Выбрать главу

Gdy natrafiali na żyłę złota – a raczej kokainy – konfiskowali statek i aresztowali załogę. Wiele aktów oskarżenia trafiało do sądu okręgowego Los Angeles. Dochodziło więc do procesów, w których czasem skarżono jednocześnie dwanaście albo więcej osób. Każdy podsądny dostawał własnego adwokata, na ogół z urzędu, a honorarium płacił Wuj Sam. Spraw było dużo, mieliśmy z nich niezłe pieniądze i niezłą zabawę. Ktoś wpadł na pomysł, żebyśmy urządzali zebrania na stadionie Dodgersów. Raz na mecz z Cubsami złożyliśmy się nawet na prywatną lożę. Skończyło się jednak na tym, że dyskutowaliśmy nad sprawą przez kilka minut pod koniec siódmej rundy.

Rozpoczęły się uroczystości otwarcia, a Levina wciąż nie było widać. Z koszyków poszybowały w niebo setki gołębi, które ku radości widzów utworzyły szyk i zatoczyły koło nad stadionem, po czym odleciały. Chwilę później nad stadionem przeleciał lotem koszącym bombowiec B – 2, co wzbudziło jeszcze większy entuzjazm. To było Los Angeles. Dla każdego coś miłego, plus szczypta ironii.

Kiedy zaczął się mecz, Levina nadal nie było. Włączyłem komórkę i usiłowałem się do niego dodzwonić, mimo że trudno było cokolwiek usłyszeć. Tłum hałaśliwie witał nowy sezon w nadziei, że tym razem nie skończy się kolejnym rozczarowaniem. W słuchawce odezwała się poczta głosowa.

– Mish, gdzie jesteś? Jesteśmy na meczu, miejsca są fantastyczne, ale jedno ciągle puste. Czekamy na ciebie.

Zamknąłem telefon, spojrzałem na towarzyszy i wzruszyłem ramionami.

– Nie wiem – powiedziałem. – Nie odbiera.

Zostawiwszy włączony telefon, przypiąłem go z powrotem do paska.

Jeszcze przed końcem pierwszej rundy zacząłem żałować tego, co mówiłem Lornie o przegranej dwadzieścia do zera, która nie mogła mi zepsuć nastroju. Gianti prowadzili pięć do zera, zanim Dodgersi zdążyli pierwszy raz w sezonie odbić piłkę, i publiczność zaczynała się denerwować. Słyszałem, jak ludzie narzekają na ceny, remont i nadmierną komercjalizację stadionu. Jeden z adwokatów, Roger Mills, rozejrzał się po stadionie i zauważył, że upchali tu więcej reklam niż na samochodzie wyścigowym serii NASCAR.

Dodgersi w pewnym momencie byli bliscy zdobycia przewagi, ale w czwartej rundzie wszystko się posypało i kiedy rzucał Jeff Weaver, Gianti zdobyli trzy punkty po potężnym wybiciu za ogrodzenie. Wykorzystałem chwilę spokoju podczas zmiany i pochwaliłem się kolegom, jak szybko dostałem decyzję z Drugiego w sprawie Caseya. Wszyscy byli pod wrażeniem, choć Dan Dały przypuszczał, że sąd apelacyjny zareagował tak prędko, bo trzech sędziów jest na mojej liście bożonarodzeniowej. Odciąłem się Daly'emu, mówiąc, że chyba nie czytał notatki korporacji na temat podejrzliwości przysięgłych wobec adwokatów noszących koński ogon. Jego kitka sięgała połowy pleców.

Podczas tej samej przerwy w grze usłyszałem dzwonek telefonu.

Chwyciłem komórkę i odebrałem, nie patrząc na ekran wyświetlacza.

– Raul?

– Nie, proszę pana, mówi detektyw Lankford z Departamentu Policji Glendale. Czy rozmawiam z Michaelem Hallerem?

– Tak – odrzekłem.

– Ma pan dla mnie chwilę?

– Mam, ale nie jestem pewien, czy będę pana słyszał. Jestem na meczu Dodgersów. Ta sprawa nie może zaczekać? Oddzwonię do pana.

– Nie, nie może czekać. Zna pan Raula Aarona Levina? Obawiam się…

– Tak, znam. Coś się stało?

– Przykro mi, ale pan Levin nie żyje. Został zamordowany we własnym domu.

Pochyliłem się w przód tak gwałtownie, że głową uderzyłem w plecy widza siedzącego przede mną. Po chwili wyprostowałem się i zasłoniłem dłonią jedno ucho, przyciskając do drugiego słuchawkę. Wyłączyłem się z otoczenia.

– Co się stało?

