królowo. Wojsko to najpiękniejsza rzecz na świecie, co?
Achaja uśmiechnęła się. Wolała nie zaprzeczać.
– Shha dostała to, co ma, bo… zasłużyła. Boście ją dobrze wychowali.
– No. Ale jaśnie pani to teraz – zawahał się. Znał wojskowy obyczaj jak wszyscy, ale bał się powiedzieć to, co zamierzał. – To teraz…
– Tak – domyśliła się. – Jestem twoją córką… – też zawahała się na moment – tato…
Przytulił ją mocno. Nie był wymowny. Nie potrafił powiedzieć tego, co chciał.
– No… – głaskał ją po głowie, a Achaja nagle musiała zacisnąć powieki z całej siły. – Dobrze, że mam nową córcię. Twoich braci i sióstr tu kupa, ale miejsce zawsze będzie. Zawsze możesz tu wrócić, dziecko.
– No, Achajka – któryś z braci podniósł swój kubek. – Twoje!
Wypili wszyscy, poza dziećmi. No może poza tymi, które nie zdążyły dorwać się do odstawionych kubków z resztkami.
– Shha teraz wielka pani – powiedziała któraś z sióstr. Trudno było się doliczyć i zapamiętać ich imiona. – A takie głupie było dziecko – uśmiechnęła się.
– Shha jest jedną z najlepszych żołnierzy, jakie widziałam – powiedziała Achaja. – Może jedynie Lanni jej dorówna, może Mayfed. Kiedyś może ta nowa, Jakee, będzie równie dobra. Shha jest świetna.
– No – odezwał się gospodarz. – Mnie wójtem przez nią zrobili. I dodatek morgowy za stopień, i…
– Eeee… – Shha wzruszyła ramionami. – Achajka to nawet Viriona pokonała.
Nikt tutaj nie wiedział, kto to Virion. Wielki Świat zaglądał do tej zagubionej wśród lasów wioseczki raz do roku, w osobie poborcy podatkowego, ale… Jednak w osobie poborcy ten Wielki Świat wcale nie był taki znów wielki.
– O Bogowie! – krzyknął któryś z braci. – Orszak ku nam lezie.
– To wasz? – spytał ktoś z tyłu.
– Nie – zaprzeczyła Achaja. – Pewnie Biafra. Do karczmy trzeba się przenieść.
Shha skoczyła do drzwi. Otworzyła je i wypadła na zewnątrz.
– A po co do karczmy? – zaoponował gospodarz. – Tu wszystko mamy. A ja ich zaraz…
Usiłował upchnąć wszystkich do drugiej izby obok, ale nie szło mu za dobrze. Cała rodzina, podekscytowana niecodziennymi zdarzeniami, tłoczyła się i przekrzykiwała. Nikt nie zamierzał rezygnować z widowiska, którego mógł być świadkiem.
Shha wróciła skrzywiona. Potem żołnierze zwiadu wprowadziły Biafrę. Właściwie wniosło. Był tak pijany, że nie mógł zogniskować wzroku, ślina kapała mu z ust. Żołnierze usiłowały posadzić go na ławie, ale dosłownie przelewał im się przez ręce. Achaja zaklęła głośno.
– O! Wódka – wbrew pozorom Biafra zdołał jednak coś dostrzec przed sobą. Usiłował sięgnąć, ale mu nie wyszło. Shha z całą rodziną patrzyła oniemiała.
– Tato – szepnęła Achaja. – Daj kwasu albo coś w tym rodzaju.
Gospodarz rzucił się do kuchni. Jego żona pobiegła za nim i po chwili przynieśli spory garnek przykryty szmatą i obwiązany sznurkiem.
– Wiadro – zakomenderowała Achaja.
Dzieci przytaskały balię, widać musiały już być świadkami podobnych scen i wiedziały, co robić. Żołnierze zwiadu patrzyły demonstracyjnie w okno. One również musiały widzieć niejedno w wykonaniu swojego szefa. Achaja stanęła za Biafrą, chwyciła go za głowę i przytrzymała pomiędzy swoimi udami. Razem z gospodarzem rozchylili mu usta i zaczęli wlewać kwas. Potem wspólnymi siłami nachylili bezwładne ciało nad balią, którą dzieci przytrzymywały, żeby się nie przewróciła.
