Przytaknąłem.
– Nad kilkoma. Głównie jedną.
– Mógłby pan powiedzieć nam o niej coś bliższego? – spytała Sobel.
– Mam sprawę, w której będzie proces. W przyszłym miesiącu.
Próba gwałtu i morderstwa. Raul zbierał dowody, pomagał mi przygotowywać obronę.
– To znaczy pomagał znaleźć dziury w śledztwie, tak? – wtrącił Lankford.
Zorientowałem się, że w rozmowie telefonicznej Lankford tylko udawał uprzejmość, aby zwabić mnie do domu Levina. Teraz detektyw zachowywał się inaczej. Wydawało się nawet, jakby żuł gumę agresywniej, niż kiedy wszedł do salonu.
– Wszystko jedno, jak pan chce to nazwać, detektywie. Każdy ma prawo do obrony.
– Jasne, wszyscy są niewinni, tylko to wina rodziców, że za wcześnie odstawili ich od cycka – odrzekł Lankford. – Wszystko jedno.
Ten Levin wcześniej był gliną, zgadza się?
Znów wymówił jego nazwisko z błędem.
– Tak, w departamencie Los Angeles. Był detektywem, ale po dwunastu latach odszedł ze służby. Chyba po dwunastu. Będziecie to musieli sprawdzić. I wymawia się „le – win”.
– Dobrze, dobrze. Pewnie nie dawał sobie rady z tym, że pracuje po stronie dobrych, co?
– Zależy, jak na to spojrzeć.
– Możemy wrócić do pańskiej sprawy? – włączyła się Sobel.
– Jak się nazywa oskarżony?
– Louis Ross Roulet. Rozprawa ma się odbyć w okręgowym Van Nuys, prowadzić będzie sędzia Fullbright.
– Jest w areszcie?
– Nie, zwolniony za kaucją.
– Czy były jakieś animozje między Rouletem a panem Levinem?
– O żadnych nie wiem.
Podjąłem decyzję. Wiedziałem, jak załatwię problem Rouleta.
Będę się trzymał planu ułożonego wcześniej z pomocą Raula Levina. Wrzucę do sprawy bombę głębinową i ucieknę na bezpieczną odległość. Czułem, że jestem to winien Mishowi. Życzyłby sobie, żebym tak postąpił. I nikomu tego nie zlecę. Sam się tym zajmę.
– Może to jakaś gejowska historia? – spytał Lankford.
– Co? Dlaczego pan tak sądzi?
– Taki pieseczek i w całym domu tylko zdjęcia facetów i psa.
Wszędzie. Na ścianach, przy łóżku, na fortepianie.
– Proszę się uważniej przyjrzeć, detektywie. To pewnie zdjęcia jednego faceta. Jego partner zmarł kilka lat temu. Nie sądzę, żeby Raul był potem z kimś jeszcze.
– Założę się, że umarł na AIDS.
Nie potwierdziłem jego przypuszczeń. Po prostu czekałem.
Z jednej strony denerwowało mnie zachowanie Lankforda. Z drugiej jednak uznałem, że jeśli będzie prowadził śledztwo metodą spalonej ziemi, być może nie od razu włączy Rouleta w krąg podejrzanych. Nie miałem nic przeciwko temu. Musiałem jedynie powstrzymać ich przez pięć czy sześć tygodni, a potem nie będzie mnie obchodziło, czy skojarzą jedno z drugim, czy nie. Do tego czasu wykonam swój plan.
– Nie kręcił się po gejowskich knajpach? – pytał Lankford.
Wzruszyłem ramionami.
– Nie mam pojęcia. Ale jeśli to było zabójstwo na tle homoseksulnym, to dlaczego sprawca przeszukał tylko gabinet, a nie resztę domu?
Lankford skinął głową. Przez chwilę wyglądał na zaskoczonego logiką mojego pytania. Ale zaraz zadał mi nieoczekiwany cios.
– Gdzie pan był dzisiaj rano, mecenasie?
– Słucham?
– Rutynowe pytanie. Ślady wskazują, że ofiara znała mordercę.
Levin sam wpuścił go do gabinetu. Jak już mówiłem, kiedy dostał kulkę, prawdopodobnie siedział przy biurku. Na moje oko ta wizyta nie wzbudziła w nim żadnych obaw. Chcemy sprawdzić wszystkich znajomych, wszystkie osoby, z którymi miał kontakty zawodowe i towarzyskie.
– Chce pan przez to powiedzieć, że jestem podejrzany?
– Nie, próbuję wyjaśnić okoliczności i zawęzić obszar poszukiwań.
