Dlaczego musiał ginąć pod naporem ofensywnej Armii Troy, w ogniu karabinów ekspedycyjnego korpusu Arkach? Tak szkoda. Tak strasznie szkoda… Psy rzuciły się szarpać ciało skrwawionego odyńca. Nigdy nie docenią, jak piękna była jego sierść. Nowi zdrajcy, skurwiele i złodzieje muszą zastąpić starych zdrajców, skurwysynów i złodziei. Tak oto kończy się świat. Przy dźwięku krótkiego fletu, którym jakiś chłopak przygrywa swojej dziewczynie tańczącej na cembrowinie fontanny, przy dźwięku werbli, towarzyszących żołnierzom werbującym lodzi do oddziałów obronnych.
Bogowie! Dlaczego zawsze musi się to kończyć w taki sam sposób? Dlaczego nie wymyślicie czegoś nowego? Dlaczego nowy taki widok będzie można zobaczyć dopiero za tysiąc lat? Na jaki szlag wam te tysiąc lat gówna w głowach następujących pokoleń? Po co? A szlag z wami… My i tak przetrzymamy, nawet po szyję w gnoju. Za mali jesteście na ludzi. Tylko szkoda tych chłopaków i dziewczyn, które nigdy w życiu nie zobaczą czegoś takiego. Szkoda tych matek płaczących nad zmarnowanymi dziećmi, szkoda tych mężczyzn zaciskających zęby w poniżeniu. Ale my i tak przetrzymamy. A co będzie z wami, szlachetni Bogowie, to się jeszcze zobaczy! Róbcie sobie, co chcecie. Ale na własną odpowiedzialność. Nas w to, kurwa, nie mieszajcie.
Meredith z eskortą dotarł wreszcie do pałacu. Znowu brutalnie obszukany przez straże wkroczył do obszernego westybulu. Tam nastąpiła nowa kontrola, eskorta musiała pozostać już tutaj. Jego samego poprowadzono na tonący w świetle lamp dziedziniec. Ktoś tam sprawdzał papiery, ktoś coś zapisywał, poprowadzono go do sali dla oczekujących. Dworzanie ledwie zdołali go tam wepchnąć. Zbity tłum oczekujących na audiencję był tak gęsty, że o przepchaniu się do stołów ze zwyczajowym poczęstunkiem można było tylko marzyć.
Meredith jednak i tak zajął niezłą pozycję na schodach i prowadzących do jednej z bocznych sal. Mógł obserwować wszystkich. A było na co patrzeć. Najwięksi dostojnicy, strategowie, politycy, kupcy. Zauważył Teppa, dyskutującego z jakimś dworzaninem. Naczelnego Wróżbitę Cesarstwa, dziwnie spiętego, zdenerwowanego. Widział Nolaana, bodaj najlepszego szermierza na świecie, jak zwykle kostycznego, toczącego wokół pogardliwym spojrzeniem.
– Pan Meredith? – jakiś służący pociągnął go delikatnie za rękaw.
– Tak.
– Proszę tędy, jaśnie panie.
Służący, wbrew etykiecie, ruszył przodem. Dotąd zawsze cieć podążał z tyłu za oficjalnym gościem, wskazując tylko drogę, ale teraz trudno było mu się dziwić. Zwykły niewolnik, choć pałacowy, musiał torować drogę, roztrącając wielmożów jak przekupniów na targu. Wprowadził Mereditha na schody, a potem otworzył drzwi i usiłował schylić się w pełnym szacunku ukłonie. Nic z tego, z powodu tłoku, nie wyszło. Ledwie jakieś tam skinienie głową. Meredith nie zwracał jednak uwagi na wymogi etykiety. Wszedł do komnaty zwanej „Pokojem Map”, gdzie oficerowie najwyższych szarż studiowali plany kampanii. Tuż przy wielkim oknie, na wspaniałej kanapie, czekała na niego kobieta tak olśniewającej urody, że stary czarownik, któremu już wydawało się, że uciechy cielesne ma dawno za sobą, poczuł się skrępowany i oszołomiony. Nie wiedział, gdzie podziać wzrok. Ona… Ona miała tak wspaniałe piersi osłonięte jedynie przezroczystym, cieniutkim materiałem. Jej suknia dosłownie oblepiała kształtne biodra. Jej, najwspanialsze na świecie, usta rozszerzały się właśnie w dziewczęcym uśmiechu.
