Выбрать главу

Sirius uśmiechnął się. Skinął głową i spiął konia. Pogalopował w boczną uliczkę, chcąc wyprzedzić służbowy pluton i szybciej dostać się do swoich oddziałów. Był odważnym człowiekiem i Biafra zazdrościł mu tego jak niczego w życiu.

Chwilę później napotkali dwie kompanie własnej piechoty cofające się pod naporem jakiegoś oddziału Luan, który najwyraźniej nie wiedział o śmierci cesarza. Żaden z poruczników niczego nie słyszał o rycerzach. Obiecano im wsparcie, jak tylko sytuacja się wyjaśni.

* * *

Sirius kłusował wzdłuż płonącej ulicy. Wokół nie było nikogo. No może gdzieś tam… Ktoś coś kradł, ktoś kogoś ratował z pieca, w który zamieniły się domy. Żadnego wojska. Do momentu kiedy, walcząc o odzyskanie oddechu, nie wypadł na mały placyk. Zauważył dziwnego rycerza z sumiastymi wąsami, siedzącego na… Bogowie! Na drewnianym koniu!

Rycerz podniósł swój drewniany miecz.

– Witaj, książę.

– Kim jesteś? – Sirius wstrzymał konia.

– To pułapka.

Drewniany koń nagle ruszył do przodu. Oczy Siriusa dosłownie wyszły z orbit. Puścił lejce i dotknął swojego amuletu zawieszonego na szyi.

– Nie jestem czarownikiem – powiedział rycerz – ale, jeśli drażni cię mój wygląd, to… – zamienił się nagle w tak piękną dziewczynę, że nawet Annamea mogła być zazdrosna. – Lepiej? – dziewczyna podbiegła bliżej, unosząc przód swojej sukni.

– Kim jesteś? – wyszeptał Sirius.

– Mam na imię Wirus – powiedziała dziewczyna. – Ale to najmniej istotne w tej chwili.

Książę wycelował w nią z pistoletu.

– Szkoda kuli – powiedziała dziewczyna. Podniosła dłoń i dosłownie przepołowiła się jakby mieczem. Choć dłoń przeszła przez ciało, nie widać było najmniejszej rany. – Jestem twoim sojusznikiem, a nie wrogiem – wyjaśniła.

– Co mówiłeś… mówiłaś o pułapce? – Sirius z trudem przełknął ślinę. Miał spierzchnięte usta.

– W plutonie służbowym Achai jest zdrajca. Rycerze otaczają was właśnie, a piechota została odesłana w przeciwnym kierunku. Powiedziałabym, że to patowa sytuacja, ale… Na szczęście ja jestem po waszej stronie.

– Kim ty jesteś?

– To w tej chwili najmniej istotne. Skup się! – dziewczyna uśmiechnęła się, odsłaniając olśniewająco białe zęby. – Musimy…

– Kim jesteś? – powtórzył Sirius.

– Puuuuuuuu… Jestem Wielkim Kłamcą. Jestem Tym, Który Przychodzi we Śnie.

– Chyba „tą”, a nie „tym”.

Dziewczyna uśmiechnęła się znowu. Zmieniła się w chłopaka z tobołkiem na plecach. Sirius poczuł dreszcze.

– To zupełnie nieistotne – powtórzył chłopak. – A teraz słuchaj mnie uważnie, bo wpakowałeś się w sam środek zaplecza zakonnego oddziału.

– Mam wracać do sił Arkach?

– To już niemożliwe. Tam poszły właśnie dwie setki interwencyjnej piechoty. W lewo też nie, bo tam szturmowcy. Przed tobą rycerze na koniach. Jedyna szansa to zbliżyć się do przystani, tam tylko służby i zaopatrzenie, ale, niestety, ochraniane. I dybią na ciebie, Sirius.

– Nie mogłeś wcześniej ostrzec?