– Cały ranek byłem w domu. Miałem się spotkać z Raulem na stadionie Dodgersów. Wyjechałem na stadion około dwunastej i tam zastał mnie pański telefon.
– A wcześniej?
– Byłem w domu. Sam. Ale mam dowód, bo około jedenastej odebrałem telefon. Mieszkam co najmniej pół godziny drogi stąd, więc jeśli został zamordowany po jedenastej, to mam alibi.
Lankford nie połknął przynęty. Nie podał mi czasu śmierci. Może jeszcze go nawet nie znali.
– Kiedy ostatni raz z nim pan rozmawiał? – zapytał.
– Wczoraj wieczorem przez telefon.
– Kto dzwonił do kogo i po co?
– Zadzwonił Raul i zapytał, czy mogę przyjść na stadion trochę wcześniej. Powiedziałem, że przyjdę.
– Jak to?
– Lubi… lubił oglądać trening przed meczem. Poza tym chciał pogadać o sprawie Rouleta. Nie chodziło o żadne konkrety, ale od tygodnia nie miałem od niego nowych informacji.
– Dziękuję za współpracę – odrzekł Lankford z wyraźną nutą sarkazmu w głosie.
– Zdaje pan sobie sprawę, że właśnie robię coś, przed czym przestrzegam każdego swojego klienta? Rozmawiam z panem bez obecności adwokata i podaję alibi. Chyba zwariowałem.
– Powiedziałem już – dziękuję.
– Czy chce pan nam powiedzieć coś jeszcze, panie Haller? – odezwała się Sobel. – O panu Levinie albo jego pracy?
– Tak, jest jeszcze jedna rzecz. Powinniście ją sprawdzić. Ale to poufna sprawa.
Zerknąłem na umundurowanego funkcjonariusza, który wciąż stał w korytarzu. Sobel podążyła za moim wzrokiem i zrozumiała.
– Posterunkowy, proszę zaczekać na zewnątrz – powiedziała.
Policjant wyszedł wyraźnie niezadowolony, prawdopodobnie dlatego, że został odprawiony przez kobietę.
– No dobrze – rzekł Lankford. – O co chodzi?
– Będę musiał dokładnie sprawdzić daty, ale kilka tygodni temu w marcu Raul pracował nad inną moją sprawą, w której klient złożył donos na dilera narkotyków. Dzwonił do różnych osób i pomógł go zidentyfikować. Dowiedziałem się, że diler był Kolumbijczykiem i miał różne powiązania. Być może jego przyjaciele…
Urwałem, pozwalając im dopowiedzieć sobie resztę.
– No nie wiem – powiedział Lankford. – To była dość czysta robota. Nie wyglądała na żaden akt zemsty. Nie poderżnęli gardła ani nie wyrwali języka. Jeden strzał plus przeszukanie gabinetu. Czego mogliby szukać ludzie dilera?
Pokręciłem głową.
– Może nazwiska klienta. Zgodnie z warunkami umowy miało być utajnione.
Lankford w zamyśleniu skinął głową.
– Jak się nazywa klient?
– Tego nie mogę powiedzieć. Zasada poufności między adwokatem a klientem.
– No i znowu te bzdury. Jak mamy prowadzić śledztwo, jeżeli nie znamy nawet nazwiska klienta? Nic pana nie obchodzi przyjaciel, który leży na podłodze z kawałkiem ołowiu w piersi?
– Owszem, obchodzi. Przypuszczam, że spośród tu obecnych tylko mnie obchodzi. Ale obowiązują mnie przepisy i etyka zawodowa.
– Pańskiemu klientowi może grozić niebezpieczeństwo.
– Ta osoba jest bezpieczna. Przebywa w instytucji zamkniętej.
– Osoba? – podchwyciła Sobel. – To kobieta, prawda?
– Nie będę z państwem rozmawiać o swoim kliencie. Jeżeli chcecie poznać nazwisko dilera, to nazywa się Hector Arrande Moya.
Jest w areszcie federalnym. Podobno zarzuty przeciw niemu mają związek ze sprawą prowadzoną w San Diego przez DEA. Tylko tyle mogę powiedzieć.
Sobel wszystko notowała. Uznałem, że dałem im dość powodów, by odwrócili uwagę od Rouleta i motywu homoseksualnego.
– Panie Haller, czy był pan kiedyś w gabinecie pana Levina?
– spytała Sobel.
– Kilka razy. Ale co najmniej od dwóch miesięcy go nie odwiedzałem.
– Mógłby pan tam z nami pójść? Może zauważy pan, czy coś przestawiono albo zabrano.
– Czy on tam jeszcze leży?
– Ciało? Tak, zostawiliśmy je tam, gdzie zostało znalezione.