Выбрать главу

To był pierwszy raz. Trzy lata temu. Sam Scales nie skorzystał z szansy, jaką dawał mu łagodny wyrok. Ponownie trafił do aresztu i broniłem go w sprawie o oszustwo – tak karygodne, że od początku było wiadomo, iż nie uda mi się go uchronić przed więzieniem.

Dwudziestego ósmego grudnia dwa tysiące czwartego roku Scales zarejestrował w Internecie domenę SunamiHelp.com na fikcyjną firmę. Na stronie głównej witryny zamieścił zdjęcia zniszczeń i ofiar tragedii, jaka rozegrała się dwa dni wcześniej, gdy tsunami na Oceanie Indyjskim spustoszyło wybrzeża Indonezji, Sri Lanki, Indii i Tajlandii. Fotografiom towarzyszył apel o wpłaty na konto SunamiHelp, które z kolei miało rozdysponować darowizny wśród licznych instytucji pomagających ofiarom katastrofy. Na stronie znalazło się również zdjęcie przystojnego białego mężczyzny przedstawionego jako wielebny Charles, który krzewił chrześcijaństwo w Indonezji. Wielebny Charles w osobistej notce apelował do internautów o dar serca.

Scales był cwany, ale nie aż tak. Nie chciał kraść darowizn przekazywanych na konto witryny. Chciał tylko skraść numery i informacje o kartach kredytowych. W śledztwie po jego aresztowaniu odkryto, że wszystkie wpłaty były kierowane do Amerykańskiego Czerwonego Krzyża i rzeczywiście przeznaczono je na rzecz pomocy dla ofiar tsunami.

Ale numery kart kredytowych, za pomocą których wpłacano pieniądze, trafiły do podziemnej finansjery. Scales został aresztowany, gdy witrynę znalazł detektyw z wydziału do spraw oszustw Departamentu Policji Los Angeles, Roy Wunderlich. Wiedząc, że katastrofy zawsze przyciągają tłumy hochsztaplerów, Wunderlich zaczął wpisywać różne adresy internetowe, w których w słowie „tsunami” był jakiś błąd ortograficzny. Znalazł kilka legalnych stron zbierających fundusze na pomoc, próbował więc wpisywać przeróżne warianty ich adresów, celowo robiąc błąd. Przypuszczał, że zakładając fałszywe strony, oszuści napiszą „tsunami” błędnie, aby znaleźć potencjalne ofiary wśród osób o niskim wykształceniu. SunamiHelp.com była jedną z kilku podejrzanych witryn znalezionych przez detektywa.

Większością z nich zajęła się specjalna grupa FBI powołana w celu kontroli tego procederu w skali kraju. Kiedy jednak Wunderlich sprawdził podmiot rejestrujący domenę SunamiHelp.com, odkrył numer skrytki pocztowej w Los Angeles. Podejrzany działał w jego rejonie. Detektyw postanowił zostawić SunamiHelp.com sobie.

Skrytka pocztowa okazała się martwym adresem, ale to nie zraziło Wunderlicha. Wypuścił sondę, czyli innymi słowami dokonał zakupu kontrolowanego, a w tym wypadku kontrolowanej darowizny.

Podany przez detektywa numer karty kredytowej miał być monitorowany dwadzieścia cztery godziny na dobę przez oddział Visy zajmujący się oszustwami, który miał natychmiast zawiadomić Wunderlicha, gdy tylko zostanie dokonana jakaś transakcja z obserwowanego konta. Po trzech dniach od wpłacenia darowizny ktoś zapłacił kartą o tym numerze jedenaście dolarów za lunch w restauracji Gumbo Pot w Farmers Market przy Fairfax i Trzeciej.

Wunderlich wiedział, że to tylko próbna transakcja. Coś taniego, co nabywca bez trudu mógł kupić za gotówkę, gdyby wynikły jakieś kłopoty z płatnością kartą.

Kiedy transakcja w restauracji została zaakceptowana, Wunderlich wraz z czterema detektywami z wydziału oszustw wyruszyli do Farmers Market, rozległego centrum handlowo – usługowego z mnóstwem starych i nowych sklepów i lokali, które zawsze było zatłoczone, dlatego świetnie nadawało się na teren działania kanciarzy z podrobioną kartą kredytową. Policjanci mieli zająć pozycję w całym kompleksie i czekać, podczas gdy Wunderlich słuchał przez telefon komunikatów o użyciu karty.

Dwie godziny po pierwszej transakcji numer pojawił się przy okazji zakupu skórzanej kurtki za sześćset dolarów w Nordstrom.

Uwierzytelnienie karty trwało dość długo, lecz została zaakceptowana. Detektywi wkroczyli do akcji i aresztowali młodą kobietę, która właśnie kupiła kurtkę. Sprawa zmieniła się w tak zwany łańcuszek – policja szła od podejrzanego do podejrzanego, a aresztowania następowały jedno po drugim, zmierzając coraz wyżej.