– Nie mogłem, Sirius. Jakbym był wszechmocny, to byłbym chyba Bogiem, nie? – chłopak uśmiechnął się smutno. – Musiałem doprowadzić do spotkania dwóch czarowników, a to zabrało mi dużo czasu. Ale, masz jeszcze szansę.

– Co mam robić?

– Zejdź z konia. Spróbuję cię przeprowadzić.

Sirius, jakby wbrew sobie, zeskoczył z siodła. Pistolet przełożył do lewej ręki, prawą wyjął miecz.

– I pospiesz się – mruknął chłopak. – Mam makabrycznie mało czasu, muszę jeszcze szepnąć słówko do pewnych uszu.

Ruszył przodem, wskazując kierunek.

– I jeszcze jedno… – powiedział. – Wybacz.

– Wybacz? Co?

– Nie mogłem was wcześniej ostrzec – chłopak wykonał przepraszający gest. – Jakbyście wiedzieli o pułapce, to byście nie poszli. A jakbyście nie poszli, to nie doszłoby do spotkania czarowników. A dla mnie tylko to się liczy. Nie mogłem wam powiedzieć wcześniej.

– No to sprowadź nasze wojska.

Chłopak zaprzeczył ruchem głowy.

– Czarownik Wyspy nie jest urodzonym idiotą. Jak coś nie potoczy się po jego myśli, wsiądzie na swój śliczny okręcik i odpłynie w dół rzeki. A na to nie mogę pozwolić.

– Kim ty jesteś?

– Jeśli przeżyjesz, to wyjaśni ci Meredith. Jeśli nie przeżyjesz, to rzecz będzie bez znaczenia, co?

Chłopak uśmiechnął się i zamienił się w węża. Małe, giętkie ciało wiło się na bruku na tyle szybko, żeby zmusić Siriusa do truchtu.

– Uważaj. Za załomem muru czai się dwóch na ciebie.

– Możesz mówić jako wąż???

– Cicho, durniu! Słyszysz i widzisz mnie tylko ty. Ale ciebie słyszą i widzą wszyscy!

Sirius potrząsnął głową.

– Co mam robić? – szepnął.

– Wejdź w to przejście – wąż podpełzł do palących się drzwi. – Będziesz musiał biec. Wstrzymaj oddech. Pokażę ci wyjście.

– Toż dom się pali.

– Cicho, durniu! – wąż syknął przeraźliwie. – No… Doigrałeś się – nagle powrócił do swojego rzeczowego tonu. – Zaraz wyskoczą. Podnieś miecz. Pierwszy jest niższy od ciebie o dłoń.

Sirius podniósł miecz.

– Już! – syknął wąż.

Książę wziął zamach i wyprowadził cios, niczego jeszcze nie widząc. Głowa mężczyzny niższego o dłoń, który wyłonił się zza rogu, poszybowała w powietrzu zanim on sam zdążył się zdziwić. Ten fakt tak skonfundował drugiego napastnika, że Sirius zdołał kopnąć go w goleń i złamać nogę.

– Nie dobijaj! – wąż był daleko z przodu. – Nie masz czasu.

Sirius rzucił się biegiem za swoim przewodnikiem.

– Następnych dwóch na piętrze. Stój!

Wielka donica rozbiła się na bruku tuż przed Siriusem.

– W przód! Ruszaj!

Kawał ołowianej rynny dosłownie otarł się o plecy księcia.

– Dobra, dobra… Teraz zwolnij. Następny jest w bramie – wąż udzielał rzeczowych instrukcji. – Miecz w bok. W prawo, idioto. Trochę w dół. Jeszcze w prawo. Pochyl się!

Dziryt napastnika przeszedł nad głową Siriusa. Miecz wbił się dokładnie w brzuch mężczyzny, który wybiegł z bramy.

– Nie ma czasu na wyciąganie klingi! Zabierz jego miecz!

Sirius znowu ruszył biegiem. Zobaczył pierwsze sługi Zakonu. Kucharki, koniuszych, giermków zebranych wokół prowizorycznych ognisk na środku kamiennej ulicy. Był to dość śmieszny widok, zważywszy płonące domy wokół.

