– Dobrze, panie Corliss.
Pokazałem kasetę, informując, że jest to zapis wideo rozprawy wstępnej Louisa Rouleta, i poprosiłem, aby włączyć ją do dowodów rzeczowych obrony. Minton próbował to zablokować, argumentując, że nie przekazałem mu taśmy w ramach ujawnienia dowodów, ale sędzia bez mojej interwencji szybko zgasiła jego protesty. Po chwili znów zgłosił sprzeciw, powołując się na brak poświadczenia autentyczności nagrania.
– Staram się oszczędzić sądowi czasu – odrzekłem. – Jeżeli zajdzie taka konieczność, osoba, która zarejestrowała tę rozprawę, może się zjawić na sali w ciągu godziny i poświadczyć autentyczność nagrania. Przypuszczam jednak, że wysoki sąd może sam potwierdzić autentyczność. Wystarczy jedno spojrzenie na ekran.
– Zezwalam na odtworzenie nagrania – powiedziała sędzia.
– Kiedy je obejrzymy, oskarżenie może zgłosić sprzeciw, jeśli będzie miało ochotę.
Do sali wtoczono telewizor i odtwarzacz, które były używane poprzednio. Ekran ustawiono w ten sposób, aby był widoczny dla Corlissa, przysięgłych i sędzi. Minton musiał postawić swoje krzesło obok ławy przysięgłych. Nagranie trwało dwadzieścia minut i ukazywało Rouleta od chwili wejścia do pomieszczenia dla aresztantów do momentu, gdy wyznaczono kaucję i wyprowadzono go z sali. Jedyną osobą, z którą Roulet rozmawiał przez cały ten czas, byłem ja.
Gdy zapis dobiegł końca, poprosiłem o pozostawienie telewizora na miejscu, na wypadek gdyby znów był potrzebny. Zwróciłem się do Corlissa, pytając z nutą oburzenia w głosie:
– Panie Corliss, czy dostrzegł pan choć jeden moment, kiedy rozmawia pan z panem Rouletem?
– Hm, nie. Nie wi…
– A jednak zeznał pan pod przysięgą i pod karą krzywoprzysięstwa, że gdy przebywaliście na sali sądowej, pan Roulet przyznał się panu do popełnienia przestępstwa.
– Wiem, że tak mówiłem, ale musiałem się pomylić. Chyba wszystko powiedział mi w celi.
– Okłamał pan przysięgłych.
– Nie chciałem. Powiedziałem, co pamiętam, ale chyba się myliłem. Tamtego dnia byłem na głodzie. Coś mi się mogło pomieszać.
– I tak się chyba stało. Proszę mi powiedzieć, czy też coś się panu pomieszało, kiedy zeznawał pan przeciwko Fredericowi Bentleyowi w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym roku?
Corliss w skupieniu zmarszczył brwi, lecz nie odpowiedział.
– Pamięta pan Frederica Bentleya, prawda?
Minton wstał.
– Sprzeciw. W osiemdziesiątym dziewiątym? Czego obrona usiłuje tym dowieść?
– Wysoki sądzie – powiedziałem. – Chodzi o ustalenie wiarygodności świadka. To kwestia istotna dla sprawy.
– Proszę dokończyć, panie Haller – poleciła sędzia. – Tylko szybko.
– Tak, wysoki sądzie.
Wziąłem kartkę, aby wykorzystać ją jako rekwizyt podczas zadawania ostatnich pytań Corlissowi.
– W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym roku Frederic Bentley przy pańskiej pomocy został uznany za winnego zgwałcenia szesnastoletniej dziewczyny w Phoenix. Pamięta pan tę sprawę?
– Nie bardzo – odrzekł Corliss. – Od tego czasu dużo brałem.
– Podczas procesu zeznał pan, że Bentley przyznał się do popełnienia zbrodni, kiedy siedzieliście razem w celi na posterunku policji. Czy to się zgadza?
– Mówiłem, że trudno mi sobie przypomnieć.
– Policja umieściła pana w jego celi, bo wiedziała, że chętnie pan donosi, nawet jeśli musi pan zmyślać, prawda?
Podnosiłem głos z każdym kolejnym pytaniem.
– Nie pamiętam – powiedział Corliss. – Ale nigdy niczego nie zmyślam.
– Osiem lat później mężczyzna, który według pańskiego zeznania przyznał się do popełnienia przestępstwa, został oczyszczony z zarzutów, gdy badanie DNA wykazało, że sperma sprawcy, który zgwałcił dziewczynę, pochodziła od innego mężczyzny. Zgadza się, panie Corliss?
