Meredith nie chciał brać udziału w tym, co widział z góry, z korony wieży… Zmarnowany powlókł się jednak z tyłu. Annamea zresztą też nie była wyszkolonym żołnierzem. O mało nie ucięła kilku głów przypadkowych gapiów, zdejmując przymocowany na plecach dragher…
Dotarli do placu dokładnie w momencie, kiedy grenadierzy Arkach ruszali do ataku. Dahmeryjczycy, przynajmniej ci tutaj, byli w fatalnym stanie. Jakiś żołnierz przyskoczył do Annamei.
– Pani kohortnik!!! – ryknął. – Musi pani przejąć dowodzenie! Wszyscy oficerowie zabici.
Annamea przestraszyła się wyraźnie. Dziewczyny z Arkach zbliżały się w równych szeregach, z góry spadały granaty, ktoś, najwyraźniej konnica, sądząc po odgłosach, walczyła w głębi prostopadłej ulicy.
– Pani kohortnik! Musi pani przejąć dowodzenie natychmiast!
Grenadierzy zatrzymali się właśnie. Na widok podnoszonych karabinów Meredith ukrył się za najbliższym załomem. Dosłownie chwile dzieliły oddział od zagłady. Annamea przymknęła oczy. Cała jej wiedza wojskowa w gruncie rzeczy ograniczała się do opisów bitew w romansach rycerskich, jakie czytała. Wytężyła swą pamięć, ale… Niestety. Przypomniała sobie zaledwie jedną komendę, jaką można było wydać wojsku w regularnej formacji.
– Lewy skrót!!! – zawyła Pierwsza Nałożnica Cesarstwa. Była to naprawdę jedyna znana jej komenda z pięknie ilustrowanej książki o przygodach rycerza Ohena.
Wojsko jednak zrozumiało. Wykonało jakiś taki dziwny manewr. Lewa część oddziału zwinęła się nagle, ustawiła prostokątnie do czoła i zamiast jednej linii, pojawiły się cztery krótsze, jedna za drugą.
W tym właśnie momencie z bocznej ulicy walnęła jazda i… zatrzymała się na tych czterech liniach.
– O kurwa! – mruknął jeden z bliżej stojących żołnierzy. – W ostatniej chwili, psiamać.
– No żesz… – odpowiedział mu kolega. – Nareszcie tym burdelem dowodzi ktoś z jajami!
Annamea, widząc, że żołnierze wokół patrzą na nią z wyraźną sympatią, odetchnęła lekko. Nabrała pewności siebie. Wrzasnęła na dwóch komentatorów w pobliżu:
– Tylko nie „kurwa”! Tylko nie „kurwa”, gnoje jedne!
– Ależ my nie o pani, pani kohortnik! – obydwaj runęli na kolana. – My nie o paniiiiii!!!
– No… Ale ten, co powiedział, że mam jaja, to się u mnie potem stawi do raportu!
– Słyszałeś skurwlu?! – podoficer wpadł na biedną ofiarę. – Ona nam dupę uratowała! A ty???
– Tylko nie „dupa”, panie podoficerze – Annamea usiłowała nie dać sobie nadmuchać w kaszę. – Per „dupa” to do mnie sam cesarz może mówić.
– A… Ale… Ale ja…
– Nie jąkaj się – osadziła go nałożnica. – Całe wojsko w tył do najbliższej księgarni.
– Tak jest! – podoficer wyprężył się służbiście. – Bogowie – zrozumiał po chwili. – Gdzie?
– W tył!
Wojsko zrozumiało nawet bez podoficera. Idealnie równe, mimo strat, linie cofały się aż do wylotu najbliższej ulicy. Potem oddziały rozwarstwiły się i przeformowały w idealne szesnastki. Annamea dotarła wreszcie do jakiegoś składu książek. Po chwili wybiegła na zewnątrz i podeszła do Mereditha.
– Pożycz srebrnego, co?
– Nie mam – czarownik rzeczywiście nie miał sakiewki. Ale domyślił się, o co chodzi. – Wpuść tam ze dwóch żołnierzy – szepnął.
– Podoficer do mnieeeee!!! – zawyła Annamea. – Obstawa oficera! Za mną.
Wróciła na chwilę do księgarni, a potem pojawiła się na ulicy z nowiutkim „Podręcznikiem taktyki” w ręce. Sądząc po jej minie, podległy oddział mógł oczekiwać jednego ze straszniejszych sprawdzianów musztry.
– No – Annamea szybko przerzucała kartki. – Hm… Ten… „Ryglowany wachlarz po mojej prawej”!!! – zawyła znowu.
– Kur… – podoficer ugryzł się w język. – Na ulicy?
– Noooo… – nałożnica doczytała właśnie końcówkę opisu. – Niekoniecznie… czekaj. Zróbcie ten, no, tę… – przygryzła wargi – „Pozycja powstrzymująca”! – wydała w końcu rozkaz, szeleszcząc kartkami.
– Tak jest!
Wojsko ustawiło się szóstkami. Grenadierzy Arkach pozostali z tyłu, ale jazda napierała i… napotkała szóstki. Żołnierze patrzyli na Annameę jak na zbawcę.
– Mmmm… teraz ten… no – nałożnica potrafiła czytać naprawdę szybko. – Jeż. Róbcie jeża!
– Wydłużony jeeeeeeżżżż! – dziesiętnik wprowadził lekką korektę do rozkazu dowódcy.
Żołnierze osłonili się tarczami z przodu i z góry. Oddział ruszył w tył, szyjąc z kusz do jazdy, która zaczęła się wycofywać. Brukowana ulica nie była dobrym miejscem do ataku na piechotę w formacji jeża. Grenadierzy natomiast zawsze maszerowali wolniej niż klasyczne wojsko. Byli zbyt obciążeni swoim sprzętem.
