– Skoro nasi filozofowie tak dobrze radzą sobie z naszym wojskiem, to pomyślałem, że ich filozofowie równie dobrze poradzą sobie z ich wojskiem. Opłaciliśmy wielu i oni od rana do nocy narzekają na złe warunki, brak żołdu, indolencję dowództwa, durną wojnę, złe jedzenie, okropne warunki i… i nawołują do buntów, dezercji, niewykonywania rozkazów…
– Bogowie? Przecież to Luańczycy! Czy każdy zdradzi swój kraj za pieniądze?
– Ależ skąd. Agenci Biura załatwili im po cichu powołania do wojska. A jak już taki inteligent poczuł na własnej skórze trudy i okropieństwa wojny, to zgłaszał się do niego jakiś „nasz przyjaciel”, załatwiał zwolnienie z najgorszych służb, pomagał, pożyczał pieniądze, mówił o strasznej sytuacji i o tym, że coś trzeba zrobić… Wtedy zdradzali wszyscy. Inteligent to nie człowiek, który będzie walczył z krwawiącymi stopami, gdzieś w zarazę daleko, na morderczej pustyni, wśród poniżającego go chamstwa. Swojego domu może by i bronił. Ale wystarczy, że zobaczy, co to jest wojsko, i już zaczyna ględzić o potrzebie zakończenia wszystkich wojen. I jest przy tym bardzo wymowny. Bardzo skuteczny.
Orion tylko pokręcił głową. Podszedł do wielkiej mapy sztabowej.
– Bogowie! Przecież przerwą nam wszystkie linie zaopatrzeniowe! Przecież…
Sirius wzruszył ramionami.
– Zaopatrzenie i tak nie dociera. Wojsko żywi się tym, co zdobędzie z linii zaopatrzeniowych wroga. Bo go wyprzedza o pół dnia w marszu.
– Jak to wyprzeda o pół dnia? I to oni sądzą, że uciekają, a my, że atakujemy?
Sirius znowu wzruszył ramionami.
– No, z grubsza tak.
– A załogi fortów i tych wszystkich umocnień, które pobudowali?
– Wieją jak zające. Skoro ich własna armia opuściła, to co mają robić? Czekać na nasze zespoły oczyszczania?
– A fortece?
– A fortece to po prostu omijamy…
– No nieprawdopodobne! Nieprawdopodobne zupełnie… Armia sobie idzie przez pole, nie ma żadnej bitwy i… wygrywamy? Wyłącznie dzięki polityce i pieniądzom???
Matematyk pociągnął Zaana przed namiot, w gęsty upał. Tuż pod oczy przechadzających się wart, w tłum gwardzistów ochrony sztabu, którzy poili właśnie konie i szykowali się do zmiany.
– Myślałeś o tym? – matematyk wyjął z sakiewki brązową tutkę. – Bo ja cały czas nie mogę myśleć o niczym innym.
– Co to jest, zaraza? Kasme ci dała? – patrzył, jak tamten wkłada tutkę do ust i wyjmuje jakieś dziwne urządzenie.
– Nie, kupiłem sobie. Od czasu, kiedy mam mnóstwo pieniędzy, kupuję sobie różne cudeńka dla zabawy.
– Ale po co się zadymiać?
– He, he… Patrz na to – matematyk zaczął nakręcać dziwną, metalową maszynę. Zwolnił dźwignię, rozległ się syk stali trącej o krzemień i na szczycie urządzenia wyskoczył mały płomyczek. – Widzisz? Nie trzeba już krzesiwa – przytknął płomyczek do tutki w ustach, a ta zaczęła natychmiast dymić. – Rzemieślnik, od którego to kupiłem, jest teraz majętnym człowiekiem…
– Zabawka – Zaan wzruszył ramionami. – No, ale fakt. Świat się zmienia. Już nigdy nie będzie taki jak dawniej.
– Właśnie o tym chciałem porozmawiać – matematyk wydmuchnął kłąb dymu z płuc.
– O czym?
– O tym, co zrobiliśmy. O tym dziwnym czymś…
– A konkretnie?
– Słuchaj – kolejny kłąb dymu uleciał z ust, formując się w zgrabne kółko. – Jak to jest? Stwierdziliśmy, że cała dotychczasowa strategia to jeden wielki zbiór tradycji. Siedliśmy i wymyśliliśmy coś innego. I to., to coś… działa. To się sprawdza.
