Выбрать главу

– Co?

Ale Achaja odwróciła głowę.

– Arnne. Zgaś światło.

Czarownica błyskawicznie wypowiedziała słowo i chwyciła go dłonią. Kiedy pochodnie wokół przygasły, w ustach Achai pojawiły się kły. Widząc w nagłej ciemności, skoczyła na Marinę i chwyciła ją za ręce. Zza jej głowy wyprysnął warkocz z przywiązanym kamieniem, który rąbnął tamtą w łopatkę, a ogon owinął się wokół nogi przeciwnika i pozwolił go przewrócić jednym, zgrabnym podcięciem.

Czarownica nie mogła utrzymać takiego zaklęcia za długo. Kiedy po chwili znowu rozbłysło światło, rycerze zobaczyli leżącą na bruku Marinę i usiłującą usiąść na niej Achaję, już bez kłów, pazurów i ogona. Marina jednak wywinęła się tak lekko i łatwo, że widać było jej makabryczną przewagę gołym okiem. Dla wszystkich wokół stało się jasne, kto wygra ten pojedynek.

– Niczego się nie nauczyłaś – warknął Virion. – Dlaczego ona jeszcze żyje? Teraz jest wściekła i nieobliczalna.

– Nauczyłam się – mruknęła Achaja. – Ale naukę zrozumiałam dopiero teraz. Niestety, nie do końca.

Wstała lekko, ale nie tak lekko jak Marina, co zauważyli wszyscy wokół. Marina podskoczyła tak szybko, że wielu obserwatorom nawet umknął ten ruch. Przyłożyła miecz do szyi pani major.

– No to teraz, kotek… – fuknęła.

– No to teraz… – powtórzyła jak echo Achaja. – Teraz na poważnie.

Marina już się spodziewała. Wiedziała też, że Achaja wie o niej wszystko. Tak jak powiedział Virion – musiała zapoznać swoje ciało z przeciwnikiem. I widziała też wyraźnie, że teraz Achaja się boi. Że jest przerażona do granic możliwości. Specjalnie dla niej, żeby ją pognębić do reszty, zrobiła coś, czego Achaja nigdy nie potrafiła dokonać. Zakrok z wyciągnięciem miecza przed siebie. Zakrok bez żadnego skurczu. Perfekcyjne przejście.

Achaja naprawdę była przerażona. I co gorsza widzieli to wszyscy, którzy stali w pobliżu. „Hekke!” – krzyczała w myślach. – „Hekke, mów do mnie! Hekke, proszę, mów do mnie!”

Jej mistrz milczał. Marina zrobiła krok do przodu. Achaja krok w tył.

I co może przeciwstawić tej młodej, potwornie wytrenowanej dupie? Krok w tył, krok w tył? Zaraz już nie będzie się miała gdzie cofać, bo trafi plecami na pierwszy szereg własnego plutonu służbowego. Krok tamtej w przód, jej krok w tył. Prawie czuła na karku oddechy koleżanek. Lekki zwód w lewo. Marina już skoczyła na swoją prawą, tak lekko i szybko jakby była leciutkim puszkiem, który huragan wprawiał w ruch. No to zwód w prawo, lewo, krok… Szlag!!! Tamta przewidziała wszystko. Stały teraz w odległości kroku może. Marina wyrolowała ją, jak chciała. Musiała teraz patrzeć na jej kpiący uśmiech.

– Mam cię gonić po całym placu, kocurku? – kpiący śmiech i spojrzenie prosto w oczy. – Ale się boisz. Ale się boisz, idiotko. Dosłownie czuję zapach strachu.

Niestety, miała rację. Achaja stała jak sparaliżowana. Przerażenie dusiło ją dosłownie, nie pozwalając na jakąkolwiek reakcję. O szlag! Przecież nie bała się śmierci. Przecież ten, niby naznaczony jej, szczególny dzień śmierci, niczym nie różnił się od dnia dzisiejszego. Były dokładnie takie same. A może to już dziś? Może teraz?

