Выбрать главу

Wojsko zaczęło reagować jeszcze bardziej gwałtownie. I… To było coś niezbyt prawdopodobnego. Bez żadnej klęski na polu bitwy, bez jakiejkolwiek porażki, wojska Luan stały się nagle najgorszym z wrogów dla własnej ludności. Prosty człowiek wiedział swoje. Rycerzy nie było zbyt wielu, a poza tym im głównie o dobytek chodziło, jak zostawiłeś gotowiznę, można było spieprzać, gdzie kto chce – oni palili tylko po pijanemu, raczej nie mordowali bez potrzeby. Potwory… eee… trza było wleźć między drzewa, żeby zobaczyć legendarne potwory. Chorzy Ludzie? Tych było najmniej. Fakt, że zabójcze gnoje, ale ilu w końcu ludzi mogło zaliczyć bezpośrednie spotkanie ze zwartą ciągle jednostką? A własne wojsko? No nieeeee… To dopiero były skurwysyny. Cięły, zabijały, spychały małpy tylko dlatego, że pan cesarz kazał, żeby drogi były przejezdne. Biafra miał rację. Imperialne siły zbrojne wystąpiły przeciw własnej ludności i korpus „drogowy” topniał coraz bardziej, musząc obsadzać coraz więcej strategicznych punktów i to nie broniąc się bynajmniej przed obcą armią, a jedynie usiłując spacyfikować własnych chłopów i mieszczan.

I wszystko byłoby dobrze, z punktu widzenia Arkach, gdyby nie fakt, że Pierwszy Gwardyjski wydostał się wreszcie z własnych przygranicznych legowisk i spadł nagle na karki armii Biafry. Ale to nie była taka akcja, o jakiej mógł marzyć ich dowódca. Tepp miał rozkaz, żeby połączyć się z Mohrem. Nikt nie znał jeszcze liczebności sił przeciwnika. Musiał więc najpierw przedostać się przez „spaloną, ziemię”, a potem, przedzierać się przez watahy blokujących drogi własnych uciekinierów. Niemniej ani Mohr, ani Tepp nie byli idiotami. Jeden z trzydziestotysięcznego korpusu zdołał utrzymać w linii prawie dwadzieścia tysięcy żołnierzy (główne „straty” to „delegowanie” ludzi do małych garnizonów w strategicznych punktach), drugi z czterdziestotysięcznego korpusu wprowadził do serca prowincji ponad dwadzieścia pięć tysięcy ludzi (główne „straty” to konieczność zabezpieczenia pogranicznych fortów i utrzymanie dróg zaopatrzenia dla Drugiego Mieszanego Suhrena, który nadal znajdował się na granicy Arkach).

Cesarstwo więc mogło wystawić czterdzieści pięć tysięcy żołnierzy na realne siedem tysięcy (mówimy o jako tako zorganizowanch) Biafry. Tyle tylko, że Biafrze udało się w zamieszaniu dotrzeć do wybrzeża i przejąć z łodzi Chorych Ludzi zaopatrzenie, amunicję i jakieś sto sześćdziesiąt armat wraz z doświadczonymi artylerzystami (z dwustu, które mu obiecano). To była zresztą pierwsza strategiczna operacja na taką skalę, która została przeprowadzona siłami kilku państw. Dobicie do brzegu Cesarstwa łodzi z ładunkiem było możliwe tylko dzięki temu, że Troy skoncentrowało całą swoją flotę w porcie w Yach, co zmusiło całą marynarkę Cesarstwa do zablokowania portu i ściągnięcia sił ze wszystkich odcinków. W rezultacie flota Troy nie odegrała już żadnej roli w rozpoczynającej się wojnie, ale… sama jej koncentracja w Yach sprawiła, że flota cesarstwa również nie zrobiła niczego konkretnego, choć do żadnej bitwy na morzu nigdy nie doszło.

