Выбрать главу

– Jakie posłanie? – zaaferowały się dzieci.

– Najstarszej daję ten pierścień – wyciągnęła ze schowka obrączkę ze złota z brylantem, w którym wyryte było godło Królestwa Arkach. Dostała go od Biafry za słynną, legendarną już teraz akcję. – Każda z moich córek ma przekazywać go swojemu dziecku. Do końca. W nieskończoność, jeśli zajdzie potrzeba!

Dzieci gromadziły się wokół łóżka coraz bardziej zaciekawione.

– A potem… Może nawet po tysiącu lat. Ostatnia z was odnajdzie pewną kobietę. I powie słowa, które odtąd mają być w tajemnicy przekazywane z pokolenia na pokolenie.

– Jakie to słowa? – spytała najstarsza z córek.

Mayfed wezwała ją gestem drżącej ręki. Oddała pierścień. I szepnęła na ucho kilka słów. Kilka bardzo ciepłych słów. Bardzo, bardzo ciepłych.

– Przekażesz to córce i zobowiążesz, żeby ona przekazała to swojej – Mayfed opadła na poduszki. – I tak do końca świata, jeśli będzie trzeba!

– Tak, matko – dziewczyna uklękła przed łóżkiem.

– To misja, którą musicie wypełnić, brnąc przez otchłanie czasu. Musicie tego dokonać!

– Tak będzie, matko – powtórzyła dziewczyna.

Mayfed umarła w nocy. Nie cierpiała.

* * *

Harmeen została dowódcą ochrony pałacu. W końcu miała znajomości u samej władczyni. Konkretnie Achai. Zarabiała tyle, że w końcu jej odbiło. Szlajała się po karczmach, dawała dupy temu, kto chciał. Rozeszło się: „Chcesz mieć fajną laskę? Bierz Harmeen. Ona zrobi wszystko!”. Bawiła się. Miała bardzo fajne życie, aż do dnia śmierci Achai. Potem zresztą też nie było jej źle. Choć trochę dręczyły ją wyrzuty sumienia. Ale zabawa była najważniejsza. I naprawdę nieźle jej to wychodziło. Ona po prostu lubiła te numery, lubiła zapomnieć, lubiła mężczyzn i to, co z nią robią. Było naprawdę ekstra. No kurde, zero filozofii, facet w łóżku, to jest to!

Zastrzelono ją w wieku czterdziestu pięciu lat. Przypadkiem. Podczas awantury w burdelu.

* * *

Shha była przy Achai do samego końca. To jest do trzydziestego siódmego roku jej życia. Bardzo się pokochały, choć kłóciły się prawie każdego dnia. Ale w dupę! Co tam kłótnie? Czy to jest ważne? Czemu w ogóle człowiek zajmuje się takimi bzdurami? Były siostrami. I tylko to się liczyło. Wspierały się wzajemnie, trzymały razem, przyjaźniły tak, że każdy mężczyzna Achai czuł wręcz zazdrość.

No, ale trudno. Achaję zasztyletowano w trzydziestym siódmym roku życia. Shha nie była taka jak Harmeen, która po tym fakcie zamknęła się w celi, żeby podyktować pamiętniki: „Kronika podboju. Atak na Syrinx”. Potem jej zresztą przeszło. Shha cierpiała potwornie, ale była prostym człowiekiem. Wybrała karierę w wojsku, a mając odpowiednie koneksje również szybko, jak Bei, awansowała. Została generałem.

Zginęła podczas ataku na miejscowość zwaną „Weź ten zamek”. No tak się to dziwnie nazywało. Właściwie akcja wojsk Arkach przypominała słynną akcję Mohra pod Negger Bank. Tyle, że Shha teraz atakowała. Pokonała mur dzielący ją od wojsk Chorych Ludzi i zdobyła ich działa. Była lepsza od Mohra. Właśnie krzyczała: „Odwracać armaty!”, kiedy trafił ją snajper.