– Nie pamię… znaczy… to było tak dawno…
– Pamięta pan, jak po zwolnieniu Frederica Bentleya rozmawiał z panem dziennikarz z „Arizona Star”?
– Mniej więcej. Pamiętam, że ktoś dzwonił, ale nic mu nie powiedziałem.
– Poinformował pana, że na podstawie badania DNA oczyszczono z zarzutów Bentleya, i zapytał, czy sfabrykował pan jego przyznanie się do winy, prawda?
– Nie wiem.
Pokazałem sędzi kartkę.
– Wysoki sądzie, mam archiwalny artykuł z „Arizona Star”. Pochodzi z dziewiątego lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku. Znalazła go moja współpracowniczka, gdy szukała w sieci nazwiska D.J. Corliss. Proszę o włączenie go do dowodów rzeczowych obrony i oznaczenie jako dokument historyczny potwierdzający milczące przyznanie się do winy.
Moja prośba wywołała zażarty spór z Min tonem na temat autentyczności tekstu i podstaw włączenia go do materiału dowodowego.
W końcu sędzia wydała decyzję na moją korzyść. Wyglądała na podobnie wzburzoną jak ja, tyle że w przeciwieństwie do mnie niczego nie udawała, Minton nie miał więc większych szans.
Woźny Meehan podał Corlissowi wydruk, a sędzia poleciła mu odczytać tekst.
– Nie za dobrze idzie mi czytanie, wysoki sądzie – powiedział Corliss.
– Proszę spróbować.
Corliss wziął kartkę i pochylił się nad nią.
– Proszę na głos – warknęła sędzia.
Corliss odchrząknął i zacinając się, zaczął czytać.
– „W sobotę ze stanowego zakładu karnego w Arizonie zwolniono mężczyznę bezpodstawnie skazanego za gwałt, który oświadczył, że zamierza domagać się sprawiedliwości dla innych fałszywie oskarżonych więźniów. Trzydziestoczteroletni Frederic Bentley spędził za kratami osiem lat za gwałt popełniony na szesnastoletniej mieszkance Tempe. Ofiara zidentyfikowała jako sprawcę Bentleya, swojego sąsiada, a badanie nasienia pobranego z ciała ofiary potwierdziło, że miał tę samą grupę krwi co sprawca. Podczas procesu zarzuty wsparło zeznanie informatora, który powiedział, że Bentley przyznał się przed nim do winy, gdy umieszczono ich w jednej celi.
Bentley przez cały proces, a nawet po wydaniu wyroku skazującego, utrzymywał, że jest niewinny. Kiedy sądy w stanie zaakceptowały testy DNA jako wiarygodne dowody procesowe, Bentley wynajął adwokatów i zaczął walczyć o prawo przeprowadzenia badań DNA nasienia pobranego z ciała ofiary gwałtu. Sędzia polecił przeprowadzić analizę, która niezbicie wykazała, że Bentley nie był sprawcą przestępstwa.
Na wczorajszej konferencji prasowej w hotelu Arizona Biltmore Bentley wystąpił z ostrą krytyką więziennych informatorów, domagając się wprowadzenia prawa stanowego, które ustalałoby precyzyjne przepisy regulujące możliwość korzystania z ich usług przez policję i prokuraturę.
Informatorem, który pod przysięgą zeznał, że Bentley przyznał się do gwałtu, był D. J. Corliss z Mesa, aresztowany pod zarzutem posiadania narkotyków. Gdy został poinformowany o oczyszczeniu Bentleya z zarzutów i zapytany, czy złożył przeciw niemu fałszywe zeznanie, odmówił komentarza. Na konferencji prasowej Bentley twierdził z przekonaniem, że Corliss jest donosicielem dobrze znanym policji, która kilkakrotnie wykorzystała go, by zbliżył się do podejrzanych. Bentley oświadczył, że jeśli Corlissowi nie udaje się wydobyć z podejrzanego przyznania się do winy, zazwyczaj zmyśla zeznanie. Sprawa przeciwko Bentleyowi…”.
– Chyba wystarczy, panie Corliss – powiedziałem.
Corliss odłożył wydruk i spojrzał na mnie z miną dziecka, które otworzyło szafę i zobaczyło, że za chwilę cała jej zawartość spadnie mu na głowę.
– Czy kiedykolwiek oskarżono pana o krzywoprzysięstwo w związku ze sprawą Bentleya? – zapytałem.
– Nie – odparł stanowczo, jak gdyby ten fakt miał usprawiedliwiać jego uczynek.