– Zadzwoń do chłopców z narkotykowego. Poproś, żeby wrzucili do komputera nazwisko Hector Arrande Moya. Kolumbijczyk. Zaczekam.
Zawahała się. Wyraźnie nie miała ochoty być manipulowana przez adwokata, zwłaszcza w obecności innego prokuratora. Ale połknęła już haczyk.
Ponownie odwróciła się do biurka i zadzwoniła. Usłyszałem tylko, jak prosi o informacje o Moi. Czekała przez chwilę, a potem słuchała odpowiedzi. Podziękowała rozmówcy i odłożyła słuchawkę.
Wolno odwróciła się w moją stronę.
– W porządku – powiedziała. – Czego chce Dayton?
Na to miałem gotową odpowiedź.
– Miejsca w przedprocesowym programie interwencyjnym. I odstąpienia od zarzutów po jego udanym ukończeniu. Nie będzie zeznawać przeciw temu człowiekowi i jej nazwisko nie pojawi się w dokumentach. Po prostu poda nazwę hotelu i numer pokoju, a wy zajmiecie się resztą.
– Trzeba będzie przygotować oskarżenie. Dayton musi zeznawać.
Zakładam, że te dwa gramy pochodziły od tego faceta. Będzie nam musiała o tym powiedzieć.
– Nie, nie będzie. Osoba, z którą rozmawiałaś, na pewno mówiła, że wystawili list gończy. To wystarczy jako podstawa aresztowania.
Faire zastanawiała się przez dłuższą chwilę, poruszając szczęką, jak gdyby próbowała smaku naszego układu, nie mogąc się zdecydować, czy chce zjeść więcej. Znałem powód jej niepewności. Układ polegał na wymianie, ale jej skutkiem miała być sprawa federalna.
Oznaczało to, że mogą przymknąć faceta, ale potem przejmą go federalni. Leslie Faire nie okryje się prokuratorską chwałą – chyba że pewnego dnia zamierzała zająć fotel w prokuraturze federalnej.
– Federalni cię za to ozłocą – dodałem, próbując poruszyć jej sumienie. – Ten bandyta pewnie niedługo się wymelduje i stracicie szansę.
Spojrzała na mnie jak na robaka.
– Nie próbuj mnie podejść, Haller.
– Przepraszam.
Znów się zamyśliła. Spróbowałem jeszcze raz.
– Kiedy już będziecie wiedzieli, gdzie jest, zawsze możecie spróbować zakupu kontrolowanego.
– Mógłbyś się z łaski swojej uciszyć? Trudno mi się skupić.
Uniosłem ręce w obronnym geście i zamknąłem się.
– No dobrze – oznajmiła wreszcie. – Pogadam z szefem. Daj mi swój numer, odezwę się później. Ale już teraz mogę ci powiedzieć, że jeżeli na to pójdziemy, Dayton będzie musiała przejść terapię zamkniętą. Na przykład w okręgowym – USC. Nie będziemy dla niej marnować stałego miejsca.
Po chwili namysłu skinąłem głową. Szpital okręgowy – USC miał skrzydło więzienne, gdzie leczono chorych, rannych i uzależnionych więźniów. Faire proponowała mi program, dzięki któremu Gloria Dayton mogła się pozbyć nałogu, a potem wyjść na wolność. Nie będą już na niej ciążyć żadne zarzuty, nie będzie jej grozić odsiadka.
– Zgoda – odrzekłem.
Spojrzałem na zegarek. Musiałem już iść.
– Nasza oferta pozostaje aktualna do jutrzejszego posiedzenia – dodałem. – Potem dzwonię do DEA i pytam, czy chcą się tym zająć bezpośrednio. Wtedy tracisz sprawę.
Posłała mi pełne złości spojrzenie. Wiedziała, że jeśli wejdę w układ z federalnymi, będzie po niej. W bezpośrednim starciu federalni zawsze biorą górę nad stanem. Wstałem, kładąc na biurku wizytówkę.
– Nie próbuj mnie brać pod włos, Haller – ostrzegła. – Jeżeli to zahaczy o ciebie, oberwie twoja klientka.
Nie odpowiedziałem. Odstawiłem pożyczone krzesło z powrotem do biurka. W jej następnym zdaniu nie usłyszałem już groźby.
– W każdym razie na pewno załatwimy to tak, żeby wszyscy byli zadowoleni.
Obejrzałem się, stojąc przy drzwiach.
– Wszyscy oprócz Hectora Moi – zauważyłem.
