– Żyjesz kretynko! W dupę jeża, żyjesz!
– Nie żyję!
– Żyjesz! Medyk, medyk!!! Tutaj! Medyk!
– Czerwona chusta – sanitariusz rzucił na Zarrakh kolorowy kawałek materiału.
– Jak to czerwona??? – wrzasnęła Mayfed. – Bo cię, kutasie, zastrzelę!!!
– Spokój. Czerwona i już.
Nagle Achaja coś sobie uświadomiła. Coś, co momentalnie wyrwało ją ze stanu półprzytomności.
– Shha!!! – zaczęła wyć. – Shha!!! Gdzie jesteś?
– Tutaj – rozległ się stłumiony głos. – Żyję, siostro.
– Gdzie???
Achaja przeskakiwała nad trupami, grzęznąc co chwilę. Usiłowała nie potrącać rannych. Czuła, jak wzbiera w niej panika.
– Shha???
– Żyję.
Zobaczyła swoją siostrę, jak leży na brzuchu, z twarzą wtuloną w trupa jakiegoś rycerza, obiema rękami trzymając się za tyłek.
– Ale dostałam. Prosto w dupę. Zrób coś, żeby koleżanki tego nie widziały.
– Nie ma już żadnych koleżanek. Mayfed żyje. I Zarrakh, ale ślepa, więc nie zauważy… – Achaja dopiero teraz zdała sobie sprawę, jakie bzdury wygaduje. – Shha, siostro. Żyjesz?
– A jak, kurwa, myślisz? Ale boli…
– Medyk!!! Medyyyyyyyk! Tutaj!
Przechodzący obok sanitariusz rzucił na Shhę białą chustę.
– Jaka, kurwa, biała??? Jaka biała??? Dawaj czarną, gnoju! – Achaja podskoczyła, chwyciła go obiema rękami i uniosła w powietrze. – Do opatrunku w pierwszej kolejności!
– Ja mam swoje instrukcje, proszę pani – jąkał przerażony jej siłą. – Ja nie mogę. Rana w tyłek, albo się wykrwawi, albo do opatrunku w ostatniej kolejności…
– Ty sukinsynu – dosłownie odrzuciła go na bok. Kucnęła nad siostrą i jednym ruchem zerwała z niej spódniczkę. – O żesz… – jęknęła, widząc krew na tyłku. – Trzymaj to! Trzymaj to mocno – nakierowała dłonie siostry. Potem uniosła ją lekko jak piórko i, lawirując między trupami, pobiegła do medyka.
– Marbe!!! Marbe, teraz musisz jej zrobić opatrunek.
Medyk ledwie zerknął, skupiony nad stołem, gdzie amputował rękę jakiemuś żołnierzowi. Wycie rannego rozsadzało uszy.
– Rana w pośladek. Jeśli uszkodzona tętnica, to zaraz się wykrwawi na śmierć. Jeśli nie, to do opatrunku w ostatniej kolejności.
Achaję zatkało. Położyła Shhę tuż obok stołu.
– Marbe, gnoju! Wydałam ci rozkaz!!!
Chwyciła go i uniosła w rękach.
Czasy się zmieniały. Już nic nie było takie jak dawniej. Zwykły medyk podniósł bowiem rękę i uderzył Achaję w twarz. Księżniczkę. Majora.
– Uspokój się! – jego głos ledwie przebijał wrzask rannego na stole.
Zszokowana postawiła go na ziemi i chwyciła się za policzek. Wtedy poprawił jej z drugiej ręki.
– Uspokój się natychmiast.
Zaskoczona przyłożyła rękę do drugiego policzka. Marbe wrócił do operacji.
– Połóż ją gdzieś z boku. Jak się nie wykrwawi, to może rano ją opatrzymy.
Achaja patrzyła na niego zupełnie ogłupiała. Zarobiła w pysk od zwykłego medyka. Od zwykłego człowieka. Nie mogła się otrząsnąć. Podniosła swoją siostrę, żeby jej nie deptali ludzie, którzy przynosili ciężko rannych.
