Выбрать главу

Kiedy pięć po jedenastej nakładałem przed lustrem czapkę Dodgersów, odezwał się dzwonek domowego telefonu. Zanim odebrałem, zerknąłem w okienko wyświetlacza. Dzwoniła Lorna Taylor.

– Dlaczego masz wyłączoną komórkę? – zapytała.

– Bo mam wolne. Mówiłem ci, że nie przyjmuję dzisiaj żadnych telefonów. Wybieram się na mecz z Mishem i właśnie wychodzę, bo umówiłem się z nim trochę wcześniej.

– Kto to jest Mish?

– Raul. Czemu zawracasz mi głowę?

Zadałem to pytanie bez cienia nieżyczliwości.

– Wydaje mi się, że akurat tym powinnam ci zawracać głowę.

Poczta przyszła dzisiaj wcześniej i dostałeś zawiadomienie z Drugiego.

Drugi Okręgowy Sąd Apelacyjny rozpatrywał wszystkie sprawy wychodzące z okręgu Los Angeles. Stanowił pierwszy szczebel drabiny odwoławczej prowadzącej do stanowego sądu najwyższego. Ale nie podejrzewałem, by Lorna zadzwoniła, chcąc poinformować mnie o przegranej apelacji.

– W której sprawie?

Zazwyczaj Drugi rozpatrywał cztery czy pięć prowadzonych przeze mnie spraw.

– Jednego z „Road Saints”. Harolda Caseya. Wygrałeś!

Byłem w szoku. Nie zaskoczyło mnie zwycięstwo, ale tempo wydania orzeczenia. Składając odwołanie, starałem się działać szybko.

Napisałem streszczenie sprawy, zanim jeszcze dostałem wyrok i dopłaciłem za przyspieszenie wydania stenogramów procesu. Złożyłem wniosek o apelację dzień po wyroku, prosząc o przyspieszone rozpatrzenie sprawy. Mimo to spodziewałem się wiadomości o Caseyu najwcześniej za dwa miesiące.

Poprosiłem Lornę, żeby przeczytała mi przez telefon decyzję sądu, i słuchając jej, uśmiechałem się coraz radośniej. Było to przepisane niemal słowo w słowo moje streszczenie, włącznie z opinią, że przelot helikoptera nad ranczem Caseya na niedozwolonej wysokości stanowił naruszenie jego prywatności. Sąd uchylił wyrok skazujący, argumentując, że przeszukanie, w którym ujawniono hydroponiczną plantację trawki, było nielegalne.

Stan musiał teraz zdecydować, czy wszcząć drugie postępowanie przeciw Caseyowi, ale realistycznie rzecz biorąc, powtórny proces nie wchodził w grę. Oskarżenie nie miało dowodów, ponieważ sąd apelacyjny odrzucił wszystko, co zebrano w wyniku rewizji rancza.

Orzeczenie Drugiego było wyraźnym zwycięstwem obrony, a wygrane apelacje należały do rzadkości.

– To wielki dzień dla tej ofiary!

– A w ogóle gdzie on jest? – zapytała Lorna.

– Być może jeszcze w tymczasowym areszcie, ale mieli go przenieść do Corcoran. Posłuchaj, zrobisz jakieś dziesięć kopii orzeczenia, włożysz do koperty i wyślesz do Caseya do Corcoran. Adres powinnaś mieć.

– Chyba teraz go wypuszczą?

– Jeszcze nie. Naruszył przepisy zwolnienia warunkowego, a apelacja nie ma na to żadnego wpływu. Wyjdzie dopiero wtedy, gdy zgłosi się w radzie do spraw zwolnień warunkowych i przekona ją, że zatrzymano go na podstawie dowodów zdobytych niezgodnie z prawem. Wszystko potrwa pewnie około sześciu tygodni.

– Sześciu tygodni? Wierzyć się nie chce.

– Jeśli nie chcesz w pudle gnić, lepiej w zgodzie z prawem żyć.

Zanuciłem to jak Sammy Davis.

– Mick, proszę, nie śpiewaj mi przez telefon.

– Przepraszam.

– Po co mam mu wysyłać dziesięć kopii? Nie wystarczy jedna?

– Bo jedną zatrzyma sobie, a dziewięć rozda innym więźniom i twój telefon zaraz się rozdzwoni. Adwokat, który potrafi wygrać apelację, to skarb. Tylu ich zacznie do ciebie wydzwaniać, że będziesz mogła przebierać w klientach i wyszukiwać tych, którzy mają rodziny i będzie ich na mnie stać.

– Nie marnujesz żadnej okazji, co?

– Staram się. Coś jeszcze się działo?

– To co zwykle. Było parę telefonów, których i tak podobno nie chciałeś dzisiaj odbierać. Odwiedziłeś wczoraj w szpitalu Glory Days?