Rozdział 8
Biuro prawne Dobbsa i Delgada znajdowało się na dwudziestym dziewiątym piętrze jednej z bliźniaczych wież, których sylwetki stanowiły charakterystyczny widok Century City. Przybyłem na miejsce punktualnie, ale wszyscy już siedzieli w sali konferencyjnej za długim lśniącym stołem. Przeszklona ściana wychodziła na zachód Santa Monica i Pacyfik z wyspami na horyzoncie. W przejrzystym powietrzu widziałem zarys Cataliny i Anacapy na samym skraju świata. Zachodzące słońce świeciło prosto w oczy, dlatego okno zasłaniała folia przeciwsłoneczna. Wyglądało to tak, jakby pokój założył ciemne okulary.
Okulary miał mój klient. Louis Roulet, w ray – banach w czarnych oprawkach, zajmował miejsce u szczytu stołu. Nie miał już na sobie szarego więziennego drelichu, lecz ciemnobrązowy garnitur i jasną jedwabną koszulkę. Wyglądał jak opanowany i pewny siebie młody rekin rynku nieruchomości, w niczym nie przypominając zalęknionego chłopca, którego widziałem w areszcie sądowym.
Po lewej ręce Rouleta siedział Cecil Dobbs, a obok niego zadbana starsza kobieta, elegancko uczesana i obwieszona biżuterią – jak przypuszczałem, matka Rouleta. Przypuszczałem także, że Dobbs nie powiedział jej, iż nie powinna brać udziału w spotkaniu.
Krzesło po prawej ręce Rouleta było puste i czekało na mnie.
Miejsce obok niego zajmował mój detektyw, Raul Levin, przed którym na stole leżała zamknięta teczka.
Dobbs przedstawił mi Mary Alice Windsor. Kobieta mocno uścisnęła mi dłoń. Kiedy usiadłem, Dobbs wyjaśnił, że pani Windsor będzie płacić za obronę syna i zgodziła się na zaproponowane przeze mnie warunki. Następnie podsunął mi kopertę. Zajrzawszy do środka, ujrzałem czek na sześćdziesiąt tysięcy dolarów wystawiony na moje nazwisko. Była to zaliczka, o którą prosiłem, ale spodziewałem się dostać na początek tylko połowę tej kwoty. Prowadziłem już sprawy, za które łączne honorarium było wyższe, lecz była to największa suma, jaką kiedykolwiek otrzymałem w jednym czeku.
Czek wystawiono na konto Mary Alice Windsor w bardzo solidnym banku – First National w Beverly Hills. Zamknąłem kopertę i przesunąłem po blacie z powrotem do Dobbsa.
– Zapłacić musi Louis – powiedziałem, patrząc na panią Windsor. – Nie interesuje mnie, czy pani da mu pieniądze, a on przekaże mnie. Czek powinien podpisać Louis. Pracuję dla niego i to musi być jasne od początku.
Odbiegało to od moich zwyczajów – nawet dziś rano przyjąłem pieniądze od osoby trzeciej. Była to jednak kwestia ustalenia nadzoru nad obroną. Wystarczył rzut oka na Mary Alice Windsor i CC.
Dobbsa siedzących po drugiej stronie stołu, aby się zorientować, że muszę im wyraźnie dać do zrozumienia, kto prowadzi sprawę i kto jest odpowiedzialny za wygraną lub przegraną.
Spostrzegłem z zaskoczeniem, jak rysy Mary Windsor tężeją.
Matka Rouleta przypominała mi w tej chwili stary zegar z płaską, kwadratową tarczą zamiast twarzy.
– Mamo – rzekł szybko Roulet, chcąc zażegnać wybuch, zanim jeszcze nastąpił. – Wszystko w porządku. Wypiszę czek. Powinienem sobie poradzić, dopóki nie dostanę od ciebie pieniędzy.
Spojrzała na mnie, potem na syna i znowu na mnie.
– Doskonale – powiedziała.
– Pani Windsor – zacząłem. – To bardzo ważne, że wspiera pani syna. Nie mam na myśli tylko strony finansowej. Jeżeli nie uda się nam obalić zarzutów i zdecydujemy się na proces, będzie bardzo ważne, aby okazała mu pani wsparcie publicznie.
– Proszę nie mówić głupstw – odparła. – Bez względu na to, co się stanie, zawsze będę przy nim stała. Trzeba go uwolnić od tych niedorzecznych zarzutów, a ta kobieta… nie dostanie od nas ani grosza.
– Dziękuję, mamo – powiedział Roulet.
– Ja też pani dziękuję – ciągnąłem. – Obiecuję, że będę panią informować, zapewne za pośrednictwem pana Dobbsa, gdzie i kiedy pani obecność będzie konieczna. Ważne, że syn może liczyć na pani pomoc.