– Tato! Do kurzej dupy, to ja, twoja córka! Odważył się podnieść głowę. No może… Przecież nie będzie się sprzeczał. Wszak nie jest głupi. Zaprzeczać tak wysoko postawionej jaśnie panience? Nie, nie, nie.
Shha zdenerwowała się nagle. Otworzyła furtkę i wkroczyła na teren zagrody.
– Mama! No co jest? Wyjdźcie wreszcie!
Starsza kobieta wysunęła się ostrożnie zza drzwi. Albo była bardziej rozsądna, albo bardziej skłonna zgodzić się ze zdaniem jaśnie panienki, jakiekolwiek by ono było.
– Córeczko… – szepnęła, ale tak, żeby nie za bardzo było słychać.
Shha zaklęła znowu i zdjęła hełm. Teraz ją rozpoznali. Ojciec ze zdumienia rozdziawił gębę. Matka potrząsnęła głową, a potem przytuliła córkę.
– Oj, malutka ty moja… Dziecko moje – dotykała jej długich włosów, potem palcem jej pomalowanej twarzy. – To ty teraz za służącą samej Królowej robisz?
Shha mrugnęła do koleżanki.
– To jest pani major, księżniczka Achaja, moja siostra.
– O żesz… – wyrwało się chłopu. Zgiął się w jeszcze większym ukłonie. – Jaśnie pani Królowo… – bełkotał. – W nasze progi… znaczy… w nasze bardzo niskie progi…
Achaja uznała to za zaproszenie. Przeszła przez furtkę i schowała się za plecami gospodarza. Pies jeżył właśnie sierść na karku i zaczynał warczeć.
– Niech pan go przywiąże, co? – uśmiechnęła się. – Psy mnie nie cierpią – dodała wyjaśniająco.
Shha chwyciła ją za ramię i pociągnęła w stronę chałupy. Wójt złapał psa i oniemiały spojrzał na swoją żonę.
– Widziałaś? Córcia siostrą księżniczki – załamał ręce. – I bogato urodzona teraz.
– Szlachetnie urodzona – poprawiła go.
– No mówię. Tam się muszą nudzić w tych pałacach… jak takie rzeczy wymyślają.
– No – potaknęła chłopka. – Ty, stary, rzadko masz rację. Ale teraz masz.
We wnętrzu chałupy kryło się kilkanaście osób. Shha wskazywała palcem każdego po kolei i określała jakimś imieniem, ale Achaja nie była w stanie tego zapamiętać. Było tam ze czterech jej braci i trzy siostry. Do tego żony dwóch braci, jedna w ciąży, druga już z dwojgiem dzieci. Reszty osób nie była w stanie zidentyfikować. Jednak w przeciwieństwie do starych, młodzi nie mieli żadnych oporów. Zaczęli ściskać dziewczynę, przekrzykiwać się i przepychać. Jakaś dziewczynka wskoczyła na Achaję, zaplatając jej ręce na karku.
– To teraz – zerknęła podejrzliwie – teraz jesteś moją siostrą, jaśnie pani księżniczko?
– Tak – roześmiała się Achaja. – Znasz wojskowy obyczaj.
– To weź mnie do wojska, co?
– A ile masz lat, mała?
Dziewczynka skrzywiła się nagle i przytuliła jeszcze mocniej.
– Trzynaście – skłamała, zawyżając swój wiek co najmniej o połowę.
– Trochę mało, co?
– No ale ty, jako Królowa, możesz kazać, żeby mnie wzięli, nie?
– Nie jestem Królową.
– Siostro… Siostrzyczko… Ja cię tak bardzo proszę! Ja bym też chciała mieć takie suknie jak wy macie. Ja bym była dobra w wojsku. Przecież takiej małej jak ja żaden wróg nie zetnie, bo jestem za mała! I on by ciął za wysoko. Co? Weźcie mnie, co? Co?
Achaja potrząsnęła głową.
– Twoje rozumowanie nie jest pozbawione logiki. Ale… Sześciolatków nie biorą.
– Mam siedem! – wrzasnęła dziewczynka. – Mam siedem! – zmieniła swoją poprzednią wersję.
– Akurat – Shha wyrwała się wreszcie z uścisków swojej rodziny. – A nie pięć przypadkiem?
– Sześć! Skończyłam już sześć! – poprawiła się znów dziewczynka. – Mama, powiedz, że mam sześć.
– A kto by tam liczył – machnęła ręką stara. – O tu, proszę – wskazała ławę. – Proszę, jaśnie panienki.
Przyniosła z kuchni kaszę i wódkę. Niedoszły, być może nawet sześcioletni, żołnierz pomstował na środku izby, a potem zaczął głaskać lśniący materiał sukienki swojej nowej siostry.
– Mama, nie nazywaj nas „jaśnie panienki” – Shha skrzywiła się, nabierając łyżką kaszę. – Toż jestem twoją córką. A ona jest moją siostrą – wyjaśniała już z pełnymi ustami. – Mów „ty” albo po imieniu.
– No – zgodziła się stara, nie śmiąc polemizować. – Achaja, „ty”, jaśnie wielmożna pani księżniczko major, Królowo nasza, może wódki?
– Chętnie – roześmiała się Achaja.
Shha zaczęła kląć. Wójt przysiadł się do stołu. Patrzył z ukontentowaniem na swoją córkę i na jej siostrę.
– Oj, jaśnie pani księżniczko, pani major, wasza wysokość Królowo, znaczy „ty” i pani Achaja jeszcze… – uśmiechnął się. – Ale mi się córcia udała, co?
– No! Kurde, pięknie.
Wśród zebranych w izbie przeszedł szmer podziwu. Królowa potrafiła wyrażać się tak jak oni. Mówiła ich językiem!