– Nimi się nie przejmuj. Dalej, dalej!

Sirius biegł za wężem. Przeskakiwał nad garnkami zawieszonymi nad ogniem. Roztrącał przerażone sługi.

– Szybciej! Szybciej!!!

Nie mógł się zmusić do szybszego biegu. Brakowało mu powietrza.

– No dobra – wąż również zwolnił nieco. – Teraz najgorszy numer. Pięciu przed tobą. Mają sieć i kuszę.

– Co mam robić? – z trudem wydyszał Sirius.

– Zwolnij jeszcze. Musisz przyjąć walkę.

– Co… robić?

– Uważaj. Jak powiem, rzucisz się na ziemię. Uważaj… teraz!

Sirius runął na bruk, słysząc jak strzała z kuszy przelatuje nad nim i wbija się w bujny biust kucharki stojącej z tyłu. Słyszał krzyk kobiety i rzeczowe instrukcje węża.

– Spokojnie. Miecz w górę. Wstań. Sztych prosty w lewo. Dobrze.

Dziabnięty w okolicę wątroby rycerz poleciał do tyłu. Następny podbiegł, unosząc swą broń.

– Ten ma kolczugę – poinformował wąż. – Usiądź. Przewróć się na plecy. Teraz na lewy bok. Płasko w kostkę. Dobrze. Teraz nastaw sztych. W prawo, wyrwij miecz. Dobrze. Otaczają cię. Pad na brzuch. Dobrze. W kostkę tego z przodu. Sztych. Szybciej! Szybciej. Dobrze. Miecz pod pachę! Szybciej!!! Pchnięcie w tył. Bardziej w lewo. Nie tak. Pochyl się. Kurwaaaaaaaa!!!

Sirius dostał sztyletem w plecy. Zsikał się momentalnie z bólu. Coś wstrzymało mu oddech. Poczuł jeszcze, jak rycerz walnięty w brzuch wali się na ziemię tuż obok. Trzech. Tylu zdołał pokonać.

– Dobra. Dobra… – syczał wąż. – Jeszcze nie jesteś załatwiony. Odrzuć miecz. Dobrze. Wyciągnij dłoń do góry.

– Nie mogę…

– Tu chodzi o twoje życie, idioto… Wyciągnij dłoń do góry!

Zarzucono na niego sieć. Właściwie nie czuł niczego szczególnego. Jakieś ciepło. Pulsujący ból gdzieś w brzuchu. Jakieś takie… skrzypienie? Bardziej słyszał niż czuł.

Wyciągniętą do góry ręką zrzucił sieć. Ale… nie mógł już wstać.

– Dobrze – powiedział wąż. – Prawa dłoń na lewy bok – zakomenderował. – Wyciągnij nóż. Zaraz zrobisz przewrót tylko, pamiętaj, nie na plecy! Na lewy bok. Pamiętaj. Pamiętaj! Uwaga… teraz!!! Świetnie. Wbij nóż nad twoją głową, w lewo. Ślicznie. Przekręć. Jeszcze przekręć. Słyszysz, jak tamten wyje? Nic się nie bój. Został ostatni. Zaraz narzuci na ciebie sieć ponownie. Nie bój się.

Sploty grubego, tnącego skórę sznura znowu opadły na głowę Siriusa. Wąż zamienił się w chłopca z tobołkiem na plecach. Uśmiechnął się życzliwie.

– Nie bój się śmierci.

Sirius odkaszlnął, czując, jak coś rozrywa mu bok.

– Nie boję się śmierci, wężu.

– Dobrze Sirius… Wielki Książę Królestwa Troy – uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Teraz nadeszła twoja chwila. Twój malutki podarunek dla przyszłych wieków. Trzymaj się, człowieku!

– No… nie ma sprawy… – poczuł w ustach smak żółci.