– O choroba – szepnął tak, żeby nie słyszał go nikt inny. – Nie sądziłem, że mężczyźni noszą kiecki – zerknął na jej spódniczkę. – W innym miejscu, w innych czasach uczyniłbym cię rycerzem Zakonu.
– Pieprz się! – powiedziała mu ciepło Achaja. – Pieprz się równo!
– Nie do końca zrozumiałem, ale myślę, że pojąłem intencję – Pierwszy Sługa uśmiechnął się równie ciepło jak dziewczyna.
Przez dłuższą chwilę uśmiechali się do siebie naprawdę przyjaźnie. Patrzyli na siebie w szoku. Patrzyli jak przyjaciel na przyjaciela. Jak żona po kupnie nowej kiecki na męża. Jak mąż po udanym współżyciu na żonę.
– No niech cię szlag trafi – warknęła w końcu Achaja.
– Ciężko będzie – odpowiedział. – Przygotowałem ci parę niespodzianek.
Zatrzepotała rzęsami.
– Naprawdę? Chyba mi się tu nie oświadczysz.
– Nie mogę. Muszę żyć w celibacie – przygryzł wargi. – I dopiero teraz tak naprawdę poczułem, jaki to ciężar.
– Oj. Bo się pobeczę, poryczę i będziesz musiał ocierać mi łzy haftowaną chusteczką.
– Nie śmiej się. Muszę cię zabić.
Skinęła głową.
– No to już. Na co czekasz? Niech się te setki rycerzy na mnie rzucą.
– Mam trochę tańsze rozwiązanie. Bo wiesz… Taki rycerz to cholernie drogo kosztuje. Co ich będę marnował, żebyś mi zbyt wielu pochlastała.
Roześmiała się znowu.
– Ty gnoju.
– Tak na mnie mówią – potwierdził skinieniem głowy. Potem klasnął w dłonie. – Mam coś lepszego.
Gdzieś z tyłu rozległa się muzyka. Prawdę powiedziawszy dość dziwna. Wyglądało to, tak jakby muzykanci swoim instrumentarium, przygotowanym wyłącznie na przygrywanie biesiadnikom w karczmach, usiłowali zagrać marsz wojskowy. A potem zza pleców rycerzy wyłonił się Virion. Achaja poczuła igiełki strachu, czuła też, że przyspieszył jej oddech. Stary, łysy i gruby mężczyzna uśmiechnął się jednak, podnosząc do ust wielką amforę wina.
– Cześć, siostro – przełknął wielki haust.
– Cześć, bracie – mruknęła. – Co? Znowu cię na mnie wynajęli?
– Na co mnie wynajęli, to powiem ci później – zerknął na swoich muzykantów nieudolnie rzępolących marsz. – Fajna kapela, nie?
– No… dla kogoś głuchego od urodzenia, to całkiem, całkiem.
Uśmiechnął się znowu.
– Na ciebie to mają coś lepszego niż ja. Osobiście czuję się znieważony, bo zostawili mnie w rezerwie – westchnął ciężko i upił jeszcze łyk wina z trzymanej w zgięciu ramienia amfory. – Patrz.
Pierwszy Sługa Zakonu pstryknął palcami. Spomiędzy szeregów rycerzy wysunęła się mała postać. Dziewczyna miała na sobie płócienną, wojskową kurtkę, krótką, ale bardzo szeroką spódnicę, żeby nic nie krępowało ruchów, i leciutkie, cholernie kosztowne sandały. W prawej ręce trzymała miecz, w lewej króciutki sztylet. Była dość podobna do Achai. Co gorsza Achaja skądś ją znała, ale za żadne skarby nie mogła sobie przypomnieć skąd.
– Witaj – powiedziała tamta. – Jestem Marina.
– Cześć. Widziałam cię już, prawda?
Marina skinęła głową.
– Przypomnisz mi?