– Przecież tu musi być jakiś prywatny medyk. To jest Syrinx!
Niosła swoją siostrę, lawirując wśród trupów. Wokół rozgrywały się oniryczne sceny. Żywcem wzięte z najbardziej mrocznych koszmarów. Biedna Jakee siedziała z głową opartą o jakiegoś żołnierza. Grenadier patrzył na nią mętnym wzrokiem.
– Pani sierżant. Może się obejmiemy i przytulimy. Umierać będzie łatwiej.
– Nie mam cię czym objąć. Obcięli mi ręce.
– Ja mam prawą. Mogę panią objąć, pani sierżant?
Trup Lanni na wznak, z szeroko rozłożonymi rękami.
Trup czarownika Mereditha, na boku, w jakimś takim dziwnym przygięciu. Nikt nie miał pojęcia, że w jego przypadku nie miało to żadnego znaczenia. Trup rudej Chloe. Sądząc po śladach krwi, czołgała się gdzieś przed śmiercią. Achaja wiedziała. Wiedziała gdzie. Do miejsca, w którym jeszcze przed bitwą porzucono zwłoki małej, piegowatej dziewczyny. Zdrajczyni. Jej siostry.
Arnne leżąca na boku. Wokół aż tworzyła się mętna poświata od nadmiaru magii.
– Ja chcę się wypisać z wojska, ja chcę się wypisać z wojska, ja chcę się wypisać z wojska… Proszę mnie natychmiast wypisać.
Bei skulona w kucki i trzymająca się za brzuch. Patrzyła w górę, na gwiazdy.
– Wszystko jest w porządku – powtarzała. – Wszystko pod kontrolą. Zaraz się mną ktoś zajmie…
– Co ci jest? W co dostałaś?
– Nie wiem. Nie chcę patrzeć. Ale wszystko jest w porządku, wszystko pod kontrolą. Zaraz się mną ktoś zajmie. Mam czerwoną chustę.
– Zapierdol kogoś za mnie – wrzeszczała Zarrakh z zakrwawioną szmatą na twarzy. – Zapierdol kogoś za to, co mi zrobili!!!
Mayfed z karabinem szukała jakiegoś żywego jeszcze rycerza. Znalazła niedaleko, opartego o kosz z kwiatami pod ścianą. Z ust wylewała mu się krew.
– No to teraz będzie egzekucja.
Mężczyzna spojrzał na nią dość trzeźwo.
– A ty kim jesteś? – wycharczał.
– Ja jestem nikim! – warknęła Mayfed. – Jestem kompletnie nikim! Ale właśnie przestałam się płaszczyć. Odkleiłam swoją twarz od ziemi, wyprostowałam plecy zgięte w wiecznym ukłonie i wysoko podniosłam głowę – karabin znalazł się w pozycji „ogień na wprost”. – Teraz JA!!! Podniosłam głowę… prosto do tego celownika – idealnie zgrała muszkę, ramkę i cel. Potem nacisnęła spust.
Harmeen leżała tuż obok.
– Nic mi nie jest – krzyknęła, widząc Achaję. – Nic mi nie jest, mam białą chustę. Idź dalej!
Jakiś luański żołnierz, bez broni, skombinował wiadro i sznurek, czerpał wodę z kanału, biegał tam i z powrotem, żeby dać chociaż pić ciężko rannym. Kilku mieszkańców okolicznych domów też usiłowało pomagać. To podetknęli komuś z leżących koc pod głowę, to przykryli kogoś derką albo przynajmniej zakryli twarz martwemu. Ktoś darł prześcieradła, ale kompletnie nie znał się na opatrywaniu. Obwiązywał żołnierzy razem z mundurami. Któryś z sanitariuszy poklepał go po ramieniu i powiedział: „Idź, idź stąd. A poza tym… na chuj ci potem koszmary. Chcesz wyglądać jak ja? Idź”. Jakaś kobieta krążyła po polu bitwy, krzycząc: „Ana! Ana! Jesteś tutaj?” Sądząc po wieku kobiety, jej córka (syn?) zginęła w którejś z poprzednich wojen, znanych już tylko z kronik.
