Valenzuela z zapałem przytaknął.
– Zgadza się, przyszli do mnie parę dni po tym, kiedy to się stało. Pokazałem im system, wytłumaczyłem, jak działa, i wyciągnąłem rejestr z tamtego dnia. Zobaczyli, że był w pracy. Pokazałem im też inną bransoletkę, żeby się przekonali, że nie da rady nic z nią wykombinować. Ma czujnik masy. I nie można jej zdjąć. Kiedy bransoletka zobaczy, że nie jest na nodze, po chwili o tym wiem.
Oparłem się o pikapa i założyłem ręce.
– A czy ci gliniarze pytali, gdzie ty byłeś we wtorek?
Valenzuela wyglądał, jakby dostał w twarz.
– Coś ty powiedział, Mick?
Zerknąłem na karton z telewizorem, a potem spojrzałem mu w oczy.
– Jakimś cudem udało mu się zabić Raula, Val. Teraz dobrali mi się do tyłka i chcę wiedzieć, jak on to zrobił.
– Mick, mówię ci, że facet jest czysty. Nie ma siły, żeby zdjął bransoletkę. Maszyna nie kłamie.
– Tak, wiem, że maszyna nie kłamie…
Po chwili dotarło do niego.
– Co chcesz przez to powiedzieć, Mick?
Przysunął się do mnie, przyjmując wojowniczą pozę. Przestałem się opierać o bok samochodu i opuściłem ręce.
– Tylko pytam, Val. Gdzie byłeś we wtorek rano?
– Skurwysynu, jak śmiesz mnie o to pytać?
Sprężył się jak gotowy do skoku drapieżnik. Na moment straciłem czujność, zdając sobie sprawę, że nazwał mnie tak samo, jak ja dziś rano nazwałem Rouleta.
Valenzuela rzucił się naprzód i brutalnie pchnął mnie na pikapa.
Odepchnąłem go mocniej. Wpadł plecami na karton z telewizorem, który przechylił się i upadł na podłogę z głuchym hukiem. Valenzuela siłą bezwładu usiadł na pudle. Rozległ się suchy trzask.
– Kurwa! – krzyknął. – Kurwa! Rozwaliłeś ekran!
– Sam mnie popchnąłeś, Val. Tylko się broniłem.
– Kurwa!
Zerwał się z kartonu i usiłował postawić go z powrotem, ale pudło było ciężkie i nieporęczne. Podszedłem z drugiej strony i pomogłem mu. Stawiając karton pionowo, usłyszeliśmy, jak wewnątrz coś zagrzechotało. Jak kawałki szkła.
– Kurwa mać! – wrzasnął Valenzuela.
Otworzyły się drzwi w głębi garażu i wyjrzała zza nich jego żona, Maria.
– Cześć, Mickey. Val, co to za hałasy?
– Wracaj do domu – warknął w odpowiedzi jej mąż.
– Ale ci się…
– Zamknij się i wracaj do domu!
Patrzyła na nas przez chwilę, po czym zamknęła drzwi. Usłyszałem chrobot przekręcanego klucza. Wyglądało na to, że dziś Valenzuela będzie spać z rozbitym telewizorem. Zerknąłem na niego. Miał otwarte usta.
– Kosztował osiem tysięcy – wyszeptał wstrząśnięty.
– Robią telewizory za osiem tysięcy dolarów?
Byłem zdumiony. Dokąd zmierzał ten świat?
– Była promocja.
– Val, skąd wziąłeś pieniądze na telewizor za osiem tysięcy?
Spojrzał na mnie i w jego oczach znów zamigotała wściekłość.
– A jak, kurwa, myślisz? Z interesu. Dzięki Rouletowi mam fantastyczny rok. Ale cholera, Mick, nie zdjąłem mu smyczy, żeby po szedł zabić Raula. Znałem Raula tak samo długo jak ty. Nie zrobiłem tego. Nie założyłem sobie bransoletki, kiedy poszedł zabić Raula. Ani nie poszedłem sam zabić Raula, żeby kupić sobie telewizor. Jak nie wierzysz, to wypieprzaj stąd i wynoś się z mojego życia!
Wyrzucił to z siebie z rozpaczą rannego zwierzęcia. Przypomniałem sobie twarz Jesusa Menendeza. Nie potrafiłem uwierzyć w jego niewinność, kiedy mnie o niej zapewniał. Nie chciałem drugi raz popełnić tego błędu.
– W porządku, Val – powiedziałem.
Podszedłem do drzwi i wcisnąłem włącznik otwierający bramę garażu. Kiedy się odwróciłem, Valenzuela wziął ze stołu warsztatowego składany nóż i zaczął rozcinać taśmę u góry kartonu. Jak gdyby chciał się na własne oczy przekonać o tym, co już wiedzieliśmy.