– Pani major – jedna z żołnierzy wyciągnęła dłoń. – To może poskutkować.
Achaja wzięła od niej malutką fiolkę wypełnioną białym proszkiem.
– Co to jest?
– Ja tam nie wiem – szeregowa wzruszyła ramionami. – Nazywają to „narkotyk” czy jakoś tak. Medyk czasem daje szefowi, jak już nic nie działa.
Achaja wsypała biały proszek do kubka i zalała wódką. Gospodarz podniósł obrzyganego Biafrę i razem zaaplikowali mu mętny płyn. Biafrą coś wstrząsało. Medyk jednak miał rację. Po chwili wstrząsy ustały, a potem pijak otworzył oczy. Były równie mętne jak płyn, który mu wlali. Ale też były rozświetlone jakimś dziwnym blaskiem.
– Kawy… – wyszeptał.
– A skąd ci, kurwa, wezmę kawę w Arkach? – krzyknęła zdenerwowana nagle Achaja. – Jakbyś się w Troy urodził, to może byś dostał. Raz do roku, na królewskim dworze.
– Mam… mam w jukach – szepnął.
Żołnierze pobiegły po juki. Kiedy wróciły, Achaja wyjęła z nich trzy zielone ziarenka. Zwróciła się do gospodarza.
– Słuchaj, najpierw je trzeba opalić, potrzymaj na płycie, aż zrobią się czarne. Potem weź do ust i zgryź wszystkie. Musisz przeżuć dokładnie. Potem wypluj do kubka i zalej wrzątkiem.
Była chyba jedyną osobą w całym królestwie, która wiedziała, co zrobić z tymi dziwnymi ziarenkami. Młodość spędzona na jednym z pierwszych dworów w Troy procentowała właśnie w zupełnie niespodziewany sposób.
Przejęty gospodarz podskoczył do pieca. Biafra chwiał się na ławie. Dziwny blask w jego oczach potęgował się z każdą chwilą. Ustały dreszcze, przestał się ślinić. Nie był do końca przytomny, ale jakiś wewnętrzny płomień rozpalał się właśnie i sprawiał, że mógł nawet powiedzieć coś z sensem.
– I co z tą kawą? – mruknął.
– Zaraz będzie.
– Bogowie… Jak ja wyglądam?
– Jak zwykle, Biafra! Obrzygany, obsikany, jak każdy pijak z zaplutej karczmy!
Wzruszył ramionami. Był piękny. Nawet w tym stanie.
– A ty co, kurde, księżniczko moja. Nie pijesz?
– Ale się nie schlewam w cztery dupy codziennie!!! – krzyknęła.
– Eeeee… Srał to pies – przetarł oczy. – Macie jakieś nowe ubranie?
Żołnierze były przygotowane. Jedna z szeregowych osłoniła go ogromnym ręcznikiem, a druga z wielkim trudem przebrała w nowe ubranie. Rodzina Shhy obserwowała te zabiegi w kompletnej ciszy. Potem gospodarz postawił na stole parujący kubek z czarną, rozsiewającą dziwny, ale przyjemny, zapach cieczą. Biafra wychylił go, parząc sobie usta. Achaja wyjęła mu naczynie z ręki i wypiła resztkę, którą zostawił. Kawa była rarytasem, istnym cudem Bożym, szczególnie w tym zapadłym, prowincjonalnym królestwie.
Narkotyk zaordynowany przez medyka działał świetnie. Ciało Biafry nie przypominało już galarety. O dziwo, mógł się nawet skupić.
– Nie macie więcej tego proszku? – spytał.
Żołnierze energicznie zaprzeczyły ruchami głów.
– Niech się ktoś kopnie do stolicy po większy zapas. Kurde, mam wrażenie, że potrzebuję tego więcej i więcej. No, zróbcie coś! Nie stójcie tak, głupie dupy!
Achaja skinieniem głowy pozwoliła odejść dwóm szeregowym. Spojrzała na Biafrę, który wyglądał coraz lepiej.
– Ale mi dobrze – szepnął. – Jak wokół jest kolorowo.