Nie odpowiedziała.
– Poza tym to był pomysł pani partnera. Wyraźnie widać, że pani go nie popiera.
– Typowy adwokat. Wydaje się panu, że zna motywy wszystkich zaangażowanych w sprawę.
– Wręcz przeciwnie. Coraz bardziej się przekonuję, że nie znam żadnych.
Sobel zmieniła temat.
– To pańska córka?
Pokazała stojące na biurku zdjęcie.
– Tak. Hayley.
– Ładnie brzmi. Hayley Haller. Imię na cześć komety?
– Mniej więcej. Inaczej się pisze. Wymyśliła je moja była żona.
Wszedł Lankford, informując głośno Sobel o telefonie. Dzwonił ich przełożony z wiadomością, że dostali nową sprawę zabójstwa w Glendale i mają ją prowadzić bez względu na to, czy sprawa Levina pozostanie otwarta. Ani słowem nie wspomniał, do kogo dzwonił później.
Sobel powiedziała mu, że skończyła przeszukiwać gabinet i nie znalazła broni.
– Powtarzam, że jej tu nie ma – rzekłem. – Marnujecie tylko swój czas. I przy okazji mój. Mam jutro rozprawę i muszę się przygotować do przesłuchania świadków.
– Idziemy do sypialni – zarządził Lankford, nie zwracając uwagi na mój protest.
Wycofałem się do korytarza, żeby ich przepuścić. Podeszli do szafek nocnych stojących po obu stronach łóżka. Lankford otworzył górną szufladę i wyciągnął płytę CD.
– „Req – Wiem dla Lila Demona” – przeczytał. – Chyba jaja pan sobie ze mnie robisz.
Nie odpowiedziałem. Sobel szybko otworzyła obie szuflady drugiej szafki, ale nie znalazła w nich nic poza paczką prezerwatyw.
Odwróciłem wzrok.
– Sprawdzę w szafie – powiedział Lankford. Skończywszy rewizję nocnej szafki, w typowym dla policji stylu zostawił otwarte szuflady. Podszedł do szafy i wkrótce usłyszeliśmy dobiegający ze środka głos:
– Proszę, proszę.
Odwrócił się, trzymając drewnianą kasetkę na pistolet.
– Bingo – powiedziałem. – Znalazł pan pustą kasetkę. Musi pan chyba być detektywem.
Lankford potrząsnął kasetką, po czym postawił ją na łóżku. Albo usiłował się ze mną drażnić, albo rzeczywiście była ciężka. Poczułem ciarki na plecach, uświadamiając sobie, że Roulet mógł jeszcze raz wśliznąć się do domu i podrzucić pistolet z powrotem. Byłaby to idealna skrytka. Ostatnie miejsce, jakie postanowiłbym sprawdzić, kiedy się już zorientowałem, że broń zniknęła. Przypomniałem sobie dziwny uśmieszek Rouleta, kiedy mu powiedziałem, że chcę dostać pistolet z powrotem. Czyżby się uśmiechał, bo już spełnił moje żądanie?
Lankford otworzył zamek i uniósł wieczko. Zdjął ceratową osłonę. Korkowa wytłoczka, w której wcześniej spoczywał pistolet Mickeya Cohena, była pusta. Odetchnąłem głośno i zabrzmiało to prawie jak westchnienie ulgi.
– Nie mówiłem? – spytałem pospiesznie, chcąc zatuszować to wrażenie.
– Tak, coś pan mówił – odparł Lankford. – Heidi, masz torbę?
Trzeba zabrać kasetkę.
Spojrzałem na Sobel. Nie wyglądała mi na Heidi. Pomyślałem, że to jakiś przydomek nadany przez kolegów z wydziału. A może nie umieściła na wizytówce swojego imienia, bo nie za bardzo pasowało do twardego detektywa z wydziału zabójstw.
– Jest w samochodzie – odrzekła.
– Przynieś – polecił Lankford.
– Chcecie zabrać pustą kasetkę? – zdziwiłem się. – Po co?
– Jako część łańcucha dowodów, mecenasie. Powinien pan o tym wiedzieć. Poza tym przyda się, bo mam przeczucie, że nigdy nie znajdziemy tego pistoletu.
Pokręciłem głową.
– Akurat się przyda. Kasetka niczego nie dowodzi.
– Dowodzi, że miał pan broń należącą do Mickeya Cohena. Wyraźnie wskazuje na to ta mosiężna tabliczka, którą zrobił pański tatuś albo ktoś inny.
– No i gówno z tego wynika.