– Glorię Dayton. Owszem, odwiedziłem. Wygląda na to, że najgorsze ma już za sobą. Został jej jeszcze ponad miesiąc.

Prawdę mówiąc, Gloria Dayton wyglądała o niebo lepiej. Od lat nie widziałem jej tak ożywionej i radosnej. Wprawdzie poszedłem do szpitala okręgowego – USC spotkać się z nią w konkretnym celu, ale miło było zobaczyć, że powoli wychodzi na prostą.

Jak mogłem się spodziewać, Lorna znów weszła w rolę Kasandry.

– I kiedy znowu zadzwoni do mnie i powie: „Jestem w pudle, potrzebny mi Mickey”?

Ostatnie zdanie wymówiła marudnym, nosowym głosem Glorii Dayton. Mimo że nieźle ją naśladowała, zirytowała mnie. Na dodatek zaczęła śpiewać do melodii z kreskówki Disneya.

– M – I – C… do zobaczenia. K – E – Y… bo nie bierzesz ani grosza!

M – O – U – S – E. Mickey Mouse… Mickey Mouse, adwokat, co nigdy…

– Lorno, proszę, nie śpiewaj mi przez telefon.

Roześmiała się do słuchawki.

– Chciałam tylko, żebyś znał moje zdanie.

Uśmiechałem się, ale próbowałem zachować surowy ton.

– No więc już poznałem. Muszę kończyć.

– Baw się dobrze… Mickey Mouse.

– Nawet gdybyś mi to śpiewała cały dzień, a Dodgersi przegrali dwadzieścia do zera, i tak zamierzam się dobrze bawić. Co może pójść źle po takim wyroku?

Pożegnałem się z nią i poszedłem do swojego gabinetu po numer komórki Teddy'ego Vogla, pozostającego na wolności herszta „Road Saints”. Przekazałem mu dobre wieści, sugerując, że potrafi zawiadomić Hardziela znacznie szybciej ode mnie. Członkowie gangu są w każdym więzieniu. Systemu łączności mogliby im pozazdrościć ci z CIA i FBI. Vogel odparł, że się tym zajmie. Dodał, że dziesięć kawałków, które dał mi miesiąc wcześniej na drodze przy Vasquez Rocks, okazało się dobrą inwestycją.

– Dzięki, Ted – powiedziałem. – Nie zapomnij o mnie, kiedy następnym razem będziesz potrzebował adwokata.

– Zrobi się, mecenasie.

Rozłączyliśmy się. Z szafki w korytarzu wyciągnąłem swoją rękawicę pierwszego bazowego i ruszyłem do drzwi.

Dałem Earlowi wolne, zaliczywszy mu dzień do tygodnia pracy, więc sam pojechałem lincolnem do centrum. Ruch był niewielki, dopóki nie zacząłem się zbliżać do stadionu Dodgersów. Na otwarcie zawsze sprzedaje się komplet biletów, mimo że mecz odbywa się w dzień powszedni w godzinach pracy. Początek sezonu to wiosenny rytuał przyciągający tysiące ludzi ze śródmieścia. To jedyna impreza sportowa w znanym ze swobodnego stylu życia Los Angeles, gdzie można zobaczyć mężczyzn w sztywnych białych koszulach i krawatach. Wszyscy są na wagarach. Nic nie może się równać z początkiem sezonu, aż przyjdzie czas na jednopunktowe porażki, przerwane passy dobrych rzutów i stracone okazje. Aż zaskrzeczy rzeczywistość.

Byłem pierwszy na trybunie. Mieliśmy miejsca trzy rzędy od boiska – na krzesełkach w części dobudowanej przed sezonem. Levin musiał wybulić mnóstwo forsy na bilety. Przynajmniej mógł to sobie odliczyć z funduszu reprezentacyjnego.

Plan był taki, że mieliśmy się spotkać z Levinem wcześniej.

Dzwonił poprzedniego dnia wieczorem, mówiąc, że chce chwilę pogadać w cztery oczy. Oglądając trening i podziwiając zmodernizowany przez nowego właściciela stadion, mieliśmy omówić przebieg mojej wizyty u Glorii Dayton, a Raul miał mi przekazać najnowsze odkrycia, jakich dokonał w trakcie kilku dochodzeń związanych z osobą Louisa Rouleta.

Ale Levin nie zdążył na trening. Zjawili się czterej pozostali adwokaci – trzech pod krawatem, prosto z sądu – i nie było już okazji do rozmowy na osobności.

Znałem wszystkich czterech adwokatów z tak zwanych spraw statków, w których występowaliśmy na procesach. Właściwie od tych spraw zaczęła się tradycja wspólnych wypraw na mecze Dodgersów. Korzystając ze swoich szerokich uprawnień do powstrzymania napływu narkotyków do Stanów Zjednoczonych, straż przybrzeżna zaczęła zatrzymywać statki w każdym miejscu oceanu.