– A dlaczego nie miałoby się sprawdzać?
– Słuchaj. Jak to jest, że od tysięcy lat coś się formuje, nabiera kształtu, a potem… potem dwóch ludzi siada, zastanawia się, zaprzecza wszelkim zasadom, wymyśla coś i to… to działa!
Zaan tylko wzruszył ramionami. Matematyk potrząsnął głową, zrzucając z tutki popiół.
– Czy już odtąd będzie tak, że człowiek siądzie, wymyśli coś nowego i… i to będzie działać?
– Nie wiem.
– No powiedz coś!
– Nie wiem. Naprawdę nie wiem – Zaan rozglądał się po piaszczystych pagórkach wokół, ocierając pot z czoła. Poza wojskowymi instalacjami nie było widać śladu cywilizacji. Ale ta cywilizacja drżała właśnie w posadach. Jej fundamenty kruszyły się od nowych koncepcji, od ognia karabinów armii Biafry, od rewolucyjnych działań armii Zaana, od filozofów, z których każdy już poznał swoją skuteczność i nie zamierzał o niej zapomnieć, od racjonalnego myślenia, które potrafiło powstrzymać śmiertelną zarazę, ale i… Ale i od dziecięcego wózka, wieszaka w szafie, prymitywnej i potwornie kosztownej zapalniczki. Cokolwiek by się stało, Konny Ekspres już nie zginie. Nie uda się zapomnieć przewrotu w stolicy Troy. Biuro Handlowe nigdy nie rozwiąże się samo z siebie. Już nic nie będzie takie jak kiedyś.
Zaan obserwował, jak z dalekiego wzgórza ktoś nadaje heliografem. Krótkie błyski słońca odbitego w lusterku: bam, bam-bam-bam, bam-bam… On rzucił pomysł, matematyk wymyślił specjalny alfabet, a jakiś bezimienny oficer saperów skonstruował kilka urządzeń. Kompletny zawód na polu bitwy manewrowej. Ale armijni księgowi rzucili się na to jak psy na rannego dzika. Już nie będzie gońców! Dane o zawartości składów zaopatrzenia docierają w jednej chwili w sposób nie do odczytania dla postronnych obserwatorów. Kwatermistrze nagle wiedzą, gdzie co i w jakiej ilości mają do dyspozycji. Natychmiast. Wystarczy zadać pytanie i po paru chwilach nadchodzi odpowiedź… „Potrzebuję natychmiast dwóch tysięcy sandałów. Kto ma?”. „Mam siedemset – skład numer 122”, „Mam trzysta par – skład 43B”,”Mam nadmiar, niszczeją w rowach wzdłuż drogi królewskiej numer 11”… „Odebrałem. Wysyłam wozy”. Kiedyś trzy dni bieganiny gońców z pytaniami. Teraz trzy modlitwy raptem. To przecież nie zniknie, nawet jeśli w wyniku awantury, którą rozpętali, zginie całe Troy.
Nawet Zaan nie mógł ogarnąć prostych implikacji faktów, które właśnie zachodziły. Przecież świat był trwały, niezmienny, zasady jasno określone. Człowiek rodził się i umierał, widząc wokół dokładnie to samo. A teraz? Nie śmiał zadać sobie tego pytania. Ale teraz… On sam urodził się w starym świecie, ale umrze już w zupełnie innym. Ciągle nie śmiał zadać sobie pewnego podstawowego pytania. Ale może… może… Skoro zachodzą zmiany, to… Może przyszłość będzie zupełnie inna od tego, co widać wokół? Być może przyszłość, to nie tylko inne imiona władców, nowe granice pomiędzy królestwami? Może przyszłość, to… Być może oni wymyślą jeszcze coś innego i za ileś tam lat nastąpi kompletna zmiana. Gdyby się tak obudzić ze śmierci po millennium, to prawdopodobnie nie pozna się już świata, bo on będzie zupełnie inny?
Zaan wyraźnie przestraszył się tej odpowiedzi. Ale w jego umyśle właśnie dokonały się dramatyczne zmiany. Po raz pierwszy ktoś uzmysłowił sobie, że świat wokół nie trwa. Podlega zmianom, które nie wiadomo do czego doprowadzą.
