– Żarłam różne dziwne rzeczy, jeśli ci o to chodzi. Ale pięciu do jednego?
Machnął ręką.
– Pamiętasz dwudziestotysięczny korpus Tyranii Symm wysłany dla oskrzydlenia Linnoy? Ile mieli strat?
– Prawie dziewięć tysięcy po przejściu na brzeg morza – wyrecytowała z pamięci.
– A ile bitew odbyli? – nachylił się w jej stronę.
– Bogowie! – wyrwało jej się mimowolnie. – Żadnej!
– Widzisz? – szepnął. – Dziewięć tysięcy żołnierzy zmarło bez jakiejkolwiek bitwy? Dlaczego?
Patrzyła na niego osłupiała. Te fakty znali wszyscy, którzy poznawali taktykę i strategię. Ale wnioski wyciągnął jedynie Biafra.
– Zaraz, kurde – nie mogła uwierzyć. – Przecież tam był wyjątkowo trudny teren.
– Tak – Biafra zgodził się natychmiast. – Ale dwa lata po Symm tę samą drogę, tyle, że w drugą stronę, odbył strateg Genner z Linnoy. Stracił kilkaset osób.
Potrząsnęła głową.
– Dlaczego?
– Tam bagna, wyziewy, uroczyska. Jeden z medyków Gennera kazał żołnierzom gotować wodę. Nie wolno było wypić niczego, co nie było przegotowane. I co? Piętnastotysięczna Armia Linnoy straciła w tym samym terenie dwustu, trzystu żołnierzy, otoczyła twierdzę Grath i zdobyła ją po czterdziestodniowym oblężeniu. Majstersztyk, prawda? Wielka Tyrania Symm na kolanach przed malutkim księstewkiem.
– Genner miał płatnych najemników.
– No to co? Troy ze swoją wielką Armią Wschód miało kłopoty z Symm. Linnoy jakoś nie miało.
– Kurde, człowieku, przecież to była wieloletnia wojna.
– Głównie na morzu. Ale… tak czy tak, malutkie księstewko napluło w twarz wielkiej Tyranii. I ma się dobrze! A Symm? Z jednej strony Troy atakujące dowolny port, jeśli… no na przykład, jeśli jakiemuś waszemu strategowi nie spodoba się pogoda w danym dniu. Równie dobry powód jak każdy inny. Z drugiej strony zamknięte cieśniny i główne szlaki handlowe tylko dlatego, że staremu księciu zachciało się kiedyś puszczać wiatry na oficjalnym przyjęciu. I co? Linnoy pierdzi jak pierdział, a Symm zdycha. Zdycha.
Biafra rozmasował policzki.
– I co? – kontynuował. – Wystarczyło, że malutki książę Linnoy raz puścił bąka i już korona tyrana spadła z głowy?
– Linnoy ma cieśniny handlowe. Zadławił Tyranię, odcinając jej dopływ właściwie wszystkiego.
Biafra roześmiał się na cały głos.
– Nie pamiętam nazwy, ale… była taka wyspa, kluczowa dla handlu Symm. Zdobyły ją wojska Linnoy. A… czyją jest teraz własnością?
– Troy – szepnęła, wiedząc, do czego zmierza.
– Ooooo? To dlaczego wam Linnoy nie zamknął „dopływu wszystkiego”, co? Nie udało się? – kpił w żywe oczy. – Takie Troy… Z jednej strony wrogie Luan, z drugiej wrogie Symm. I jeszcze Linnoy. I co? Nie poszło mu z wami? Dlaczego? – Biafra nachylił się nagle nad stołem. – Odpowiem ci. Bo Królestwem Troy, wbrew pozorom, nie rządzą idioci! Żrecie się, skaczecie sobie do oczu… Ale jedno wiecie: jeśli chodzi o złoto, to pałką wroga w łeb. Tak, żeby ubić na miejscu. W tym się wszystkie Wielkie Rody akurat zgadzają. Macie Armię Wschód, Armię Zachód i Armię Domową. Nie do połączenia w jedną siłę, jeśli chodzi o wojnę z Luan. Bo tam własne sprzeczne interesy wchodzą wam w drogę. A jednak… w przypadku Linnoy udało się. Jakim cudem? Trzask prask i stupięćdziesięciotysięczna armia sprawiła, że stary, pierdzący książę nagle oddał wam wyspę i trzy fortece nad cieśninami. Bez jednej bitwy. Co? Zgłupiał nagle? Nie… Otrzeźwiło go, kiedy wyobraził sobie pięćdziesiąt okrętów Troy i monstrualną armię lądową u swoich bram. Cha, cha, cha! I tak załatwiacie sprawy w Troy. Po co walczyć? Niech Linnoy zgarnie całą zdobycz. A wy go tylko poprosicie, żeby wam część oddał za bezdurno. I co z twoimi cieśninami, złotko? – zakpił znowu. – Tak samo może być z Luan. Teraz wóz albo przewóz.
