Выбрать главу

– On teraz zabije cię, tnąc z góry. Z całej siły. Sirius… Odciągnij kurek, co?

Chłopak z tobołkiem zamienił się nagle w nadzorcę galerników z okrętu Symm. Zasłonił swoim ciałem rycerza unoszącego miecz.

– Celuj tu – wskazał na swój brzuch – i ściągnij spust – krzyknął. – Teraz!!!

Nadzorca galerników… Skąd wiedział? Sirius, nawet tkwiąc nogami w krainie śmierci, byłby w stanie odciągnąć kurek i ściągnąć spust, mierząc do kogoś takiego.

Strzelił dokładnie w brzuch, widząc, jak w tej samej chwili rozwiewa się miraż nadzorcy. Ale… jakie to miało znaczenie dla rycerza, który stał tuż za mirażem?

Właściwie to, co się stało później, trudno opisać słowami, które były do dyspozycji w tej epoce. Trzeba byłoby użyć pojęć, które pojawiły się w słowniku jakieś… kilkaset lat później.

Na przykład lekarz sądowy należący do pokolenia odległego o prawie… millennium opisałby zdarzenie tak: „ołowiana kula o średnicy palca wskazującego, która wniknęła w ciało denata, została wystrzelona z broni pozwalającej osiągnąć prędkość początkową pocisku wynoszącą około 400 metrów na sekundę, co współcześnie można uznać za bardzo małą szybkość wylotową. Zniszczona pociskiem tkanka utworzyła ranę, zwaną trwałą jamą rany. Odkształcanie tkanki spowodowane uderzeniem pocisku stworzyło jednak chwilową jamę rany (tkanki mięśni, płuc, naczyń krwionośnych i jelit są na tyle elastyczne, że mogą się rozciągnąć bez wystąpienia poważniejszych zniszczeń – natomiast tkanki nieelastyczne (jak w tym wypadku wątroba) nie wytrzymują tego rodzaju odkształceń). Ciśnienie fali dźwięku powstałe wskutek dużej prędkości pocisku – może, w wyniku efektu wstrząsowego, spowodować śmierć, której bezpośrednią przyczyną będzie zniszczenie dużej liczby nerwów (ale w opisywanym wypadku nie spowodowało jej bezpośrednio).

Ciśnienie fali dźwięku rozchodzi się w tkance z prędkością cztery razy większą niż w powietrzu i w opisywanej tkance osiąga 100 atmosfer, ale trwa zaledwie 2 mikrosekundy, nie powodując ani przemieszczeń, ani uszkodzeń tkanki. Chwilowa jama rany (ciśnienie wewnątrz w szczycie osiąga 4 atmosfery, czas trwania impulsu wynosi milisekundy, czyli jest dłuższy od czasu trwania impulsu fali dźwiękowej co najmniej 5000 razy) spowodowała rozległe zniszczenia w ciele denata (ścianki chwilowej jamy postrzałowej przemieszczają się dziesięć razy wolniej od samego pocisku, średnica chwilowej jamy jest 7 razy większa od średnicy pocisku – co w przypadku kuli o średnicy palca wskazującego sprawiło, że pacjent, o przepraszam, denat, przestał żyć w czasie krótszym niż kilkanaście sekund – ciężkie pociski z ołowiu po uderzeniu w cel odkształcały się, tj.»grzybkowały«, i rozrywały tkanki na dużej powierzchni – ich duża masa powodowała głębokie wnikanie w przeszkodę).

Przekazywanie energii kinetycznej nie stanowi, co prawda, mechanizmu powstawania rany, w której występuje niszczenie i rozciąganie tkanki, jednak jeśli ciało przejmuje ok. 40 % energii pocisku, to nie może to nie mieć związku z charakterem rany. Pocisk pistoletowy przebywa w ciele drogę ok. 12 cm – perforowana odłamkami tkanka znajduje się w stanie występowania chwilowej jamy postrzałowej, a więc jest naprężona, stąd perforacje powodują obszerne zniszczenia (synergizm fragmentacji pocisku i chwilowej jamy postrzałowej prowadzi do rozległego zranienia).