Może z ręki tej suki? Wszystko jedno. Jakkolwiek by sobie tłumaczyła, jakkolwiek by się przekonywała, przerażenie ją po prostu paraliżowało. To był amok. Była dosłownie zamroczona strachem.

„Hekke, mów do mnie, proszę! Hekke, Hekke, bądź przy mnie, proszę…”.

Cisza.

„Krótki, kurwa, pomóż mi!”.

– No niech mi ktoś pomoże, błagam! – nieświadomie powiedziała to na głos. Od strony rycerzy rozległy się śmiechy. Z tyłu usłyszała kilka syknięć dziewczyn własnego oddziału, wyraźnie zabarwionych wstydem. Shha podeszła z boku.

– Będę przy tobie, siostro. Niech zabije nas obie razem – uśmiechnęła się ciepło. I dopiero w tej chwili Achaja zaczęła się bać tak naprawdę.

– No nie ma sprawy – Marina skoczyła do przodu, zrobiła leciuteńki obrót, oparła się plecami o plecy Achai, klepnęła Shhę w pośladek, odskoczyła i stanęła w tej samej pozycji, co poprzednio. Nikomu ze stojących wokół nie umknął fakt, że Achaja w tym czasie ledwie zdołała poruszyć ręką.

Virion z boku podniósł do ust swoją amforę. Ale przez cały czas obserwował uważnie. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Kpina? Czy sprzyjanie? Czy on kiedyś przeżył coś takiego?

Chwila rozstrzygnięcia nadchodziła nieubłaganie.

„Hekke, mów do mnie, proszę!” Hekke milczał. Umarli mistrzowie byli niemi. Teraz trzeba samemu. Teraz trzeba pokonać samego siebie. Najgorszego przeciwnika na całym, wielkim, bożym świecie. Jedynego, który wie wszystko, zna wszystkie zwody, kruczki i kłamstwa. „Hekke, proszę… Proszę! Hekke, błagam, mów do mnie, proszę!!!”.

Nic.

Virion z uśmiechem na twarzy. Shha dysząca tuż obok. Też nieźle przestraszona. Uścisk jej ręki na ramieniu. Szept Annamei skądś z tyłu:

– Spróbujcie tamtą zastrzelić.

Coraz głośniejsze śmiechy rycerzy.

– Marina, sprzątnij tego śmiecia!

– Żeby się tylko nie posikała ze strachu.

– Marina! Posprzątaj tu. Odłóż miecz, dam ci miotłę.

– Taaaaaaa… na nią miotła wystarczy.

Coraz głośniejsze śmiechy. Lekkie skrzywienie warg Viriona. Dotyk Shhy.

„Hekke, mów do mnie, proszę! Powiedz coś, błagam”.

Cisza.

Cisza.

Najdłuższa cisza na świecie.

I nagle w jej głowie rozległ się głos.

„No co, mała? – głos jasny, mocny i pogodny. – Teraz już jesteś moją uczennicą. Ja też ci coś pokazałem”.

Szok.

– Zmienia ci się wyraz twarzy – powiedziała Marina. – Czyżby ktoś ci szeptał coś do uszka? – roześmiała się nagle.

– Tak.

– Mogę wiedzieć kto? – ciągle kpiąco.

– Owszem – tym razem uśmiechnęła się również Achaja. I wypowiedziała najstraszliwsze dla wszystkich szermierzy słowo: – Nolaan.

Patrzyły sobie w oczy. Niekończąca się chwila. Jakby koniec świata.

„Już” – powiedział Nolaan.

Achaja skoczyła do przodu. Błysk, świst, mocne szarpnięcie. Wycie. Nie krzyk, nie ryk, tylko wycie!!! Kto tak wyje? Aha… Ona sama. Zatrzymała się po kilkunastu krokach, tuż przed rycerzem w szeregu. W zapadłej nagle, idealnej ciszy słyszała, jak krew kapie na bruk. Kap, kap, kap… Patrzyła rycerzowi prosto w oczy. On na nią też. Kap, kap, kap…

Shha z tyłu też nie mogła niczego powiedzieć.