Wreszcie dotarli do człowieka siedzącego na samym szczycie piramidy, Sama Scalesa. Kiedy o sprawie zaczęto pisać w prasie, Wunderlich nazwał podejrzanego „Svengali Tsunami” – od powieściowego hipnotyzera – ponieważ ofiarą oszusta padły w większości kobiety, które chciały pomóc przystojnemu pastorowi ze zdjęcia na stronie internetowej. Przydomek denerwował Scalesa, który w rozmowach ze mną mówił o detektywie „Wunderkind”.

Dotarłem do wydziału 124 na trzynastym piętrze budynku sądów karnych o dziesiątej czterdzieści pięć, ale sala sądowa była pusta, jeśli nie liczyć Marianne, asystentki sędzi. Przeszedłem przez barierkę i stanąłem przy jej biurku.

– Nie idą dzisiaj sprawy z wokandy? – zapytałem.

– Czekamy na ciebie. Zaraz wszystkich wezwę i zawiadomię sędzię – Jest na mnie zła?

Marianne wzruszyła ramionami. Nie chciała mówić w imieniu sędzi. Zwłaszcza w rozmowie z adwokatem. Ale na swój sposób poinformowała mnie, że sędzia nie jest zbyt zadowolona.

– Scales jeszcze jest?

– Powinien być. Nie wiem tylko, gdzie poszedł Joe.

Odwróciłem się, poszedłem do stołu obrony i usiadłem. W końcu drzwi do aresztu się otworzyły i do sali wkroczył Joe Frey, woźny przydzielony do wydziału 124.

– Masz tam jeszcze mojego klienta?

– Za chwilę już by go nie było. Myśleliśmy, że znowu się nie pokażesz. Chcesz wejść?

Przytrzymał stalowe drzwi i wszedłem do małego pomieszczenia, z którego schody prowadziły do głównego aresztu na czternastym piętrze, a dwoje drzwi do mniejszych cel wydziału 124. W jednych drzwiach było oszklone okienko. Ta cela służyła do spotkań adwokata z klientem i przez szybę ujrzałem Sama Scalesa siedzącego samotnie przy stole. Był ubrany w pomarańczowy kombinezon i miał skute ręce. Nie udzielono mu zgody na zwolnienie za kaucją, ponieważ ostatnie aresztowanie nastąpiło podczas obowiązywania nadzoru sądowego za sprawę TrimSlim6. Fantastyczna ugoda, którą wtedy wynegocjowałem, miała się okazać niewarta funta kłaków.

– Nareszcie – powiedział Scales, gdy wszedłem do celi.

– Chyba nigdzie się nie wybierałeś. Jesteś gotowy?

– Jeżeli nie mam wyboru.

Usiadłem naprzeciw niego.

– Sam, zawsze masz wybór. Wyjaśnię ci jeszcze raz. Mają cię na widelcu. Przyłapali cię na obrabianiu ludzi, którzy chcieli pomóc ofiarom jednej z największych katastrof żywiołowych w historii.

Mają trzech wspólników, którzy poszli na ugodę, żeby zeznawać przeciwko tobie. Mają znalezioną u ciebie listę numerów kart. Chcę ci tylko powiedzieć, że kiedy w końcu staniesz przed sędzią i przysięgłymi – gdyby był proces – wzbudzisz w nich tyle współczucia co gwałciciel dzieci. Może nawet mniej.

– Wiem, ale mogę być pożyteczny dla społeczeństwa. Mógłbym uczyć ludzi. W szkole, w klubach. Gdybyś załatwił mi dozór, mówiłbym ludziom, na co powinni uważać.

– Powinni uważać na takich jak ty. Ostatnim razem zmarnowałeś szansę i prokurator powiedział, że to ostateczna propozycja. Jeżeli jej nie przyjmiesz, pójdą na całość. Gwarantuję ci, że możesz nie liczyć na żadną litość.

Mam wielu klientów podobnych do Sama Scalesa. Rozpaczliwie wierzą, że za drzwiami pali się światło. I to ja muszę im mówić, że drzwi są zamknięte, zresztą żarówka i tak dawno się już przepaliła.

– No to chyba muszę – rzekł Scales, patrząc na mnie takim wzrokiem, jakbym to ja był winien, że nie ma innego wyjścia.

– Wybór należy do ciebie. Chcesz procesu, będzie proces. Oskarżenie zażąda dziesięciu lat plus okres, jaki ci został do końca dozoru. Jeżeli naprawdę ich wkurzysz, mogą cię jeszcze wysłać do FBI, a federalni dorzucą międzystanowe oszustwo internetowe.