Z bocznej ulicy wyjechał ogromny wóz ciągnięty przez szóstkę wołów. Otaczało go kilkunastu zbrojnych.
– Łupy wojenne skupuję! – krzyczał zapiewajło na koźle. – Wszystkie zdobycze po atrakcyjnych cenach. Pamiątki wojenne! Pośredniczę w negocjacjach o okup za jeńca!
Achaja rozpoznała mężczyznę, który jechał obok krzykacza na koźle. Podeszła wprost do wozu.
– Baruch, ratuj!
Młody bankier momentalnie zeskoczył na ziemię. Rozpoznał swoją pierwszą klientkę i ruchem ręki powstrzymał zapiewajłę.
– W czym mógłbym pomóc jaśnie pani?
– Medyka. Najlepszego w Syrinx!
– Się robi! – pstryknął palcami na swoich zbrojnych. – Najlepszego medyka na świecie, ale już!!!
Nawet nie zerknął, jak kilku jego ochroniarzy runęło galopem w boczne ulice. Pomógł ułożyć Shhę na pace wozu, pomiędzy skrzynkami ze złotem i tobołami kryjącymi wojenne łupy. Nieporadnie usiłował przyłożyć jakąś szmatę do ciągle krwawiącej rany.
– A z panią wszystko w porządku?
– Tak – mruknęła Achaja.
– Nie wygląda pani za dobrze.
– Wiesz… miałam ciężkie przejścia.
– Rozumiem. Ale… Ale z nią też nie jest dobrze. Chyba zmienia kolor.
– Fakt. Strasznie zbladła.
– No jasny szlag!!! – Baruch wydarł się na swoich zbrojnych. – Chyba ktoś umie opatrywać rany?
Jeden z najemników parsknął śmiechem. Potem jednak zeskoczył z konia.
– Wystarczy przyłożyć szmatę i trzymać mocno. Albo się wykrwawi, albo nie.
Inny najemnik przywiózł nareszcie medyka przewieszonego na kulbace. Zrzucił go na ziemię, ale ten nie chciał wstawać. Kilka kopniaków jednak przekonało go, że na bruku wcale nie jest dobrze. Medyk podniósł się i zerknął na Shhę.
– Nie jestem od chorób kobiecych – wydukał.
– Ona jest ranna.
– Aaaaa… – potrząsnął głową, masując sobie szyję. Właśnie zrozumiał, że go nie chcą zabić, a jedynie potrzebują fachowych usług. – Szkoda, że nie mogłem zabrać swoich instrumentów z domu.
– Czego potrzebujesz?
– Tętnica nieuszkodzona, bo już by nie żyła. Więc teraz wystarczą igły i nici. Zaraz jej tyłek zaszyję.
– Krawca! – ryknął Baruch na swoich. – Przywieźcie najlepszego krawca w okolicy!
– Nie, nie, nie – usiłował go powstrzymać medyk. – Wystarczy igła i nitka.
– A ty umiesz szyć? – bankier był podejrzliwy. – Potrafisz zrobić ładny ścieg? To przecież cudzy tyłek, a nie kiecka, którą można wyrzucić, jak się nie uda.
Luański medyk, wyraźnie spokojniejszy niż na początku, wzniósł oczy ku niebu i westchnął.
– Dobrze. Przywieźcie najlepszego krawca. On też to zrobi dobrze, jeśli tylko nie zemdleje.
Shha z trudem odwróciła głowę. Była naprawdę osłabiona.
– Siostra. Nic mi nie będzie. Idź do koleżanek, proszę…
Medyk ostrożnie rozbierał Shhę, chcąc zobaczyć, czy nie ma innych ran.
– Najlepszego w Syrinx krawca!!! – darł się Baruch.
– Może od razu szewca? Nogi też ma obtarte – Luańczyk właśnie zdjął dziewczynie buty. – Może też tkacza? Bo jest odparzenie na łopatce od skórzanej kurtki noszonej w upale i plecaka. I górnika! Bo jest pryszcz do wyciśnięcia na szyi.