Zagryzła zęby.
– A sprzęt do oblegania fortec? – spytała cicho. – To również zamierzasz ciągnąć za sobą na jucznych koniach i mułach?
Prychnął pogardliwie.
– Nie mamy sprzętu, więc nie będziemy zdobywać żadnych fortec. Albo się połączymy z Chorymi Ludźmi na brzegu morza, albo nie. Albo przetniemy imperialną drogę, albo nie – znowu wzruszył ramionami. – Żadnego oblegania czegokolwiek, bo nie mamy na to ani sił, ani środków.
– Rewolucjonizujesz sztukę wojenną, Biafra. Armia Luan nigdy dotąd nie dostała tak pięknego prezentu – szczupłe, obce wojska podetknięte pod sam nos. Byle tylko ruszyć dupę, wyleźć zza murów garnizonu i zrobić im rzeźnię.
Nie zamierzał dyskutować. Uznał, że czuje się już wystarczająco dobrze, żeby móc coś wypić. Sięgnął po kubek i nalał sobie wódki. Ktoś z tyłu aż syknął mimowolnie, kiedy wychylał jego zawartość.
– Masz, jak zwykle, rację – wykrzywił twarz. – Ale i tak problemem są, jak zawsze, pieniądze.
– Przecież mamy. Z Troy i od Chorych Ludzi.
– Taaaaa… – potarł nos. – Nałożyłem nowe podatki, były trzy powstania… ale zdusiliśmy.
– A ten twój „naród”? Co, nie wypaliło?
– Wypaliło – skrzywił się lekko. – Ale kiedy chodzi o pieniądze, naród jest mniej rychliwy. Głównie chodzi o powód prowadzenia tej wojny. O coś, co mogłoby porwać wszystkich.
Zastanawiała się przez chwilę. Wiedziała już, że lepiej nie proponować zwyczajowych rozwiązań, bo w przypadku Biafry nie spotykały się one z akceptacją. Zresztą, tłumaczenie chłopom, że Luan zagarnie ich za dwa lata, mijało się z celem. Tyle wiedziała sama.
– No, kurde…
– No? – podchwycił. – Dlaczego podejmujemy taki wysiłek, co? Jak to przetłumaczyć narodowi?
– Mmmmm… Walczymy, bo… – nareszcie wpadła na jakąś myśl, choć, po prawdzie, zupełnie durnowatą. – Walczymy z Luan, bo chcemy zniszczyć niewolnictwo! – wypaliła.
Roześmiał się na cały głos.
– A kogo to, kurwa, obchodzi? – pokręcił głową. – Co jakiegoś zapchlonego chłopa obchodzi niewolnictwo w Luan?
Wzruszyła ramionami.
– Nic nie obchodzi. Chciałeś powód wojny do kronik, więc ci go dałam.
– W kronikach to się napisze, co zechcemy, ale dopiero… jak wygramy. Ja chcę mieć powód dla chłopa.
Zamyśliła się. Wojna z niewolnictwem, z niesprawiedliwością… Miał rację. W kronikach to może wypaść ładnie, choć i tak nikt nie uwierzy w te brednie. Usiłowała się skupić. Czego prosty chłop nie cierpiał w Luan? Odpowiedź brzmiała: niczego. Wszyscy zazdrościli Luan. To było największe, najbogatsze i najwspanialsze państwo na świecie. Każdy chciał być Luańczykiem. Każdy oddałby wszystko, żeby móc spędzić tam resztę życia. Może tylko Troy nie miało takich pragnień, bo było wielkie i bogate jak szlag. A wojna z Cesarstwem pozwalała jeszcze bardziej nabić kabzy najbogatszych obywateli. Co chłop mógł mieć do Luan poza uwielbieniem? Palnęła się ręką w czoło.
– Ty, słuchaj. Czego chłop w każdym kraju, wszędzie, najbardziej się boi?
Zmarszczył brwi.
– Poborcy podatkowego, wielkich państwa, szlachty, nieurodzaju, losu, sąsiadów… – urwał nagłe, bo zrozumiał. I nie mógł przyjąć tej prawdy.
– Co? – ponagliła go.
– Bogowie! Tylko nie to!
Uśmiechnęła się.
– Czego chłop się najbardziej boi? – powtórzyła.
– Z… – nie mógł wypowiedzieć tego słowa w tym kontekście. – Zakonu.
Roześmiała się na cały głos.
– Zakonu, Biafra. To Zakon jest uważany za sprawcę wszelkich nieszczęść. To za złe słowo rzucone przeciw Zakonowi można pójść w dyby szybciej niż za oplucie Królowej.