– Jasne – tamta skrzywiła lekko wargi z pogardą. – Znamy się z obozu niewolników. Budowa cesarskiej drogi. Pamiętasz taki epizod w swoim życiu?
Akurat. Achaja wzruszyła ramionami. Nie mogła sobie przypomnieć.
– A pamiętasz ten dzień, kiedy chciałaś uciekać? – kontynuowała Marina. – Pamiętasz, jak Hekke przyprowadził Krótkiemu nową dziewczynę na twoje miejsce?
Bogowie! Teraz sobie przypomniała. To ona! Teraz już wiedziała. W noc kiedy uciekała z obozu niewolników… Pamiętała tę twarz.
– Hekke też cię trenował?
– Owszem – Marina wydęła wargi. – Tyle tylko, że jestem lepsza od ciebie – znowu uśmiechnęła się kpiąco. – Ja… ja zabiłam Hekkego.
Achaja poczuła, jak ją coś dusi. Poza zupełnie irracjonalnym strachem, który nią targnął, poczuła jakiś dziwny żal. Przecież nie lubiła Hekkego. Nienawidziła za to, że się nad nią znęcał w walce, że używał jej jak rzeczy do wszystkich koncepcji miłosnych, które mu tylko do głowy przyszły, że… Opuściła głowę. Był jej przyjacielem. Tak po prawdzie jedynym. Czuła, że nie może powstrzymać łez.
– Tylko mi się tu nie pobecz, mój kotku z czarnymi oczami – Marina podeszła bliżej i spojrzała taksująco na swojego przeciwnika. – Widzisz, jest pomiędzy nami pewna różnica. Ja ćwiczę codziennie. A ty? – zaczęła się śmiać. – Nie masz czasu? Ach! Wiadomo, księżniczka. – Jej ręka, ta ze sztyletem, przesunęła się po tyłku Achai. – Ooooooo… tu już mamy troszeczkę sadełka – dotknęła przez kurtkę piersi Achai. – No taaaaak… Czyżbym wyczuwała, że są pełne? Już nabrałaś trochę tłuszczu, co?
– Przestań.
Marina potrząsnęła głową.
– Już przypominasz kobietę. Jesteś śliczną dupeczką, którą każdy książę chciałby mieć w swojej łożnicy. A popatrz na mnie – uniosła szeroką spódnicę i okręciła się na pięcie. Rzeczywiście same mięśnie, ścięgna i kości. – Do łożnicy nikt by mnie nie chciał. Ale Zakon wyciągnął mnie z obozu, jak się rozeszło, że zabiłam Hekkego zwykłym kijem. I wynajęli mnie, żeby przeprowadzić na tobie egzekucję.
Achaja przygryzła wargi. Co gorsza, tamta to zauważyła. Uśmiechnęła się słodko. Zbliżyła się więc do Mariny i również przesunęła dłonią po tyłku.
– Tu rzeczywiście nic nie masz. Ale tu – postukała tamtą w czoło – również nic!
Virion zarechotał na cały głos.
– Taaaaak? – Marina odepchnęła jej rękę. Ale była szybka i sprawna! – Jaki trening przeszłam… sama dobrze wiesz. Tyle tylko, że przeszłam go później niż ty i, w przeciwieństwie do ciebie, ja Hekkego zabiłam. Jestem od ciebie lepsza, mój śliczny, czarnooki kotku. Lepsza! Mnie wyciągnęli z obozu trzydzieści dni temu. Jaki musisz mieć tam refleks i jak ćwiczyć oczy w dupie, nie muszę ci przecież tłumaczyć. Nie tobie, koleżanko, nałożnico dwóch niewolników. Ale ty się już styłaś. Straciłaś styl. Ty przez parę lat miałaś już ciepłe, bezpieczne łóżeczko, w którym spałaś w przepięknej, bogato hartowanej, nocnej koszulce. Ty miałaś owoce, warzywa i mięso na co dzień. Prawda? No i nie ćwiczysz codziennie. Wiadomo, księżniczka. Światowe sprawy, dowodzenie wojskiem, bale na dworze królowej, intrygi… Nie masz czasu, kocurku.
