– Chwila… Dalej nie rozumiem.
– Zrobimy cesarzowi prezent. W przeddzień kampanii wyślemy mu pomnik w częściach, oczywiście na kilku setkach wozów.
Matematyk dopiero teraz zrozumiał. Uśmiechnął się sympatycznie, rozwijając mapę, którą dotąd trzymał w ręce. Rozpostarł ją na ziemi i przyklęknął.
– Rozumiem, że tu – postukał palcem w jakiś przepięknie wykreślony, kolorowy wężyk – w tym wąwozie, nasze wozy się nagle popsują?
– Tak. Popsują, powpadają na siebie, spalą. Zostanie mnóstwo obrobionego kamienia, w niewielkim wąwozie za liniami przeciwnika.
– I będziemy mieli już tylko jedną drogę – matematyk zaczął składać mapę. – Pójdę pogonić rzeźbiarzy. Ale powinniśmy…
– Nie teraz – przerwał mu Zaan. – Muszę przez chwilę pomyśleć.
Ruszył na szczyt piaszczystego wzgórza opodal. Z dala od ludzi, z dala od wszystkich pilnych spraw. Nawet nie kaszlał za bardzo. Ale też nie mógł się skupić. Zatrzymał się. Dłuższą chwilę bezmyślnie patrzył na przemieszczane poniżej oddziały. Czy świat naprawdę będzie inny? Czuł takie samo napięcie jak chłop widzący nadciągającą burzę. Burza nastąpi. Przyjdzie czas huraganu, zniszczenia, pożogi. Wszystko ulegnie zmianie. Na razie nic się jeszcze nie działo. Wielki potwór zbierał siły, prężył się przed atakiem. Nikt z postronnych nie zauważyłby w tym dniu niczego szczególnego. Tylko doświadczony chłop mógł przewidzieć dokładnie, kiedy burza nadciągnie nad jego pole. Tylko Zaan wiedział, kiedy huragan uderzy z mocą gromu, wywracając porządek świata na drugą stronę.
Wysoki oficer Drugiego Wydziału Imperialnego Sztabu miał nadzieję, że wszystkie przewidziane przez etykietę ukłony wykonał prawidłowo co do najdrobniejszego gestu. Bał się podnieść wzrok. Był skrępowany sytuacją, w której musiał podawać pismo samemu cesarzowi, kiedy ten był w łóżku. Ale to był mniejszy problem. Większym było to, że obok cesarza w łóżku była też Annamea. Pierwsza Nałożnica Cesarstwa i, jasna zaraza!, najpiękniejsza kobieta na świecie. Oficer po prostu bał się podnieść oczy. Suchy rozkaz odejścia przyjął z wyraźną ulgą.
Cesarz złamał pieczęć. Przebiegł wzrokiem kilkadziesiąt linijek tekstu.
– No chodź. Choooooodź… – Annamea leżąca z boku ciągnęła go za ramię.
– Wiesz? Dziwna sprawa – cesarz nie poddawał się jej zabiegom. Odłożył pismo na malutki stolik obok łóżka. – Nasze źródło z otoczenia Wielkiego Księcia Oriona właśnie donosi, że Troy zamierza wykuć dla mnie największy posąg na świecie. Prawdziwego kolosa.
– Tak zawsze było – mruknęła nałożnica. – Masz już z dziesięć pomników wystawionych przez twoich wrogów w stolicy. Niedługo miejsca zabraknie…
Była jedną z dwóch osób w cesarstwie, które mogły sobie pozwolić na kpinę z władcy. Drugą osobą z takim immunitetem była imperialna żona.
– Nasze źródło twierdzi, że Orion chce w ten sposób zablokować wąwóz na pustyni i unieczynnić jedną z dróg. To ma być sygnał do ataku.
– To nie przyjmuj pomnika. Niech go sobie ustawią w Troy.
Cesarz przygryzł wargi.
– Coś dziwnego jest z tym źródłem informacji. Naczelny Wróżbita Cesarstwa, który potrafi przewidzieć prawie każdy ruch ich wojsk, twierdzi coś zupełnie przeciwnego.
– Nienawidzę tego pokurcza! – Annamea gwałtownie uniosła się na łokciach, ukazując swoje pełne piersi. – To jakiś dureń!
– Oj… nienawidzisz go, bo to jedyny mężczyzna z mojego otoczenia, który nie zwraca uwagi na twoje wdzięki. Annamea, przestań mieszać swoje ciało z polityką.
– Nie lubię go. On coś ukrywa.
– Nawet wiem, co – westchnął cesarz. – Ukrywa skłonność zakazaną przez prawo w każdym kulturalnym państwie.
– O nieeee… On jest jakiś dziwny.
– Przestań! Ja lubię mieć informacje z wielu źródeł.
– Jedno, czyli wróżbitę, który chronicznie nienawidzi kobiet, już znam…
– Przestań kpić, bo wychłostać każę!
– Spróbuj – uniosła się jeszcze wyżej w udawanej wściekłości. – Od bicia w pupę zawsze boli mnie głowa. Następnej nocy zobaczysz, co to jest baba z bólem głowy!
Roześmiał się. Chwycił ją za włosy.
– Zawsze lubię mieć informacje z różnych źródeł – powtórzył. – Nasi dzielni marynarze znaleźli zatopiony okręt wojenny Troy. Burza zagnała go, ich ludzie usiłowali ratować Wielkiego Księcia Archentara. Niestety, utonęli. On, jego młoda żona i dziecko. Sprawdzali najwięksi czarownicy. Oni naprawdę utonęli…
– Po co mi to mówisz?