Tymczasem Orion wrzeszczał nad mapą.
– Nikt niczego nie wie!!! Co z naszą armią? Co z kampanią? Nikt nie wie, jaka jest sytuacja!!!
Ktoś jednak wiedział, jaka jest sytuacja. Niskiej rangi oficer Drugiego Wydziału Imperialnego Sztabu Luan, do którego spływały wszystkie raporty o ruchach nieprzyjacielskich wojsk, po raz pierwszy w życiu nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jego zadaniem było sporządzanie zestawień dla sztabu. A także wysyłanie rozkazów dla prowincjonalnych placówek wywiadu. Właśnie na podstawie wytycznych przygotowywał okólnik do rozesłania. A z drugiej strony analizował spływające właśnie raporty o postępach wrogich wojsk. I ta analiza sprawiła, że po raz pierwszy w życiu dopisał coś prywatnego na marginesie okólnika dla wszystkich placówek II Wydziału. Skreślił krótką notatkę i oddał kopistom do powielenia. „Palcie papiery, chłopaki! Spalcie wszystkie nasze papiery i to, kurwa, szybko! Centrala życzy wam, żebyście mimo wszystko przeżyli i mieli się dobrze…”.
ROZDZIAŁ 4
To coś, to jedno wielkie pośmiewisko, ten przypadkowy zbiór najbardziej przypadkowych jednostek jakie można sobie wyobrazić nazwano oficjalnie Armią Ekspedycyjną Królestwa Arkach. Nieoficjalna jej nazwa brzmiała: Wielka Pomyłka Biafry. Armia składała się na papierze z trzech dywizji: Drugiej Górskiej, Pierwszej Zwiadu i Pierwszej Cudzoziemskiej. Dlatego te dwie dodatkowe dostały pierwsze numery, bo… ani zwiad nie miał dotąd żadnej własnej dywizji, ani, tym bardziej, cudzoziemcy. Jedynie dywizja górska była pełnowartościową jednostką, jednolicie wyszkoloną, jednolicie dowodzoną, biorącą już udział w wielu walkach jako całość. Dywizja zwiadu to była czysta parodia. Co prawda wojsko w służbach zaopatrzenia i rozpoznania składało się z jednostek jeszcze bardziej elitarnych niż słynne „Dziewczyny z gór”, ale… Zwiad zawsze miał wielką liczbę małych jednostek rozproszonych na terenie całego Królestwa i wszelkie doświadczenie wzajemnej współpracy poszczególnych dowódców pochodziło najwyżej ze szczebla kompanii. Czasem batalionu. Nigdzie i nigdy dotąd poszczególne jednostki nie współpracowały ze sobą choćby na szczeblu pułku, nie mówiąc już o dywizji. Nie było żadnych mechanizmów, które umożliwiałyby dowódcom wypracowanie jakiejkolwiek koordynacji działań choćby tylko w poruszaniu większych mas żołnierzy.
Ale to jeszcze było nic. Jeżeli zwiadowców nazwać parodią, to dywizję cudzoziemską trzeba byłoby nazwać czarną rozpaczą, największym koszmarem, który mógł się przyśnić jakiemukolwiek dowódcy w godzinie śmierci. Była to klasyczna dywizja papierowa (to znaczy nieistniejąca w rzeczywistości, a jedynie na papierze sztabowym). Składała się z trzech pułków… Bogowie! Przecież tego słowa nie można wymówić w odniesieniu do tej jednostki. No dobrze, powiedzmy więc w cudzysłowie: składała się z trzech „pułków”. Pierwszy to było ponad sześciuset wojowników z Wielkiego Lasu. Hm… Największym problemem były próby nakłonienia ich, żeby zaczęli nosić jakiekolwiek ubrania. No, ale to jeszcze można jakoś tam darować. W końcu żadna inna armia na świecie nie miała gołych żołnierzy, więc nikt pewnie nie pomyli się w walce, nie mogąc odróżnić w kłębowisku ciał swoich od obcych. Niektórzy mieli nową broń, ale już na ćwiczeniach, jak tylko doszło co do czego, odrzucali ją gremialnie i zaczynali szyć z łuków, a potem ruszali do ataku na miecze.