– Kiedy stałem na werandzie, do kogoś zadzwoniłem, Haller. Widzi pan, właśnie teraz ktoś zagląda do akt Mickeya Cohena. Okazało się, że w archiwum departamentu zachowały się wszystkie raporty z analiz balistycznych tamtej sprawy. Szczęśliwy zbieg okoliczności, prawda? Sprawa sprzed jakichś pięćdziesięciu lat i wszystko jest.
Natychmiast zrozumiałem. Zamierzali porównać pociski i łuski ze sprawy Cohena z dowodami ze sprawy Levina. Jeśli uda się im połączyć morderstwo Levina z bronią Mickeya Cohena, wystarczy kasetka i informacja z bazy danych AFS, żeby mnie przyskrzynić.
Miałem wątpliwości, czy układając swój plan, Roulet zdawał sobie sprawę, jak sprawnie policja będzie mogła zebrać dowody przeciw mnie.
Stałem, nie odzywając się do nich. Sobel wyszła z pokoju, nie zwracając na mnie uwagi, a Lankford utkwił we mnie mordercze spojrzenie.
– Co jest, mecenasie? – spytał. – Na widok dowodu zapomniał pan języka w gębie?
Wreszcie odzyskałem mowę.
– Jak długo może potrwać badanie balistyczne? – wykrztusiłem.
– Jak dla pana postaramy się o ekspresową analizę. Niech się pan nacieszy wolnością, dopóki ma pan okazję, ale niech pan nie wyjeżdża z miasta.
Roześmiał się, niemal upajając się własnym sukcesem.
– Kurczę, myślałem, że tak mówią tylko w filmach. A ja proszę – właśnie to powiedziałem! Szkoda, że nie słyszała tego moja partnerka.
Wróciła Sobel z dużą brązową torbą i czerwoną taśmą do zabezpieczania dowodów. Patrzyłem, jak wkłada kasetkę do torby i zakleja taśmą. Zastanawiałem się, ile czasu mi zostało i czy wszystkie moje plany właśnie legły w gruzach. Poczułem się tak samo pusty jak kasetka, którą Sobel zapakowała do torby z brązowego papieru.
Rozdział 32
Fernando Valenzuela mieszkał w Valencii. O tej porze, w ostatnich godzinach szczytu, mogłem do niego dojechać w godzinę. Valenzuela kilka lat wcześniej wyprowadził się z Van Nuys, ponieważ jego trzy córki miały iść do szkoły średniej, obawiał się więc o ich bezpieczeństwo i poziom edukacji. Przeprowadził się do dzielnicy, gdzie mieszkali inni ludzie, którzy postanowili uciec z miasta, i droga do pracy zajmowała mu od pięciu do czterdziestu pięciu minut.
Ale był zadowolony. Miał ładniejszy dom, a dzieci były bezpieczniejsze. Mieszkał w domu w stylu hiszpańskim krytym czerwoną dachówką, na ładnie zaprojektowanym osiedlu domów w stylu hiszpańskim krytych czerwoną dachówką. Poręczyciel nie mógłby sobie wymarzyć niczego lepszego, choć ta radość kosztowała go co miesiąc grube pieniądze.
Kiedy tam dotarłem, dochodziła dziewiąta. Zaparkowałem przed garażem, którego brama była otwarta. W środku stały minivan i pikap. Na podłodze między pikapem a pełnym narzędzi stołem warsztatowym stał duży karton z napisem SONY. Długi i cienki. Gdy przyjrzałem się uważniej, zobaczyłem, że to telewizor plazmowy z pięćdziesięciocalowym ekranem. Podszedłem do frontowych drzwi i zapukałem. Po długiej chwili otworzył mi Valenzuela.
– Mick, co tu robisz?
– Wiesz, że masz otwarty garaż?
– Cholera jasna! Dopiero co przywieźli mi plazmę.
Potrącając mnie, pobiegł przez podwórko zajrzeć do garażu.
Zamknąłem drzwi i ruszyłem za nim. Kiedy wszedłem do garażu, Valenzuela stał z szerokim uśmiechem obok telewizora.
– Kurczę, w Van Nuys to by było nie do pomyślenia – powiedział.
– Już by go dawno podpieprzyli. Chodź, wejdziemy tędy.
Ruszył w stronę drzwi w głębi garażu, które prowadziły do domu.
Pstryknął włącznikiem i brama zaczęła się zamykać.
– Zaczekaj, Val – powiedziałem. – Pogadajmy tutaj. Przynajmniej nikt nie będzie nam przeszkadzał.
– Ale Maria pewnie chciałaby się przywitać.
– Może innym razem.
Podszedł do mnie z zaniepokojoną miną.
– Co jest, szefie?
– To, że spędziłem dzisiaj dużo czasu z glinami pracującymi nad morderstwem Raula. Powiedzieli mi, że Roulet jest czysty, bo tak pokazuje bransoletka.