Było jeszcze za wcześnie, żeby dzwonić do Lorny i sprawdzać rozkład dnia, ale w kalendarzu na biurku mam zwykle aktualny harmonogram. Poszedłem do gabinetu i od progu zauważyłem jednodolarowy banknot przyklejony taśmą do ściany nad biurkiem.
Natychmiast podskoczyła mi adrenalina, bo z początku pomyślałem, że banknot to pogróżka albo wiadomość pozostawiona przez jakiegoś intruza. Zaraz sobie jednak przypomniałem.
– Maggie – powiedziałem głośno.
Uśmiechnąłem się, postanawiając nie zdejmować dolara ze ściany.
Wyciągnąłem z aktówki terminarz i sprawdziłem rozkład dnia.
Wynikało z niego, że ranek mam wolny aż do jedenastej, na którą zaplanowano posiedzenie sądu San Fernando. Sprawa stałej klientki oskarżonej o posiadanie akcesoriów do zażywania narkotyków.
Zarzut niewart funta kłaków, szkoda było czasu, ale Melissa Menkoff miała już dozór za różne narkotykowe grzeszki. Gdyby wpadła za coś tak drobnego jak posiadanie akcesoriów, wyrok zostałby odwieszony i trafiłaby za kratki na sześć do dziewięciu miesięcy.
Poza tą rozprawą nie miałem w kalendarzu nic więcej. Po San Fernando nie miałem już żadnych obowiązków, więc w duchu pogratulowałem sobie zapobiegliwości, by zrobić sobie wolne po pierwszym meczu sezonu. Oczywiście nie mogłem wiedzieć, że z powodu śmierci Raula Levina tak wcześnie trafię do „Four Green Fields” mimo to nieźle zaplanowałem dzień.
Podczas rozprawy miałem złożyć wniosek o wycofanie z postępowania przeciw Menkoff dowodu – szklanej fajki do palenia cracku którą policja znalazła w jej samochodzie, gdy zatrzymała ją w Northridge za nieostrożną jazdę. Fajka była w schowku. Menkoff utrzymywała, że nie udzieliła policji pozwolenia na rewizję samochodu, ale funkcjonariusze mimo wszystko przeszukali wóz. Swój wniosek opierałem na tym, że nie było zgody na rewizję i żadnego prawdopodobieństwa sprawstwa. Jeżeli Menkoff została zatrzymana za jazdę zygzakiem, nie było powodu przeszukiwać zamkniętych schowków samochodu.
Zdawałem sobie sprawę, że stoję na straconej pozycji, ale ojciec Menkoff dobrze mi płacił, żebym zrobił co w mojej mocy dla jego trudnej córeczki. Dlatego o jedenastej w sądzie San Fernando zamierzałem dać z siebie wszystko.
Na śniadanie połknąłem dwa tylenole, a potem zjadłem smażone jajka z grzanką i popiłem kawą. Jajka obficie posypałem pieprzem i doprawiłem salsą. Posiłek doskonale spełnił zadanie i byłem gotów do nowej bitwy. Jedząc, kartkowałem „Timesa”, szukając artykułu o morderstwie Raula Levina. Z niewiadomych powodów nie było o nim żadnej wzmianki. Z początku nie rozumiałem. Dlaczego policja z Glendale miałaby to trzymać w tajemnicy? Przypomniałem sobie jednak, że „Times” codziennie ma kilka regionalnych wydań gazety. Mieszkałem w Westside, a Glendale formalnie stanowiło część San Fernando Valley. Redaktorzy doszli zapewne do wniosku, że wiadomość o morderstwie w Dolinie nie będzie interesowała czytelników z Westside, którzy mieli na głowie własne morderstwa. Dlatego nie było artykułu o Levinie.
Postanowiłem kupić „Timesa” w automacie po drodze do sądu i sprawdzić w tamtejszym wydaniu. Zastanawiając się, do którego automatu mam wysłać Earla, przypomniałem sobie, że nie mam samochodu. Lincoln został na parkingu przed „Four Green Fields” – jeżeli nikt go w nocy nie ukradł – a kluczyki mogłem dostać dopiero po jedenastej, kiedy otwierano pub. Miałem kłopot. Widziałem kiedyś samochód Earla na parkingu, z którego codziennie go zabierałem. Była to podrasowana toyota o obniżonym zawieszeniu i z chromowanymi felgami. Podejrzewałem, że w środku wiecznie cuchnie trawką. Nie miałem ochoty jechać czymś takim. W północnej części okręgu kierowca takiego samochodu ryzykował, że zatrzyma go policja. W południowej części ryzykował, że dostanie kulkę. Nie chciałem też, żeby Earl przyjechał po mnie do domu. Żaden mój kierowca nie wie, gdzie mieszkam.