– Jestem Pierwszą Nałożnicą Cesarstwa – powiedziała, podając ma upierścienioną stopę do pocałowania. – Witam cię, mój drogi przyjacielu.
Pocałował ją, klękając. Nigdy dotąd się nie widzieli, ale etykieta precyzowała jasno przebieg takich spotkań.
– Moja najdroższa przyjaciółko – uśmiechnął się wymuszenie. Nie chciał dać poznać, jakie wrażenie na nim wywarła. Była śliczna, śliczna, śliczna. Bogowie! Była najpiękniejszą kobietą na całym świecie! Ależ zaszczyt. Został przyjęty przez trzecią osobę w imperium. Pierwszy był cesarz, druga jego żona, a on, czarownik, dostąpił zaszczytu osobistego spotkania z trzecią instancją. Zważywszy na tłum w sali przyjęć było to wielkie wyróżnienie. Ktoś wyraźnie liczył na jego pomoc.
Przez kilka modlitw prawili sobie komplementy, przy czym pochlebstwa Mereditha były, być może po raz pierwszy w życiu, szczere. Potem nałożnica wstała lekko i zaprosiła go na balkon. Oparła się o barierkę, wypinając swój śliczny tyłek. Z całą pewnością była świadoma wrażenia, jakie wywołuje na mężczyznach. Była po prostu perfidną, cudowną laleczką, a do tego, jak pokazały dalsze jej słowa, laleczką niezwykle sprytną i inteligentną.
– Mój drogi, zaprosiliśmy cię tu nie po to, żeby ratować Cesarstwo.
– Domyślam się pani, przyjaciółko moja. Nieprawdą jest jakoby czarownicy potrafili wszystko.
Roześmiała się.
– Syrinx jest zaopatrzona świetnie. Można się tu bronić nawet przez sto lat – mrugnęła porozumiewawczo. – Ta ilość towarów, które mamy do dyspozycji w obrębie murów, pozwoliłaby nakarmić i wyposażyć na przykład całe Królestwo Arkach na wiele pokoleń. Tepp został mianowany dowódcą obrony stolicy. Pozorny błąd. Ale… Mała łódź może zatonąć z głupim sternikiem, duży okręt będzie płynął dalej. Mohr zbierze sto tysięcy wojska na północy. Kye jakieś pięćdziesiąt na południu, Bortar jakieś sto pięćdziesiąt tysięcy na giełdzie najemników. W przeciągu roku rozsmarujemy armie najeźdźców na polach bitew. Potem pokażemy im, co to znaczy zadrzeć z Luan… na terenie ich własnych królestw.
Meredith skłonił się z szacunkiem.
– Usłyszałeś, przyjacielu, wersję oficjalną – uśmiechnęła się sympatycznie. – Niemniej Syrinx nawet po sforsowaniu murów może bronić się dalej. Widzisz te dwa ciemnie kształty? – wskazała coś, co majaczyło niczym ciemne wyspy w morzu malutkich drżących światełek na ulicach. – To wieże oporowe. Można tam walczyć nawet przez rok po upadku stolicy. Własne zaopatrzenie, ujęcia wody, załoga, szpitale, masa broni i środków do odpierania ataków.
– Czy… – zawahał się, czy może zadać takie pytanie, ale ona wybawiła go z kłopotu.
– Czy cesarz uda się do jednej z wież, jeśli sytuacja stanie się krytyczna? – starła niewidzialny pyłek z samego czubka swojego malutkiego noska. – A co mnie to obchodzi? – uśmiechnęła się znowu, tym razem kpiąco. – Cesarz zamierza przetrwać tak czy tak – nagle zmieniła temat. – Czy wiesz, jak mam na imię?