Leżąc pod jakimś wozem, słyszała jeszcze żołnierzy Chorych Ludzi, którzy krzyczeli po kontrataku: „Pani generał! Pani generał! Zaraz przyjdzie lekarz!”

Już nie doczekała. Ale powiedziała im jeszcze: „A w dupie mam lekarza. O kurwa, jak boli”.

Umarła wśród wrogów. Ale nawet oni zdejmowali czapki na widok jej ciała. Widzieli ją w akcji. Odczuli makabryczną siłę jej ataku na własnej skórze. To był szacunek żołnierzy dla żołnierza.

Więc właściwie umarła wśród swoich. A przynajmniej wśród tych, którzy ją rozumieli i którzy czuli to samo. Wilczyca umarła wśród stada innych wilków.

* * *

Arnne po wpadce ze śmiechem na ślubie Achai i podesłaniem słynnego listu Biafrze, który spłodziły razem z Harmeen dla dowcipu, wolała się wycofać z życia publicznego. List traktował o tym, że Achaja woli dziewczyny od mężczyzn, czego żywym dowodem jest Shha. Biafra to zignorował i nic go w tej sprawie nie interesowało. Natomiast politycy nie odpuszczali i robili Arnne dużo przykrości. Niepotrzebnie. To był naprawdę tylko dowcip, aczkolwiek osadzony jakoś tam, w rzeczywistości.

Arnne w każdym razie odsunęła się i szkoda. Może, gdyby była w pobliżu, nie doszłoby do „nocy sztyletów”, kiedy zamordowano Achaję.

Czarownica zmarła w wieku prawie siedemdziesięciu lat, w posiadłości swojej matki. Ze starości.

* * *

Annamea naprawdę została królową Dahmerii. Najpiękniejsza kobieta świata, z nieruchomą połową twarzy, bliznami, czarną opaską skrywającą pusty oczodół i w galowym mundurze ze wszystkimi odznaczeniami robiła piorunujące wrażenie. A poza tym legenda: pułkownik wojsk Arkach, kohortnik elitarnego Ciężkiego Korpusu Szturmowego, dowodzący nim podczas walk ulicznych, agent numer jeden w historii świata – przez lata tkwiący przy najważniejszym ośrodku decyzyjnym wroga i nieodkryty do końca. Zgromadzenie Ludowe wybrało ją bez dyskusji, od razu po śmierci poprzedniego króla. Towarzysząca jej legenda powiększyła się jeszcze później. Dziewczyna miała po prostu praktykę w rządzeniu nabytą na dworze Cesarstwa Luan (i to zdobytą u samego źródła). Wyprowadziła Dahmerię z politycznej izolacji (no, przecież znała dość blisko cesarzową Achaję, więc to naprawdę nie był problem). Potem stworzyła ekonomiczne podstawy rozwoju góralskiego społeczeństwa.

Kilkaset lat po śmierci stawiano jej jeszcze pomniki. Długo mówiło się: „Jeśli coś robisz, zrób to dobrze! Jak Annamea!”. To stało się ludowym przysłowiem. A ona po prostu doprowadziła królestwo do samowystarczalności. Rozwinęła handel, manufaktury, otworzyła kopalnie, w których eksploatowano wszystkie skarby ukryte pod zaśnieżonymi szczytami. Nikt już nie musiał iść gdzieś w zarazę daleko, żeby ginąć na zapomnianym przez wszystkich spłachetku świata. Mógł się utrzymać u siebie. Zarobić na rodzinę. Mieć normalne życie i dzieci, które też miały perspektywę na zwykłą pracę. I tyle.

Górale nie są wymowni. Ale sławili ją w swoich podaniach przez setki lat. Rzeźbili w drewnie te swoje figurki. Stawiali w miasteczkach i na rozstajach, żeby upamiętnić dziewczynę z obcego kraju. Bo górale może naprawdę nie są wymowni. Ale są bardzo pamiętliwi. Na dobre i na złe. Tym razem poszło „na dobre”. I nie zapomniano jej tego. Nigdy.