Ułożyłem więc plan, że pojadę taksówką do swojego magazynu w North Hollywood i wezmę nowego lincolna. Samochód pod „Four Green Fields” i tak miał na liczniku ponad pięćdziesiąt tysięcy mil. pomyślałem, że może nowa bryka pomoże mi pokonać przygnębienie po śmierci Raula Levina.
Gdy umyłem patelnię i talerz, uznałem, że już można bezpiecznie obudzić Lornę i potwierdzić rozkład dnia. Wróciłem do gabinetu, ale kiedy podniosłem słuchawkę, usłyszałem przerywany sygnał – znak, że miałem nagraną co najmniej jedną wiadomość.
Zadzwoniłem pod numer poczty i elektroniczny głos poinformował mnie, że nie odebrałem telefonu o jedenastej siedem poprzedniego dnia. Kiedy głos wyrecytował numer, zamarłem. To był numer komórki Raula Levina. Nie odebrałem ostatniego telefonu przyjaciela.
– Hej, to ja. Pewnie już wyszedłeś na mecz i chyba wyłączyłeś komórkę. Jeżeli tego nie odsłuchasz, pogadamy na stadionie. Ale znalazłem ci nowego asa. Mam dla…
Urwał na chwilę, słysząc w tle szczekanie psa.
– …mam dla Jesusa wypiskę z San Quentin. Mandat wolnego człowieka. Muszę kończyć, koleś.
Nic więcej. Odłożył słuchawkę bez pożegnania, kończąc znów tym głupim irlandzkim akcentem, który zawsze działał mi na nerwy. Tym razem zabrzmiał sympatycznie. Już zaczynałem za nim tęsknić.
Wcisnąłem klawisz, żeby jeszcze raz odsłuchać wiadomość. Słuchałem jej jeszcze trzy razy, po czym zapisałem ją i odłożyłem słuchawkę. Siedziałem przy biurku, starając się dopasować wiadomość do tego, co wiedziałem. Pierwsza zagadka wiązała się z godziną telefonu. Na mecz wyszedłem dopiero o wpół do dwunastej. A jednak nie odebrałem telefonu Levina, który dzwonił ponad dwadzieścia minut wcześniej.
Nie rozumiałem, dopóki sobie nie przypomniałem, że dzwoniła Lorna. Siedem po jedenastej rozmawiałem z Lorną. Tak rzadko korzystałem z domowego telefonu i tak niewiele osób znało jego numer, że nigdy nie zamówiłem sobie połączeń oczekujących. Oznaczało to, że ostatni telefon Levina został automatycznie przełączony do poczty głosowej i rozmawiając z Lorną, nawet o tym nie wiedziałem.
To wyjaśniało okoliczności, ale nie treść wiadomości.
Levin coś znalazł. Nie był prawnikiem, ale z pewnością znał się na ocenie dowodów. Znalazł coś, co miało mi pomóc wyciągnąć Menendeza z więzienia. Wypiskę dla Jesusa. Mandat wolnego człowieka.
Pozostawało jeszcze szczekanie psa, ale to akurat łatwo było wyjaśnić. Bywałem kiedyś u Levina i wiedziałem, że jego pies ujada z byle powodu. Ilekroć zbliżałem się do domu, słyszałem szczekanie, zanim jeszcze zapukałem do drzwi. Szczekanie psa w tle i pośpiech, z jakim Levin odłożył słuchawkę, powiedziały mi, że ktoś podchodził do drzwi. Prawdopodobnie morderca.
Rozmyślałem nad tym przez chwilę. Uznałem, że nie mogę z czystym sumieniem ukrywać przed policją tak ważnej informacji jak godzina telefonu. Treść wiadomości wywoła nowe pytania, na które trudno mi będzie odpowiedzieć, ale istotniejsza była pora telefonu. poszedłem do sypialni i przetrząsnąłem kieszenie dżinsów, w których byłem wczoraj na meczu. W tylnej kieszeni znalazłem bilety i wizytówki, które dostałem od Lankforda i Sobel, gdy opuszczałem dom Levina.
Wybrałem Sobel, zauważając, że na wizytówce było napisane tylko „Detektyw Sobel”. Bez imienia. Ciekawiło mnie dlaczego. Może tak jak ja miała dwa rodzaje wizytówek w różnych kieszeniach. Jedne z pełnym imieniem i nazwiskiem, a drugie bardziej urzędowe.
Odebrała od razu, a ja postanowiłem sprawdzić, co uda mi się z niej wyciągnąć, zanim przekażę jej swoją informację.
– Jest coś nowego w śledztwie? – zapytałem.
– Niewiele. W każdym razie niewiele, o czym mogę mówić. Na razie porządkujemy dowody. Zrobiliśmy analizę balistyczną i…
– Była już sekcja? – przerwałem jej. – Trzeba przyznać, że szybko.
– Nie, sekcja zostanie przeprowadzona dopiero jutro.