Nie wiedział.
– Annamea. To miasto, które właśnie straciliśmy, nazwano moim imieniem. Na moją cześć – opuściła głowę. – Mam dwadzieścia cztery lata. Niedługo będę za stara, by piastować godność Pierwszej Nałożnicy Cesarstwa. A żoną nigdy nie zostanę.
– Dlaczego… – Meredith przestraszył się nagle swojej obcesowości. Dziewczyna jednak znowu wybawiła go z kłopotu.
– Dlaczego ci o tym mówię? Otóż pewien człowiek przepowiedział mi kiedyś świetlaną przyszłość. Bez względu na to, co się stanie – uśmiechnęła się, ale tym razem smutno i jakoś tak… tylko do siebie. – I ja mu uwierzyłam. A potem wiele się nauczyłam. I… Sama zadbałam o swoją przyszłość. Sama! Rozumiesz?
– Tak, pani – szepnął, choć nie wiedział, co ma na myśli.
– To jest polityka – ciągnęła dziewczyna. – Polityka… Nas, dziewczęta, trzymają z dala od tego badziewia. Złudnie nadzieje. I tak wtykamy tam palce. Czasem wtykamy między drzwi a framugę i czasem te palce zostają przytrzaśnięte. Mądra dziewczyna jednak potrafi postawić na właściwego konia. I ja – znowu mrugnęła porozumiewawczo – postawiłam na dobrego konia. Najszybszego w całej stajni. Najbardziej wrednego ogiera, jakiego tylko znałam.
– Na cesarza, przyjaciółko?
– Cesarz… – prychnęła. – Cesarz ma swoje mury Syrinx. Cesarz ma swoje wieże oporowe – zachichotała. – Niech się cesarz sam zajmie sobą, tak jak ja to zrobiłam. On ma swojego Teppa, Mohra, Kye i Bortara… A ja, biedna dziewczynka, mam tylko swój tyłek i swoją głupią głowę. Ale… ta głupia głowa mówi mi, że koń, na którego postawiłam, wygra wyścig. Po prostu zagryzie inne zwierzaki na torze.
– Bogowie! To… – chciał krzyknąć, ale głos uwiązł mu w gardle. Ona jednak wybawiła go z kłopotu po raz trzeci.
– To zdrada? Nie… Ja będę z cesarzem do samego końca. Wszyscy go zdradzą, oprócz mnie i może… Nolaana, na przykład. Ale Nolaan jednak dostanie w swój chudy tyłek i to mocno. A ja nie oberwę w moją śliczną pupcię. Ale będę z cesarzem do końca, uwierz mi. Ostatnia wierna. To ja będę ostatnią podporą imperium, kiedy już będzie zdychać na polu zalanym łzami.
– Cesarstwo nie musi upaść.
– Aaaaaa… Nie przesadzaj, kochanie ty moje. Musi, czy nie musi… To bez znaczenia. Świat już nigdy nie będzie taki sam jak dotąd. A co konkretnie się stanie? To już domena Bogów. Nie nam o tym rozprawiać – wzruszyła ramionami. – Imperium wygra? To nastąpią rządy terroru takiego, jakiego jeszcze świat nie widział. Wygrają te psy z Arkach i Troy? To będzie wtedy koniec cywilizacji! Koniec. Koniec. Absolutna zatrata. Ale to nieważne, kto wygra. Ważne, kto przegra. A przegramy wszyscy. To jest wojna, w której wszyscy położymy swe dusze. Nie ciała, sprytniejsi zawsze przetrwają. Ale duszę odda każdy. I to już postanowione na niebieskim stole gry, gdzie więksi od nas rzucają kości. Ale nie ma sprawy, duszę mogę oddać, ciała jeszcze przez kilka lat nie oddam. Bo jest moje, a nie ich – wskazała kciukiem na niebo. – Wiesz, czego od ciebie chcą?