Minąłem go i wyszedłem z garażu.
– Oddam ci połowę za ten telewizor – powiedziałem. – Jutro rano Lorna przyśle ci czek.
– Nie trzeba. Powiem im, że przywieźli go w takim stanie.
Stojąc już przy samochodzie, odwróciłem się do niego.
– To zadzwoń, gdy cię aresztują za oszustwo. Kiedy już wpłacisz za siebie kaucję.
Wsiadłem do lincolna i wycofałem go z podjazdu. Zerknąłem do garażu, Valenzuela przestał rozcinać karton i stał, odprowadzając mnie wzrokiem.
Ruch w stronę miasta był niewielki i wróciłem dość szybko. Kiedy wchodziłem do domu, zadzwonił telefon. Odebrałem go w kuchni, spodziewając się, że to Valenzuela, który chce mnie poinformować, że przenosi się z interesem do innego adwokata. Nie przejąłbym się taką decyzją.
Ale dzwoniła Maggie McPherson.
– Wszystko w porządku? – spytałem.
– Tak.
– Gdzie jest Hayley?
– Śpi. Czekałam z telefonem, aż zaśnie.
– Co się dzieje?
– Dzisiaj w biurze krążyły jakieś dziwne plotki o tobie.
– Mówisz o tym, że niby zamordowałem Raula Levina?
– Haller, to coś poważnego?
Kuchnia była za mała, aby wstawić do niej stół i krzesła. Przez krótki kabel nie mogłem odejść za daleko, przysiadłem więc na blacie. Przez okno nad zlewem widziałem mrugające w oddali światła centrum miasta i łunę na horyzoncie nad stadionem Dodgersów.
– Przypuszczam, że tak, sytuacja jest poważna. Wrabiają mnie w morderstwo Raula.
– O Boże, Michael, jak to możliwe?
– Jest kilka składników – zły klient, gliniarz z urazem na punkcie prawników, głupi adwokat. Wystarczy doprawić solą i pieprzem – palce lizać.
– Chodzi o Rouleta? To przez niego?
– Nie mogę z tobą rozmawiać o swoich klientach, Maggie.
– Co więc zamierzasz zrobić?
– Nie martw się. Panuję nad sytuacją. Wszystko będzie dobrze.
– A Hayley?
Wiedziałem, o co pyta. Ostrzegała mnie, żeby moje kłopoty w żaden sposób nie dotknęły Hayley. Żeby nie musiała słuchać w szkole, że jej ojciec jest podejrzany o morderstwo, a jego twarz pokazują w telewizji i na pierwszych stronach gazet.
– Możesz być spokojna. Hayley o niczym się nie dowie. Nikt się nie dowie, jeżeli dobrze to rozegram.
Maggie milczała, a ja nie mogłem wymyślić nic innego, aby ją uspokoić. Zmieniłem temat. Starałem się, żeby w moim głosie zabrzmiał ton pewności siebie, a nawet beztroski.
– A jak po rozprawie wyglądał dzisiaj wasz Minton?
Z początku nie odpowiedziała, nie mając chyba ochoty zmieniać tematu.
– Nie wiem. Wyglądał normalnie. Ale Smithson wysłał do niego obserwatora, bo to jego pierwszy występ solo.
Skinąłem głową. Liczyłem na to, że Smithson, szef prokuratury w Van Nuys, przyśle kogoś, by miał oko na Mintona.
– Były jakieś wnioski z obserwacji?
– Nie, jeszcze nie. W każdym razie nic nie słyszałam. Słuchaj, Haller, naprawdę się tym martwię. Podobno doręczyli ci dzisiaj w sądzie nakaz. To prawda?
– Tak, ale nie przejmuj się. Powtarzam, panuję nad sytuacją.
I wszystko dobrze się skończy. Obiecuję.
Wiedziałem, że nie zdołałem rozwiać jej obaw. Myślała o naszej córce i prawdopodobieństwie skandalu. Być może trochę myślała też o sobie i o tym, jakie miałaby szanse na awans, gdyby jej były mąż został wykluczony z adwokatury i oskarżony o morderstwo.
– Poza tym, gdyby wszystko się rozpieprzyło, masz być moją pierwszą klientką, pamiętasz?
– O czym ty mówisz?
– O firmie „Wynajem Limuzyn Adwokackich”. Miałaś skorzystać z jej usług, pamiętasz?
– Haller, to naprawdę nie pora na żarty.
– Nie żartuję, Maggie. Myślałem o tym, żeby rzucić tę robotę. Zanim jeszcze wdepnąłem w to gówno. Mówiłem ci tamtego wieczoru.