Dysponując promieniami X, wyrafinowanymi metodami anestezjologicznymi, magnetometrem, systemem podtrzymywania podstawowych funkcji życiowych, zestawem przeciwwstrząsowym, perfekcyjnymi metodami chirurgii miękkiej, nawet dzisiaj, niestety, nie bylibyśmy w stanie utrzymać pacjenta, o przepraszam, denata, przy życiu dłużej niż kilka minut.

To, co się stało, właściwie jest trudne do opisania. Pocisk, który uderzył w ciało, spowodował utworzenie się»chwilowej rany«oraz zniszczył tak wielką liczbę nerwów, że pac… denat nie odczuwał większego bólu. Przekazanie energii kinetycznej spowodowało, że on… że jego ciało poszybowało w tył, uderzając o podłoże z wielką siłą. Wytworzone momentalnie przez organizm noradrenalina i endomorfiny sprawiły, że, subiektywnie, wydawało mu się, że zdolny jest do dalszej akcji. Niestety, stopień zniszczenia wewnętrznych organów (tu: głównie wątroby i rdzenia kręgowego) ograniczał wszelką akcję do odgłosów dźwiękowych, które by można określić jako»ciche postękiwanie«. Gorzej, że wszystkie mechanizmy obronne organizmu zaczęły działać błyskawicznie, przepompowując krew do organów życiowo ważnych – w tym przypadku do rozerwanej kompletnie wątroby, co spowodowało z kolei monstrualny krwotok wewnętrzny. Denat, w chwili śmierci, z całą pewnością nie odczuwał bólu. Stan, w którym się znajdował, można określić jako»umiarkowaną euforię spowodowaną drastycznym zmniejszeniem dopływu informacji od głównych pniów nerwowych w organizmie«. Bardziej obrazowo mówiąc, można stwierdzić, że wyglądał jak uderzony przez buldożer. Ale bardzo krótko. Bo… chwilę potem nastąpił zgon, którego bezpośrednią przyczyną był szok, zniszczenie ogromnej liczby nerwów i krwotok do jamy brzusznej, co spowodowało zatrzymanie akcji serca po upływie kilkunastu sekund”.

* * *

Ludzie wokół zaczęli pierzchać. Dopiero po jakimś czasie rozległy się krzyki uciekających. Po prostu nie było czasu, by wcześniej zaczerpnąć oddechu. Służby pomocnicze uciekały szybko, ale też szybko opadła z nich pierwsza fala paniki. Giermkowie, kucharki, woźnice, heroldowie, masztalerze zatrzymali się kilkadziesiąt kroków dalej, obserwując niezborne próby Sinusa usiłującego zrzucić z głowy sieć. Nikt nie widział chłopca z tobołkiem, który przysiadł tuż obok.

– Nikt nie każe ci iść dalej – powiedział Wirus. – Można siedzieć i czekać na śmierć. Można przez całe życie siedzieć i czekać na śmierć. To też jest godne, jest honorowe, może być przyjemne, jeśli ktoś potrafi czerpać z tego przyjemność. Nikt nigdy nie powiedział, że tylko jak się idzie naprzód, to dopełnia się los człowieka. Można korzystać z chwili, można sobie popijać winko czy wódkę. Można tak siedzieć. Można tak siedzieć aż do śmierci… i nikt nie ma prawa zarzucić komukolwiek, że robi źle, że to nie tak, że powinno się robić inaczej. To nie jest niczyja sprawa. Można siedzieć na trotuarze i czekać… Wszystko w porządku. Wszystko w najlepszym porządku. Robisz dobrze, robisz jak chcesz, robisz, co chcesz. Bo nie ma idealnej recepty na życie. Każda recepta dobra. Każdy może robić, co chce i nie będzie żadnych pretensji. Każdy jednak… każdy może też wstać i ruszyć dalej. Można siedzieć i czekać, co przyniesie los, można też pójść za najbliższy róg i zobaczyć, czy tam jest coś ciekawego. Każdy może ruszyć dalej i w tym wypadku również nikt nie może mieć żadnych pretensji…

Sirius zerwał nareszcie z głowy sieć i zwymiotował z bólu.