– Chcesz mnie pokonać mieczem czy językiem?
– Chcę powiedzieć ci, co mam tu – postukała się w czoło dokładnie tym samym gestem co wcześniej Achaja. – Wiem, że nie zrozumiesz. Ty księżniczka, wielki świat. A ja byłam córką rzemieślnika, któremu nie szło. I całą rodzinę, za długi, sprzedali na budowę cesarskiej drogi. Mamusię, tatusia, brata i siostry… Tak po prostu. No i mamusia, tatuś, brat oraz siostry musieli patrzyć na to, co ze mną wyrabiali Hekke i Krótki. Nie muszę ci tłumaczyć, byłaś tam, więc wiesz, że niczego się nie da ukryć. Ale patrzyli niedługo. Bo oni zostali „nawozem”. Tylko ja „człowiekiem”. I dlatego zabiłam Hekkego.
– A ja nie miałam matki. A… a… a cała reszta to moja wina, chyba.
– Oj, bo się tu obie zaraz popłaczemy – Marina prychnęła śmiechem.
Achaja wzruszyła ramionami.
– Braciszku – zerknęła na Viriona. – Ona jest naprawdę taka dobra?
– Chcesz sprawdzić? – warknęła Marina. Uderzyła wierzchem dłoni Achaję w twarz tak szybko, że ta nie zdążyła nawet podnieść ręki. – Naprawdę chcesz? – wyjęła Achai nóż zza wojskowego pasa, zanim ta zorientowała się, co ma znaczyć ruch ręki w kierunku jej brzucha. Odskoczyła odruchowo, sądząc, że to sztych sztyletem, a Marina usiadła na bruku i zaczęła się śmiać. – No i co, mój kocurku? Nie ma co mrużyć tych swoich oczek jak węgielki.
Z boku podszedł Virion.
– Jest o całe nieba lepsza od ciebie – powiedział.
– To co mam zrobić?
– Jak to co? – aż się żachnął. – Zabij ją i już.
– Cooo???
– No przecież ty jesteś szermierzem natchnionym, a ona nie – roześmiał się prosto w jej rozszerzone ze zdumienia oczy. – Ona tu naprawdę nic nie ma – teraz on postukał się w czoło.
– No przecież sam mówiłeś, że walczy ciało, a nie rozum.
Tylko machnął ręką.
– Ja jestem od ciebie dużo starszy, sto razy grubszy i nigdy nie ćwiczę – mruknął. – A jednak cię pokonałem – podniósł swoją amforę do ust. – Orkiestra! Grać!!!
Rozległa się jakaś skoczna melodia, którą kapela musiała wykonywać w karczmach. Teraz bowiem muzykantom szło znacznie lepiej niż przy wojskowym marszu.
Achaja podeszła do Mariny, która wstała tak lekko, że nawet ktoś ze stojącego z tyłu plutonu służbowego syknął z podziwu.
– No co, moja kotko? Walczysz?
Achaja nagle zrozumiała. Dopiero teraz. Wzięła głęboki oddech.
– Otchłań wzywa mnie – powiedziała cicho, potrząsając głową. – Otchłań… To jest otchłań. – Nie mogła wbić w ziemię miecza jak Nolaan przed walką z Hekkem, bo tu był bruk. Nie wyjęła więc go w ogóle. – To jest coś, co zupełnie nie ma dna… Jest tylu wojowników w całym wielkim wszechświecie. A ja jestem ich siostrą, ich córką – spojrzała na gwiazdy. – Jestem ich dupą. Jestem kochanką prawdziwych wojowników rozsianych wszędzie. Dosłownie wszędzie. Tych wszystkich, którzy ciągle walczą, mając pewność własnego zatracenia.