– Tak, panie.
Nałożył jej pierścień. Nie poczuła niczego. Żadnej aury wielu pokoleń kobiet z rodu Oriona. Jedyną jej konstatacją był fakt, że jakby dała teraz komuś w mordę, to wielki brylant wybije ze cztery zęby naraz.
Wielki Książę wstał ociężale i ukłonił się dworsko. Oddała ukłon. Teraz nie powinni nic do siebie mówić aż do dnia ślubu. Oriona odprowadził jego orszak. Achaję, w drugą stronę, odprowadził Biafra.
– Co to za karteczka, którą międlisz w dłoni?
– Zaan, umierając, zadedykował mi wiersz.
– Pokaż – rozprostował niewielki skrawek i szybko przebiegł oczami po koślawych literach. Potem zamknął dłoń.
– I co? Fajny?
Spojrzał jej prosto w oczy.
– To hasła.
– Jakie hasła?
– Coś, co pozwoli rządzić Miką, Zyrionem i pałacowym matematykiem. Te słowa to władza nad światem w naszych rękach – przeniósł wzrok na znikający w bocznej ulicy orszak Oriona. – Niech się cieszy, palant – syknął. – Ale cała władza jest tu – dotknął kawałkiem papieru swojej głowy.
Patrzyła na niego tępo. Nie obchodziła jej ani władza nad światem, ani małżeństwo z Orionem. Bardzo potrzebowała czegoś ciepłego, czegoś, co stanowi oparcie. Położyła mu dłoń na ramieniu.
– Kocham cię, Biafra.
– Ja ciebie też, ja ciebie też – poklepał ją po ramieniu. – Czekaj, teraz muszę ustalić parę spraw dotyczących polityki i zaraz do ciebie przyjdę.
Pocałował Achaję w czoło i pobiegł, zostawiając ją samą, z opuszczonymi rękami i zamglonym wzrokiem. Nie miała siły, żeby chociaż westchnąć. Przygryzła wargi. Odwróciła się i, chwiejąc się na nogach, zaczęła szukać siostry. Ludzie wokół rozstępowali się przed nią, choć nawet na nikogo nie spojrzała. A jednak wszystkich tych medyków, sanitariuszy, grenadierów i wolontariuszy wymiatało z jej pobliża, jakby była huraganem niosącym śmierć i zniszczenie. Nikt nie zwracał uwagi, że ledwie się wlokła zamroczona zmęczeniem. To przecież była księżniczka Achaja. Operacyjny major, „Rzeźnik”. Nawet słowo „Laleczka” nigdy nie brzmiało tak złowróżbnie. Lepiej być z dala.
Znalazła swoją siostrę tuż przy brzegu kanału. Shha, już opatrzona, leżała na brzuchu. Spała okryta kocem. Achaja usiadła obok, spuszczając nogi nad wodę. Objęła siostrę i przytuliła się lekko, nie chcąc jej budzić. Skądś przypałętał się mały piesek. Był przerażony trupami wokół, setkami rannych, tymi dziwnymi odgłosami i całą masą obcych zapachów. Odruchowo przylgnął do jedynego człowieka, który nie jęczał, nie był martwy ani nie biegał w amoku. Patrzył na Achaję swoimi dużymi oczami i nieśmiało merdał maleńkim kikutem ogona.
Zaczęła go głaskać, patrząc na kamienice po drugiej stronie kanału, spod których artylerzyści wycofywali właśnie działa. No i co dalej, księżniczko? Miała przed oczami całe swoje życie. Zawsze odrzucona, zawsze nie mogąca znaleźć sobie miejsca, ciągle sama.
– To już nie boli… – powtarzała sobie w myślach. – To już nie boli! Już nie boli.
Za wiele się wypaliło gdzieś w jej wnętrzu. Zbyt wiele razy przegrała. Zbyt wielu ludzi pozostawiło w niej piętno krzywdy. Tyle przesranych spraw. Tyle świństw, które uczyniła innym i, przede wszystkim, samej sobie. Ta wieczna wojna, którą prowadziła z taką dziwną dziewczyną o imieniu Achaja. Te gówniane kary, które sobie wymierzała przez całe życie. Szamotanie się, ciągłe lęki, wieczny strach.
– To już nie boli, piesku – powtarzała jak zaklęcie. – To już nie boli – usiłowała przekonać samą siebie.
Dlaczego każdy człowiek, którego spotkała, chciał ją zranić? Tylko Shha i ten malutki piesek byli wyjątkami w całej grze. Całe życie otoczona przez potwory. Tak długo, aż sama stała się potworem. Dołączyła do stada. A jednak jakaś myśl nie dawała jej spokoju. Przecież jest inna. Przecież jest bardziej wrażliwa. Dlaczego dała się zwieść i przystała na cudze reguły gry? Dlaczego nie odeszła gdzieś w cichy kąt, nie zaszyła się w tajnej kryjówce i nie czytała książek, jak radził Nolaan? Usiłowała organizować swój świat, usiłowała nad nim zapanować. Ale nie wyszło. Dlaczego nie pozostała czysta i niewinna? Dlaczego ona też zaczęła kaleczyć ludzi? Stąpała właśnie w samym środku mrocznej krainy potworów, jako jeden z nich. Jak wilk, który musi pokazać, jak pięknie szarpie swą zdobycz, by inne wilki go zaakceptowały. A ona przecież jest inna. Przecież jest bardziej wrażliwa. Jest człowiekiem. No może… kiedyś była.
– To już nie boli, piesku – powtarzała, głaszcząc kundelka. – To już naprawdę nie boli – szeptała, czując, jak w oczach zbierają się łzy.