Teoretycznie można by było więc uznać tę operację za wspaniały sukces. Niestety. Lądowanie artylerii i przywiązanie jej do Armii Arkach sprawiło, że armia ta nagle ugrzęzła, tracąc wszystko ze swojej dotychczasowej mobilności. Na przejście terenu, który wcześniej można było przebyć w ciągu dnia jednego, teraz potrzebowano dni co najmniej pięciu. Działa wymagały koni, wołów pociągowych i wozów dla transportu kul, prochu i samych artylerzystów. Teoretycznie wozy można było zrabować w prawie dowolnej ilości, ale konie czy woły były praktycznie poza zasięgiem kwatermistrzów. Toż każdy, kto miał pociągowe zwierzę, na nim właśnie ewakuował swój dobytek. Ten wspaniały pomysł Biafry, który sprawił, że imperialne drogi zostały zablokowane, teraz powodował, że artylerię ciągnęły dojne krowy, żołnierze z karnych kompanii czy nawet sami artylerzyści i marynarze. Czasem usiłowano przyprząc do zaimprowizowanych wózków udających jaszcze… psy, kozy, a nawet wieprze. Pojęcie mobilnej w dowolnym terenie armii zniknęło z dnia na dzień. Nawet na świetnych drogach wlekli się noga za nogą. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. W momencie, kiedy Biafra z najwyższym trudem zbliżył się do głównego miasta Negger Bank i Złotej Alei, głównej arterii handlowej cesarstwa, drogę zastąpiły mu połączone korpusy Mohra i Teppa w liczbie jakichś czterdziestu tysięcy żołnierzy.

To był kres marzeń o szybkiej wojnie manewrowej. Trzeba było wydać bitwę. I to w najbardziej niesprzyjającym dla szczupłej armii terenie – na równinie w pobliżu miasta.

Armia Arkach miała jednak parę plusów. Po pierwsze to, że dowodził nią tylko Biafra. Jeśli był trzeźwy, oczywiście. Jeśli był „niedysponowany”, faktycznie dowodziła nią Achaja, co powodowało niezmiennie wiele personalnych intryg, ponieważ Achaja była księżniczką. Miała wysoką pozycję, ale, z drugiej strony, była tylko majorem, co stawiało ją w hierarchii korpusu oficerskiego dość nisko. Teoretycznie była dowódcą samodzielnego batalionu zwiadu i całkiem dobrze wyszkolonym strategiem, ale praktycznie uczono ją przecież w Troy, gdzie o strategii Arkach nikt nie miał zielonego pojęcia, a o karabinach to się im nawet nie śniło. Poza tym zwiad ją lubił, bo potrafiła pić jak inni i mówiła takim samym językiem, jak wszyscy żołnierze.

Druga Dywizja Górska jej nie cierpiała, bo przecież Achaja wywodziła się z Pierwszej Dywizji Górskiej, konkurencyjnej do tej, którą przychodziło jej w tej kampanii dowodzić, od czasu do czasu przynajmniej. Chorzy Ludzie jej nienawidzili, bo potrafiła dać w pysk z całej siły tylko za to, że ktoś klepnął ją w pośladek, a rycerze przeciwnie, bardzo lubili, bo była silna i fechtowała się jak mistrz. A poza tym… Potrafiła, siedząc w siodle, podjechać pod grubą gałąź, chwycić ją i unieść się na samych rękach razem z wierzgającym koniem! Gdyby tylko potrafiła jeszcze rozwalić głową dzwon… rycerze natychmiast uznaliby ją za swojego naczelnego dowódcę. Niemniej nawet bez tej, można rzec, ostatecznej próby, naprawdę lubili ją zupełnie szczerze i spontanicznie. Wojownicy z lasu byli po jej stronie, ponieważ uznawali ją za siostrę. Dla artylerzystów Chorych Ludzi była obojętna – oni nie wdawali się w personalne zawiłości „babskiej armii”. Reasumując, mniej więcej połowa wojska była skłonna poddać się jej rozkazom, a Biafra, jak tylko trzeźwiał, opanowywał drugą połowę.