– Wielki Książę miał teczkę z planami przyszłej kampanii. W głównych punktach zgodną z tym, co przewiduje Naczelny Wróżbita.
Annamea potrząsnęła głową.
– Nie ufam Naczelnemu Wróżbicie – powtórzyła dziewczyna.
– No, ale mam dwa potwierdzające się źródła i jedno, które im zaprzecza.
– Przestańmy mówić o polityce – objęła go ramionami. – No chodź.
– Czekaj, na ten list trzeba odpowiedzieć…
Annamea wyskoczyła z łóżka. Wzięła pióro i inkaust.
Była zupełnie goła i stanowiła widok, o którym inni mężczyźni mogli tylko pomarzyć.
– Co napisać, kochanie?
– To nie źródło, ale dezinformacja – cesarz patrzył na jej wypięty tyłek, kiedy pisała na marginesie raportu. – Poślijcie to źródło do… – znowu skupił wzrok na jej kształtnych biodrach – poślijcie to źródło do dupy!
Obejrzała się niby zezłoszczona. Potem spojrzała na swoje pośladki, a chwilę później pochwyciła jego wzrok.
– Dobrze. Napiszę, jak chcesz, ale… – szybko skończyła kaligrafowanie liter z dość specyficznym uśmiechem na twarzy. – Ale i tak ty to musisz podpisać.
Podeszła bliżej łóżka, wypięła się, przyłożyła sobie list do prawego pośladka i podała mu pióro.
– Podpisz. Podpisz list dokładnie na tym, gdzie zamierzasz postać to źródło.
Roześmiał się. Z tym podpisywaniem na miękkiej pupie był pewien problem, ale cesarz nie zawracał sobie tym głowy. Myślał o czymś innym. Kiedy dziewczyna znalazła się na powrót w łóżku, zdążyła tylko szepnąć:
– Czy wszystkie decyzje polityczne zapadają w tak przypadkowy sposób?
– Wszystkie – mruknął, bo był bardziej doświadczony w polityce.
ROZDZIAŁ 2
Malutka wioseczka wydawała się wtulona w las. Z miejsca, gdzie stały, była ledwie widoczna. Niewielka rzeczka, właściwie strumień, wiła się między polami, omijając wzgórze, z którego wąska droga prowadziła wprost do wątłej kładki przerzuconej rad wodą.
– To tutaj? – spytała Achaja.
Shha skinęła głową.
– Tu się urodziłam – szepnęła. – Dzięki.
– Biafrze wszystko jedno, gdzie się ma spotkać…
– Ja nie o tym – sierżant uśmiechnęła się lekko. – Dzięki, że nie przyciągnęłaś tu wojska – uderzyły konie piętami i ruszyły w dół. – Bo dziewczyny by wszystko rozkradły, kura zapuściły i by chłopi musieli uciekać.
– Wiem.
Łagodny, zwiastujący przedwiośnie wiatr chłodził ich twarze. Śnieg topniał coraz szybciej, zamieniając gościniec w coraz trudniejsze do przebycia błoto. Wjechały między pochylone płoty. Psy rozszczekały się.
Szczególnie zapach Achai sprawiał, że dostawały amoku. Za to okoliczne koty wychodziły ze swych kryjówek, miaucząc głośno, by powitać wielką i dziwną koleżankę. Były zaskoczone, starały się wytłumaczyć jej, że porządny kot raczej nie jeździ na koniu.
Shha zatrzymała się przed niewielką chałupą pośrodku wsi. Obejście, w przeciwieństwie do wszystkich innych, wyróżniało się wielkim słupem postawionym przy furtce.
– O żesz ty – mruknęła Shha. – Ojciec naprawdę wójtem został.
– No i dobrze. Coś mu się należy od życia.
Obie zeskoczyły z koni. Chłopi, jak zwykle, kryli się w chałupach. Gdyby nie zwierzęta, wieś wyglądałaby na opuszczoną. Shha podeszła do płotu. Pies prawie dostał piany na pysku, szczekając i usiłując wgryźć się w sztachety. Nigdy nie słyszał tak równego, sprężystego kroku. Nigdy nie czuł zapachu wojska.
– Ty co, psiamać, nie poznajesz mnie?
Drzwi chałupy otworzyły się nagle. Wyszedł z nich rosły mężczyzna z opaską wójta, pochylony w głębokim ukłonie.
– Witam jaśnie panienki – smagnął psa rzemieniem. – Witam.
Shha zaklęła jak szewc.
– Tato! To ja.
Mężczyzna uniósł głowę, zerkając podejrzliwie na dziewczynę w krótkiej, lśniącej sukience, błyszczącej skórzanej kurtce z naszywkami formacji i stopnia, baretkami za odbyte kampanie, rozetą elitarnej górskiej dywizji, srebrną odznaką pułku zwiadu i złotym orłem oznaczającym szlachciankę. Obca dziewczyna miała błyszczący hełm osłaniający oczy i rzucający cień na twarz, na której namalowano żółtą farbą trzy kanty liniowego sierżanta i czerwoną wstęgę, znak wysoko urodzonych. Chłop przełknął ślinę. Ta druga wyglądała jeszcze lepiej. Miała zasłonięte czarnymi płytkami oczy. Oprócz stopnia majora namalowanego na twarzy miała też złoty wężyk księżniczki i… i jakiś niesamowity tatuaż o tak skomplikowanym rysunku, że… musiała być chyba Królową. Chłop znał bajki o królowej, która schodzi sama do swojego ludu, ale nigdy nie przypuszczał, że jest w tym choć cień prawdy. I że właśnie on doświadczy tego osobiście. Pochylił się w jeszcze głębszym ukłonie.
– Jaśnie panienki…