Oddział bez trudu więc oderwał się od przeciwnika, wychodząc spod ognia ciągle jako dobrze zorganizowana siła. Dahmeryjczycy szturchali się, wskazując na swojego nowego dowódcę. „Nareszcie” – szeptali. – „Nareszcie jakiś dowódca z jajami… Tfu! Z głową!
Annamea też szeptała cicho, usiłując w ten sposób zapamiętać co ważniejsze ustępy z podręcznika taktyki. „Wzorowy oficer musi mieć rozeznanie w sytuacji taktycznej na swoim odcinku. Musi wiedzieć, jakimi siłami dysponuje przeciwnik. Musi też być pewny morale swojego wojska…”
– Dziesiętnik – ryknęła nałożnica. – Jakie siły nas atakują? I jak u nas z moralnością? Dobrze się prowadzicie?
– Melduję pani kohortnik – podoficer wyprężył się na baczność. – Atakuje nas Czwarta Dywizja Grenadierów Arkach i Pierwsza Dywizja Cudzoziemska, ale… to tylko resztki jazdy. A… a moralność u nas to taka sobie… no… żołnierze się dupczą między sobą – wskazał na dziewczyny i chłopaków w oddziale. – Ale tylko jak są w koszarach – próbował usprawiedliwić swoich ludzi. – Jak mają przepustki, to idą do karczem i burdeli.
– Aha. „Oficer powinien prowadzić kronikę swojego oddziału” – szeptała Annamea, cytując podręcznik. Potem dodała głośniej. – Trzeba zapisać, kto nas atakuje i… że z moralnością to u nas tak sobie.
Meredith tylko westchnął. Tymczasem żołnierze wysypywali się na kolejny plac. Napotkali poszarpany oddział Gwardii Cesarskiej, której dowódca, choć wyższy stopniem, pierwszy zasalutował nałożnicy. Sława Dahmeryjczyków robiła swoje. Z drugiej strony, niestety, z wylotu bocznej ulicy wychynęły oddziały Arkach.
– Co to jest? – Annamea straciła momentalnie pewność siebie.
– Zwiad – dowódca gwardii przygryzł wargę. – Szlag! Położymy tu głowy.
Oddziały szturmowe formowały właśnie front pod przeciwległą ścianą budynków. A potem… potem… żołnierze zauważyli… Ją.
Pani major Achaja ustawiała swoje dziewczyny do pewnego strzału. Dahmeryjczycy i Luańczycy zaczęli kląć, modlić się, zerkać za siebie.
– Lewy skrót – zakomenderowała Annamea i zajęła się studiowaniem podręcznika.
– Wachlarz! – krzyknęła Achaja.
– Formuj czworoboki – wydała rozkaz Annamea.
– Dwie linie po mojej prawej! – ryknęła Achaja. – Pierwsza przyklęk, druga mierzyyyyyyć!
– Lewy czworobok… naprzód! – zawyła Annamea. – Prawyyyyy… linia!!! – nie nadążała z czytaniem podręcznika.
– Klin po mojej lewej – skontrowała Achaja. – Ładuuuj!
– Dlaczego im to zawsze wychodzi lepiej? – skrzywił się dowódca gwardii, widząc sprawne manewry Dahmeryjczyków. – Kurwa! – zaklął ciszej. – Ich dowódców jakoś, szlag, lepiej uczą niż nas…
– Lewy kontrklin wydzielić z czworoboku! – Annamea była dość spokojna. Nie zdążyła się zdenerwować, czytając zawzięcie wszystkie instrukcje. – Prawa linia wybrzuszyć się w centrum!
– Klin robi sierp! – krzyknęła Achaja. – Linie po prawej dwa kroki w tył… – zwinęła dłonie w trąbkę i wrzasnęła do nałożnicy. – No i co, cipeńka? Mam ci teraz przyładować?
Była o całe niebo lepszym oficerem. Po pierwsze, uczyli ją najlepsi strategowie w Troy. Po drugie, dowodziła już wojskiem w prawdziwej bitwie. Niejednej. Po trzecie, dysponowała lepszą bronią. Było jeszcze „po czwarte”: Achaja nie miała tego, co ludzie potocznie nazywają „nerwami”. Nie mogła „stracić nerwów”, nie mogła się „zdenerwować”, bo… po prostu, nie posiadała tego czegoś.
Annamea przeciwnie. Patrzyła rozszerzonymi oczami na sytuację na placu. Odruchowo złożyła podręcznik. Przełknęła ślinę.
– No to mają nas na rożnie – mruknął dowódca gwardii. – Teraz już tylko opiec, przyprawić i podać na talerzach.
Nałożnica zaklęła cicho. Było to bardzo łagodne przekleństwo. Znała oczywiście i inne, ale lata wychowania w pałacu powstrzymały ją od użycia czegoś, co było wbrew etykiecie, jeśli nie była akurat w szoku. Przełknęła ślinę jeszcze raz i wyszła przed linię swoich żołnierzy.
– Hej tyyyy! – krzyknęła, idąc na środek placu. – Chodź no tutaj!
– No nie ma sprawy! – odpowiedziała Achaja. Wyciągnęła swój miecz i wybiegła szybko. – Chcesz się zmierzyć?
– Nie.
– Tak po prawdzie… to ci się nie dziwię.
Dwie dziewczyny stanęły naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Obydwie ze swoimi stopniami namalowanymi na twarzy. Achaja w krótkiej, skórzanej spódniczce, kurtce ze złotymi odznakami pułku i baretkami, w czarnych okularach osłaniających oczy. Annamea w plisowanej spódniczce Dahmerii, w półpancerzu włożonym na gołe ciało.
– Ale jesteś ładna, małpo – wyrwało się Achai.