– No – potwierdził gospodarz. – Sierżanta dostała, a ja dodatek morgowy i wójtem zostałem, nie? – nalał sobie wielki kubek wódki i opróżnił jednym haustem. – Zwykła chłopka, a teraz uczona, mówi inaczej niż my. I szlachciankę żeście z niej zrobili – nalał sobie drugi kubek. – Oj… pani Królowo. Wojsko to najpiękniejsza rzecz na świecie, co?
Achaja uśmiechnęła się. Wolała nie zaprzeczać.
– Shha dostała to, co ma, bo… zasłużyła. Boście ją dobrze wychowali.
– No. Ale jaśnie pani to teraz – zawahał się. Znał wojskowy obyczaj jak wszyscy, ale bał się powiedzieć to, co zamierzał. – To teraz…
– Tak – domyśliła się. – Jestem twoją córką… – też zawahała się na moment – tato…
Przytulił ją mocno. Nie był wymowny. Nie potrafił powiedzieć tego, co chciał.
– No… – głaskał ją po głowie, a Achaja nagle musiała zacisnąć powieki z całej siły. – Dobrze, że mam nową córcię. Twoich braci i sióstr tu kupa, ale miejsce zawsze będzie. Zawsze możesz tu wrócić, dziecko.
– No, Achajka – któryś z braci podniósł swój kubek. – Twoje!
Wypili wszyscy, poza dziećmi. No może poza tymi, które nie zdążyły dorwać się do odstawionych kubków z resztkami.
– Shha teraz wielka pani – powiedziała któraś z sióstr. Trudno było się doliczyć i zapamiętać ich imiona. – A takie głupie było dziecko – uśmiechnęła się.
– Shha jest jedną z najlepszych żołnierzy, jakie widziałam – powiedziała Achaja. – Może jedynie Lanni jej dorówna, może Mayfed. Kiedyś może ta nowa, Jakee, będzie równie dobra. Shha jest świetna.
– No – odezwał się gospodarz. – Mnie wójtem przez nią zrobili. I dodatek morgowy za stopień, i…
– Eeee… – Shha wzruszyła ramionami. – Achajka to nawet Viriona pokonała.
Nikt tutaj nie wiedział, kto to Virion. Wielki Świat zaglądał do tej zagubionej wśród lasów wioseczki raz do roku, w osobie poborcy podatkowego, ale… Jednak w osobie poborcy ten Wielki Świat wcale nie był taki znów wielki.
– O Bogowie! – krzyknął któryś z braci. – Orszak ku nam lezie.
– To wasz? – spytał ktoś z tyłu.
– Nie – zaprzeczyła Achaja. – Pewnie Biafra. Do karczmy trzeba się przenieść.
Shha skoczyła do drzwi. Otworzyła je i wypadła na zewnątrz.
– A po co do karczmy? – zaoponował gospodarz. – Tu wszystko mamy. A ja ich zaraz…
Usiłował upchnąć wszystkich do drugiej izby obok, ale nie szło mu za dobrze. Cała rodzina, podekscytowana niecodziennymi zdarzeniami, tłoczyła się i przekrzykiwała. Nikt nie zamierzał rezygnować z widowiska, którego mógł być świadkiem.
Shha wróciła skrzywiona. Potem żołnierze zwiadu wprowadziły Biafrę. Właściwie wniosło. Był tak pijany, że nie mógł zogniskować wzroku, ślina kapała mu z ust. Żołnierze usiłowały posadzić go na ławie, ale dosłownie przelewał im się przez ręce. Achaja zaklęła głośno.
– O! Wódka – wbrew pozorom Biafra zdołał jednak coś dostrzec przed sobą. Usiłował sięgnąć, ale mu nie wyszło. Shha z całą rodziną patrzyła oniemiała.
– Tato – szepnęła Achaja. – Daj kwasu albo coś w tym rodzaju.
Gospodarz rzucił się do kuchni. Jego żona pobiegła za nim i po chwili przynieśli spory garnek przykryty szmatą i obwiązany sznurkiem.
– Wiadro – zakomenderowała Achaja.
Dzieci przytaskały balię, widać musiały już być świadkami podobnych scen i wiedziały, co robić. Żołnierze zwiadu patrzyły demonstracyjnie w okno. One również musiały widzieć niejedno w wykonaniu swojego szefa. Achaja stanęła za Biafrą, chwyciła go za głowę i przytrzymała pomiędzy swoimi udami. Razem z gospodarzem rozchylili mu usta i zaczęli wlewać kwas. Potem wspólnymi siłami nachylili bezwładne ciało nad balią, którą dzieci przytrzymywały, żeby się nie przewróciła.
– Pani major – jedna z żołnierzy wyciągnęła dłoń. – To może poskutkować.
Achaja wzięła od niej malutką fiolkę wypełnioną białym proszkiem.
– Co to jest?
– Ja tam nie wiem – szeregowa wzruszyła ramionami. – Nazywają to „narkotyk” czy jakoś tak. Medyk czasem daje szefowi, jak już nic nie działa.
Achaja wsypała biały proszek do kubka i zalała wódką. Gospodarz podniósł obrzyganego Biafrę i razem zaaplikowali mu mętny płyn. Biafrą coś wstrząsało. Medyk jednak miał rację. Po chwili wstrząsy ustały, a potem pijak otworzył oczy. Były równie mętne jak płyn, który mu wlali. Ale też były rozświetlone jakimś dziwnym blaskiem.
– Kawy… – wyszeptał.
– A skąd ci, kurwa, wezmę kawę w Arkach? – krzyknęła zdenerwowana nagle Achaja. – Jakbyś się w Troy urodził, to może byś dostał. Raz do roku, na królewskim dworze.