Widząc, co się dzieje, Biafra odłączył od grupy rozdyskutowanych polityków. Podszedł do dziewczyny siedzącej na brzegu kanału i drapiącej pieska pod brodą. Był strasznie inteligentny, był wrażliwy jak ona. Wiedział, co dzieje się w umyśle dziewczyny. Był też bardzo spostrzegawczy, właściwie można byłoby go nazwać obserwatorem natchnionym.
– Spokojnie, spokojnie – mruknął. – Wojna się już skończyła.
– Nie skończyła się – Achaja rozszerzyła usta w uśmiechu, ocierając łzy. Nie chciała mu pokazać, że się rozkleiła. – Doprowadziliście do tego, że…
– Do czego?
Wstała lekko. Kobieta, która poradziła sobie z Virionem. Brała udział w kilku wojnach. Przeżyła obóz niewolników i potrafiła z niego uciec. Przeżyła tortury mistrza Anai i pozostała, choć w miarę, normalna. Dowodziła wojskiem i to skutecznie. Obcięła głowę sto razy lepszej od siebie Marinie.
– Doprowadziliście do tego, że to ja… – znowu uśmiech. Od dawna umiała się opanować błyskawicznie. Spojrzała w te jego inteligentne, prześliczne, wredne oczy. – To ja jestem wojną!
– Co?
– Ale to już nie boli, Biafra. To już nie boli…
Epilog
Bankier Baruch miał rację. Nikt, kto nie był na placu w Syrinx zalanym krwią, wtedy, tej szczególnej nocy, nie zrobił ani dobrych interesów, ani polityki. Żołnierze mówili o nich „weterani”. Reszta społeczeństwa nazywała ich „kliką”. Kronikarze zrobili z tej nieistotnej bitwy fakt o znaczeniu historycznym. Ponieważ nie było właściwej, tej jednej, bitwy o Syrinx, więc fachowcy od słów właśnie to starcie, pozbawione znaczenia, uznali za decydujące o upadku Cesarstwa. Sprzedawało się to dobrze. Ordery z placu, jak go później nazwano, „Zgody” miały dużą cenę na rynku.
Losy dziewczyn potoczyły się różnie. Bei wyleczono skutecznie. Kontynuowała karierę w armii. Została później pułkownikiem, bo miała zawsze ciche wsparcie Achai. Po latach odeszła na emeryturę. Żyła sobie bogato i dostatnio aż do śmierci ze starości.
Zarrakh została posłana do stolicy Arkach. Ślepa i okaleczona znalazła się pod opieką bankiera Barucha.
Ten człowiek był sprytny. Wiedział, że kobieta weteran otworzy mu wszelkie drzwi w stolicy. Omotał ją i ożenił się dwa lata później. Notabene, jak wiele małżeństw z rozsądku, to też okazało się udane. To nie była miłość. To był interes. Dobry interes. Wszystko w porządku, wszystko pod kontrolą. Zarrakh wchodziła na każdą salę balową, z czarną opaską na oczach, w swoim mundurze, z baretkami i odznaczeniami, prowadzona przez męża pod rękę… I… każdy chciał robić interesy z Baruchem, a on potrafił to wykorzystać.
Został najbogatszym człowiekiem w królestwie. A kiedy umarł w wyniku zarazy (bo nie było już Zaana), Zarrakh została najbogatszą kobietą na świecie. Bardzo jej brakowało Barucha, jego troskliwości, opieki, ciepłych słów przy śniadaniu, pieszczot i choćby tego głupiego głaskania po głowie, o które parę razy się pokłócili. Ale trudno. Miała swoje setki sług (albo tysiące). Nigdy się nie dowiedziała, ile, bo nie umiała czytać, a z powodu braku oczu nie mogła się już nauczyć. W każdym razie interesy męża prowadziła sprawnie. Na tyle zdążył ją wyszkolić. I oczy nie były do tego potrzebne. Umarła w wieku sześćdziesięciu lat na grypę (choć tej nazwy wtedy nie znano). Jej dzieci prowadziły interes dalej.
Mayfed osiadła na wsi. W swoim, podarowanym jej przez Biafrę, folwarku. Miała pięć wsi. Ignorowała wszystko. Powodziło jej się dobrze. Nie miała zamiaru mieszać się w politykę. Okoliczne chłopskie dzieci uwielbiały ją, bo była szczodra i potrafiła zastrzelić każdego, najmniejszego nawet ptaka, który dziobał ziarno na polu. Z karabinu, prawie w ogóle nie mierząc. Dzieciaki szalały za nią, ale jeszcze bardziej szalały za ciocią Zarrakh, która odwiedzała dość często siostrę. Później chwaliły się przed dziećmi z innych wsi.
– Ale fajna jest ciotka Zarrakh! – krzyczały.
– Dlaczego?
– Bo wszyscy się ustawiają w kolejkę, a ona rozdaje prezenty. Jest najbogatszą kobietą na świecie.
– O kurde… (westchnienie pełne zazdrości).
– Ale nie wiecie najlepszego! – krzyczały dzieciaki z folwarku.
– Co?
– Zarrakh jest ślepa!!!
– No to co?
– Można się ustawić dwa razy w kolejce i dostać dwa prezenty! Bo ona nie widzi!!!
Zazdrość innych dzieci w tym momencie przybierała wielkość oceanu.
Mayfed pewnego dnia nie trafiła w ptaka na polu. Poszła do domu i odłożyła karabin. Wezwała starą, wsiową czarownicę, żeby przepowiedziała przyszłość. Dwie staruszki zamknęły się w sypialni na pół nocy. Potem, po wyjściu tamtej, Mayfed wezwała rodzinę.
– Umieram – zakomunikowała beznamiętnie. – Ale moja rodzina ma do spełnienia misję. Przez całe wieki, może przez tysiąclecia każda kobieta z mojej rodziny będzie przekazywać swojej córce posłanie.