– Czego… kurwa, czego ty chcesz? – wyszeptał z trudem.

– Niczego. Pokazuję tylko możliwości, jakie ci zostały – Wirus wzruszył ramionami. – Możesz zostać tu – wskazał palcem na brukowaną ulicę. – Możesz też pójść tam – zerknął na majaczącą u wylotu ulicy przystań. – Tylko tyle.

Chłopak zniknął nagle.

Sirius zwymiotował jeszcze raz. Tym razem samą żółcią. Czuł ohydny smak w ustach. Wokół było pusto. Daleko… gdzieś daleko przed nim czekali ludzie, zbyt przestraszeni, by podejść bliżej, zbyt pewni siebie, by uderzyć na niego lub choćby zawiadomić rycerzy. Widzieli, że jest już załatwiony. Sirius potrząsnął głową. Ból sparaliżował go dokumentnie.

A jednak nie był sam. Dopiero teraz zauważył tuż obok, w cieniu wykuszu, może czternastoletnią, może trzynastoletnią dziewczynkę patrzącą rozszerzonymi oczami. Kim była? Pomocnicą kucharki? Luanką, stąd, z Syrinx? Jedno, co wiedział, to fakt, że była przerażona tak jak on. I tak jak on nie potrafiła się ruszyć.

Dziewczyna przełknęła ślinę. Pochwyciła jego wzrok.

– N… nie wolno… – szepnęła.

– Co?

– Nie wolno… atakować Zakonu – mierzyła go wzrokiem, w którym, tego był pewien, mieszał się paniczny strach i coś jakby współczucie. – Za… – pociągnęła nosem. – Zabili pana.

Sirius uśmiechnął się nagle.

– Nie wolno – powtórzyła cicho.

– Są takie miejsca, gdzie wszystko wolno, dziewczyno.

– Gdzie? – spytała z przejęciem.

– Tu – odparł, czując jak żółć znowu podchodzi mu do gardła. – Tu. Wśród gruzów. Wśród trupów, na polu zagłady.

Wstał lekko, dziwiąc się sobie, że jest do tego zdolny. Zwymiotował po raz trzeci. Żeby choć łyk wody, żeby móc zmyć tę ohydę w ustach… Zrobił krok. Kurwa! Ostrze sztyletu musiało się poruszyć. Ale bóóólll… Kurwa! Zrobił drugi krok. Co to ostrze mi tam robi? Co ono tam robi? Co mi tnie???

– Zabili pana – rozpłakała się dziewczynka.

– Mała strata – szepnął, spotniały nagle. Było tak strasznie gorąco. – Nie mogę zerknąć w tył ani sięgnąć ręką. Powiedz mi, co to jest?

– Taki sztylet, proszę pana. Taki… bez takiej no… nie wiem, jak to się nazywa. Bez takiej poprzeczki na rękojeści. Wygląda jak sopel lodu.

– Długi?

– Długi. Pomodlić się za pana?

– Nie.

Ruszył powoli, zagryzając zęby. Czuł, że zaraz się rozpłacze. Co ten sztylet mi tnie? Co on mi robi?

– Pójdę z panem, dobrze? Mogę?

– Rób, co chcesz. Tu wszystko wolno.

Ruszyła za nim. Nieśmiało rozglądając się wokół.

– Przecież nie można przeciwstawić się Bogom – powiedziała. – Dlaczego pan się nie boi? No naprawdę nie można przeciwstawić się Bogom.