– A… a… – wyglądało, jakby stękała.

Niekończąca się chwila. Jakby koniec świata.

Achaja nie miała już miecza. Prawą dłonią obmacała się błyskawicznie. Twarz, piersi, brzuch, krocze. Wszystko w porządku. Kap, kap, kap… Bez przerwy patrzyła w oczy rycerza stojącego przed nią. Skąd ta krew kapie? O szlag! Skąd ona wypływa? Lewa ręka! Czuła jakiś ciężar. Lewa ręka. Znowu w to samo miejsce. Miała wrażenie, że jej ucięto dłoń. Jakiś straszny ciężar.

Rycerz również nie mógł oderwać wzroku od jej źrenic. Powiedział:

– Eeeeeeee… Kap, kap, kap…

Niekończąca się chwila. Achaja podniosła lewą rękę.

Miała w niej…

Miała w niej…

Miała w niej obciętą głowę Mariny. Kap, kap, kap.

Rycerz powiedział:

– Eeeeeeeee…

Odruchowo podała mu głowę.

– Masz. Na pamiątkę.

Odruchowo przyjął. Kap, kap, kap… Popatrzył uważnie w martwe oczy i na usta, które ciągle się poruszały, jakby chciały coś powiedzieć. Potem odrzucił ją i wrzasnął:

– Aaaaaaaaaaaaaaaa!!!

– Nie jesteś zbyt rozmowny dzisiaj – mruknęła Achaja. – Źle artykułujesz.

Virion ryknął śmiechem. Podszedł do szeregu rycerzy.

– Komuś jeszcze do śmiechu? – powiedział. – A może komuś z was dać miotłę? Co?

Z boku wyglądało to, jakby sama śmierć chodziła pomiędzy szeregami.

Achaja cofnęła się i podniosła swój miecz. Ściągniętą z szyi chustą wytarła krew z ostrza.

– No, coście tacy nagle struci? – kpił Virion. – Może podać miotełkę? Szufelkę? Co wolicie?

Ryknął śmiechem.

– Ją uczyli najwięksi mistrzowie współczesnego świata. Ja, Hekke i Nolaan. Niech każdy więc weźmie miotełkę i szybko posprząta to, co narobił. To, co mu przez gacie wyleciało…

Podszedł do Achai.

– Całkiem przyzwoicie to załatwiłaś.

Achaja znowu spojrzała w gwiazdy na niebie. Tu i teraz. Świat i wszechświat. Chwila i wieczność.

– Jestem waaaaszaaaaa!!! – wrzasnęła pod adresem wojowników, którzy ginęli właśnie gdzieś w otchłani, gdzieś za czarną pustką, w jakichś wojnach, w których nie mieli żadnych szans, ale walczyli do końca i czasem, jednak, wygrywali. – Jestem wasza, chłopaki!!! Jestem waszą siostrą, córką, żoną i kochanką! Czuję to samo co wyyyyyy… Otchłań. Otchłań wzywa mnie! Otchłań wzywa mnie. Ona mnie pragnie. Tak jak i was. Chłopaki, jestem wasza.

Wycelowała palcem w jakąś gwiazdę. Miała nadzieję, że gdzieś tam jest wojownik, który umierał właśnie, walcząc do końca na swoim posterunku.

– Jestem twojaaaaaa!!! – wrzasnęła. – Walcz, sukinsynu. Walcz do końca, gnoju! Zrób to dla mnie. Bo jestem twoja! Kocham cię!

Achaja z mieczem w dłoni zaczęła krążyć wśród szeregów zakonnych rycerzy.

– Zabijamy się??? – wrzeszczała. – Zabijamy się? Przed chwilą nazwaliście mnie śmieciem… To co? Zabijamy się? Czy chcecie mnie posprzątać? No niech się ktoś odezwie wreszcie.