– Nie wiemy – odrzekł Lankford. – Dlatego tu jesteśmy. Wygląda na to, że ostatnio pracował dla pana. Mógłby pan tu przyjechać, żeby odpowiedzieć nam na kilka pytań i w miarę możności nam pomóc?

Wyrównałem oddech i starając się panować nad głosem, powiedziałem:

– Już jadę.

Rozdział 23

Ciało Raula Levina leżało w głębi bungalowu stojącego kilka przecznic od Brand Boulevard. Pierwotnie miał to być zapewne pokój telewizyjny albo przeszklona weranda, lecz Raul urządził w nim swój domowy gabinet. Podobnie jak ja nie potrzebował zbyt dużej przestrzeni do pracy. Nie przyjmował tu klientów. Nie reklamował się nawet w książkach telefonicznych. Otrzymywał zlecenia od adwokatów, którzy polecali go sobie nawzajem. O jego umiejętnościach i powodzeniu najlepiej świadczył fakt, że umówił się na mecz baseballowy z pięcioma prawnikami.

Powitali mnie umundurowani policjanci i kazali mi zaczekać w salonie, aż zjawią się detektywi, aby ze mną porozmawiać. W korytarzu czuwał jeden z funkcjonariuszy, na wypadek gdybym nagle zerwał się z miejsca i popędził w głąb domu albo do wyjścia. Zajął taką pozycję, że był przygotowany na obie możliwości. Siedziałem, czekając i rozmyślając o swoim przyjacielu.

W drodze ze stadionu doszedłem do wniosku, że wiem, kto zabił Raula Levina. Nie musiałem iść do pokoju w głębi domu, żeby zobaczyć dowody lub o nich usłyszeć i dowiedzieć się, kim był morderca.

W głębi duszy już wiedziałem, że Raul znalazł się za blisko Louisa Rouleta. I to na moje polecenie. Pozostawało pytanie, co mam teraz z tym zrobić.

Po dwudziestu minutach z głębi domu wyłoniło się dwoje detektywów. Podniosłem się z miejsca i rozmawialiśmy, stojąc. Mężczyzna przedstawił się jako Lankford – to on do mnie dzwonił. Był starszy i bardziej doświadczony. Jego partnerka nazywała się Sobel. Nie wyglądała na policjantkę, która od dawna prowadzi śledztwa w sprawach zabójstw.

Nie podaliśmy sobie dłoni. Detektywi mieli gumowe rękawiczki.

Na butach nosili papierowe ochraniacze. Lankford żuł gumę.

– Na razie ustaliliśmy niewiele – zaczął szorstkim tonem. – Levin w gabinecie siedział przy biurku. Krzesło było odwrócone, więc był zwrócony twarzą do intruza. Dostał jeden strzał w pierś. Z czegoś małego, na moje oko z dwudziestkidwójki, ale musimy z tym zaczekać na koronera.

Lankford postukał się w środek piersi. Usłyszałem głuchy odgłos kamizelki kuloodpornej, którą nosił pod koszulą.

Musiałem go poprawić. Przez telefon i teraz wymawiał nazwisko Raula z błędem; „liwajn”.

– No dobrze, niech będzie Levin – zgodził się. – W każdym razie kiedy padł strzał, Levin próbował wstać albo po prostu upadł.

Zmarł, leżąc twarzą do podłogi. Intruz przetrząsnął gabinet, no i nie bardzo wiemy, czego mógł szukać ani co mógł zabrać.

– Kto go znalazł? – spytałem.

– Sąsiadka, która zobaczyła jego psa biegającego na dworze. Intruz musiał wypuścić psa przed zabójstwem albo po nim. Sąsiadka poznała psa i odniosła do domu. Zastała otwarte drzwi, weszła i znalazła ciało. Zwierzak nie bardzo mi wygląda na psa obronnego. Taka futrzana kulka.

– Shih – tzu – wyjaśniłem.

Widziałem kiedyś psa i słyszałem, jak Levin o nim opowiadał, lecz nie mogłem sobie przypomnieć, jak się wabił. Rex, Bronco czy jakoś tak – imię zupełnie nie pasowało do niewielkiej postury psa.

Przed zadaniem pytania Sobel zajrzała do notesu.

– Nie znaleźliśmy żadnej informacji o najbliższej rodzinie – powiedziała. – Nie wie pan, czy miał jakichś krewnych?

– Jego matka mieszka chyba na wschodzie. Urodził się w Detroit. Może tam została. Nie wydaje mi się, żeby łączył ich szczególnie bliski związek.

Skinęła głową.

– Znaleźliśmy kalendarz z jego rozkładem zajęć. W zeszłym miesiącu pod prawie każdą datą było pańskie nazwisko. Pracował nad jakąś konkretną sprawą?