„Jeśli coś robisz, zrób to dobrze! Jak Annamea!” – wtłaczano uczniom do głowy długo, długo później – w bardzo odległej epoce.

* * *

Sirius i Zaan przeszli do historii. Aczkolwiek pewnie nie tak, jakby chcieli. W każdym mieście, po obaleniu władzy Zakonu, zaczęto kuć pomniki pod tytułem: „Tyranobójcy”. Z reguły przedstawiały trzech gołych mężczyzn i jedną nagą kobietę. Wszyscy z obnażonymi mieczami w dłoni. Ci ludzie to Sirius, Zaan, Biafra i Achaja. Wspaniałe osiągnięcia rzeźby z końca antyku. Podziwiane setki lat później. Dlaczego występowali na golasa? Do tego przyszli badacze nie doszli. Taki był po prostu styl ówczesnych przedstawień.

Niemniej obywatele różnych państw, wiele wieków później składali kwiaty pod tymi pomnikami w różnych miastach. „Tyranobójcy” – to było coś. Każdy miał swojego tyrana, ale niewielu chciało pójść na niego z mieczem. Więc kwiatki były symbolem sympatii, a nie współszaleństwa. Łatwiej dać kwiatek, niż pójść z butelką benzyny na czołg. A sumienie czyste.

Kilkaset lat później pewien poeta potrzebował natchnienia, by napisać poemat o zmianie porządku świata. Najbardziej pasowali mu jednak młodzi wiekiem „spiskowcy”, bo chciał w to jeszcze włożyć historię miłosną, więc spłodził dzieło o nazwie „Sirius i Achaja”. Obydwoje stali się więc symbolami kochanków uwikłanych w politykę na dalsze kilkaset lat. Oczywiście w przepięknej pieśni Sirius dożył „nocy sztyletów”, podczas której zadźgano Achaję i wypił truciznę, łkając nad jej grobem. Piękne. Rzecz, która stała się symbolem nie do obalenia przez trzeźwiejszych historyków. Później nazwano to poematem miłosnym wszech czasów.

* * *

Chłopczyk, który tkwił ukryty wśród gałęzi drzewa podczas masakry na schodach stolicy Troy i był świadkiem mordowania Rady Królewskiej, też napisał przepiękny wiersz. Rękopis dotrwał do następnej epoki i na jego podstawie nakręcono dość słynny film. Tym razem Orion, Sirius i Zaan występowali w roli oprawców. Tak w historii bywa – raz na wozie, raz pod wozem. Normalne.

* * *

Pośmiertny żywot Zaana był jeszcze bardziej ciekawy. Nikt nigdy nie odkrył, że był oszustem. Może poza jednym badaczem, a raczej pisarzem. Historyk amator dotarł do jedynego zachowanego dokumentu, świadczącego, że był w Keddelwach w chwili, kiedy zabito rycerza Zakonu. Wysnuł zupełnie fantastyczną hipotezę, która tak naprawdę opisywała to, co przeżył Zaan. I napisał powieść. Książkę, którą opluto, wygwizdano, darto na akademickich podwórkach i palono.

Bo przecież Zaan był wielki. Dokładnie tak jak przewidział pałacowy matematyk, przyszli badacze odkryli jego świetnie zabezpieczone papiery. I przeczytali „Niezwykłe życie mędrca Zaana, czyli rzecz o tym, jak świat stał się inny”. Byłego świątynnego skrybę nazywano, zgodnie z jego własnymi słowami, „tym, co wstrzymał słońce, ruszył ziemię”. Naprawdę uwierzono w ten idiotyzm. Opis powstrzymania zarazy uznano za początek nowoczesnej nauki. Jak mówił kolejny poeta: „Śmierć kroczyła ulicami miasta, a Zaan powiedział jej: stój!”. Po raz pierwszy w historii.