Trochę gorzej działo się w oddziałach Cesarstwa Luan. Teoretycznie Tepp dysponował większą częścią wspólnych wojsk. Ale to był teren działania Mohra. Z tym, że Mohr nigdy w życiu nie brał udziału w żadnej bitwie. Nikt nigdy nie zaatakował Cesarstwa w samej jego macierzy. Korpus drogowy zwany był wśród żołnierzy „przetrwalnikiem”. Jeśli już cię do niego skierowali, groziło to tym, że spotka cię trochę ćwiczeń, trochę szybkich przemieszczeń i… tyle mniej więcej. Da się żyć! Inaczej Tepp, który wielekroć walczył z siłami Arkach. No ale… robił to w lasach i w górach. Nie miał żadnego doświadczenia, nawet takiego z symulacji i ćwiczeń, które predysponowało go do walki na równinach i drogach Cesarstwa. Sam cesarz nie wahał się długo i specjalną dyrektywą powierzył całość sił Mohrowi. Ten szybko zabrał wszystko, co najlepsze, z korpusu gwardyjskiego, i zostawił „kolegę” z dziesięciotysięcznym oddziałem do ochrony mostów na największej spławnej rzece. Sam z trzydziestotysięcznym teraz połączonym korpusem dosłownie przestrzelił Złotą Aleję i błyskawicznie zablokował wrogowi dostęp do miasta Negger Bank.

Jeszcze za tysiąc lat strategowie będą podziwiać tę szybkość. Za tysiąc lat dowódcy, którzy będą mieć na wyposażeniu wielkie ciężarówki, wozy pancerne, czołgi, transportery piechoty i ciągniki siodłowe, nie będą w stanie poruszać się tak szybko jak Mohr! No tak… Ale na usprawiedliwienie przyszłych dowódców dodajmy dwie rzeczy: po pierwsze – Arkach nie dysponowało wtedy lotnictwem, które mogło sparaliżować ruch na drodze, po drugie – Mohr nie musiał taszczyć ze sobą setek tysięcy ton paliwa dla ciężarówek, wozów pancernych, czołgów, transporterów piechoty i ciągników siodłowych, ponieważ… ich nie posiadał.

Tepp jednak nie zamierzał wypuścić z rąk łatwej zdobyczy. Zostawił połowę swych sił do ochrony mostów i z pięciotysięcznym oddziałem również ruszył w stronę wybrzeża. Zbliżał się powoli, licząc na to, że w momencie, kiedy już dojdzie do walnej bitwy, on dotrze tam z boku i uderzy na flankę lub tyły armii ekspedycyjnej.

Tymczasem Suhren, dowódca Drugiego Imperialnego Korpusu Mieszanego, wściekły na siebie, że opisał w raporcie rozbicie maleńkiego oddziału Królestwa Dery jako rozproszenie całej armii i teraz śmiano się z niego na dworze, również wyprowadził swoje wojska w pole. Zaskoczona tak wczesną porą ataku, osłabiona wygospodarowaniem ze swojego składu sił ekspedycyjnych Armia Arkach dała się odepchnąć od Kupieckiego Szlaku. Suhren wbił klin pomiędzy zgromadzoną na płaskowyżu konnicę i piechotę wroga i oddzielił je od elitarnych jednostek, które w ten sposób zmuszone zostały do kontrataku w niekorzystnym dla siebie terenie. To, czego nie dokonał Virion, zrobił Biafra, ułatwiając wrogą akcję i prowokując jej przebieg. Pierwsza Dywizja Górska poniosła takie straty, że trzeba ją było wycofać aż do stolicy i właściwie formować na nowo. Suhren zmienił front i, pozostawiając pomieszane, wykrwawione jednostki górskie, zaatakował wściekle garnizony i obozy warowne, szybko zmuszając Arkach do koncentracji sił. Mniej więcej o to właśnie mu chodziło. Nie pozwalając swoim żołnierzom jeść ani spać, ruszył w stronę zbieranych naprędce oddziałów, usiłując doprowadzić do walnej bitwy.