Spojrzała w stronę wind. Aluzja była czytelna. Jeżeli balistyka potwierdzi podejrzenia, wciąż będę miał kłopot. Będą to mogli wykorzystać przeciwko mnie. Powiedz nam, jak Roulet to zrobił, albo sam pójdziesz do pudła. Zmieniłem temat.
– Jak pani sądzi, kiedy Menendez może wyjść?
Wzruszyła ramionami.
– Trudno powiedzieć. Zależy od dowodów, jakie zbierzemy przeciwko Rouletowi – jeżeli będą. Ale wiem jedno. Nie mogą wytoczyć sprawy Rouletowi, dopóki za to samo przestępstwo w więzieniu siedzi inny człowiek.
Odwróciłem się i podszedłem do przeszklonej ściany. Położyłem dłoń na balustradzie biegnącej wzdłuż szyby. Radość mieszała się we mnie z lękiem, a w piersi wciąż tłukła się ta okropna ćma.
– Tylko na tym mi zależy – powiedziałem cicho. – Żeby go wyciągnąć. I na Raulu.
Sobel stanęła obok mnie.
– Nie wiem, co pan robi – powiedziała. – Ale resztę niech pan zostawi nam.
– Jeśli to zrobię, pani partner wsadzi mnie do pudła za morderstwo, którego nie popełniłem.
– Gra pan w niebezpieczną grę – dodała. – Lepiej przestać.
Zerknąłem na nią przelotnie, po czym znów spojrzałem w dół na dziedziniec.
– Jasne – odparłem. – Teraz mogę przestać.
Usłyszawszy to, co chciała, Sobel mogła już iść.
– Powodzenia – powiedziała.
Znów na nią popatrzyłem.
– Nawzajem.
Wyszła, a ja zostałem. Spoglądałem na dziedziniec. Ujrzałem Dobbsa i Mary Windsor idących po betonowych kwadratach w stronę parkingu. Mary Windsor wspierała się na ramieniu adwokata.
Nie sądziłem, by nadal wybierali się na lunch do „Orso”.
Rozdział 45
Przed wieczorem wiadomości zdążyły się już rozejść. Nie o tajemniczych szczegółach, ale o tym, co wszyscy wiedzieli. Wiadomości o tym, że wygrałem sprawę, uzyskałem wniosek oskarżenia o oddalenie zarzutów bez prawa wznowienia postępowania, a zaraz potem w korytarzu przed salą sądową, w której właśnie go wybroniłem, mój klient został aresztowany za morderstwo. Dzwonili do mnie wszyscy znajomi adwokaci. Jeden po drugim, aż wreszcie wyczerpała mi się bateria w komórce. Ich zdaniem moja sytuacja nie miała żadnych minusów. Roulet był królem klientów licencyjnych. Za jeden proces dostałem stawki według taryfy A i miałem dostać następne honorarium według taryfy A za następny proces. O takim podwójnym łupie większość adwokatów może tylko marzyć. A kiedy im mówiłem, że nie będę go bronił w nowej sprawie, każdy prosił, żebym polecił go Rouletowi.
Osoba, na której telefon czekałem najbardziej, zadzwoniła pod mój domowy numer. Maggie McPherson.
– Czekam na twój telefon cały wieczór – powiedziałem.
Spacerowałem po kuchni. Po powrocie do domu sprawdziłem telefony, ale nie znalazłem żadnych pluskiew.
– Przepraszam. Byłam w sali konferencyjnej.
– Podobno wybrali cię do sprawy Rouleta.
– Tak, dlatego właśnie dzwonię. Chcą go zwolnić.
– Co ty wygadujesz? Chcą go wypuścić?
– Tak. Trzymali go dziewięć godzin w sali przesłuchań i nie puścił pary z ust. Może za dobrze go wyuczyłeś, bo milczy jak głaz. Nic z niego nie wyciągnęli, więc mają za mało.
– Mylisz się. Jest dość dowodów. Mają mandat za złe parkowanie i muszą się znaleźć jacyś świadkowie, którzy pamiętają go z „Cobra Room”. Nawet Menendez może go rozpoznać.
– Wiesz równie dobrze jak ja, że Menendez odpada. Rozpoznałby każdego, żeby tylko wyjść z więzienia. Jeżeli nawet są inni świadkowie z „Cobra Room”, to trzeba trochę czasu, żeby ich znaleźć. Z mandatu wynika, że Roulet był w okolicy, ale nie w jej mieszkaniu.
– A nóż?
– Pracują nad tym, ale to też potrwa. Słuchaj, chcemy to zrobić porządnie. To decyzja Smithsona i uwierz mi, on też chce go zatrzymać. Łatwiej byłoby mu przełknąć klapę, jaką mu dzisiaj przygotowałeś w sądzie. Ale zrozum, nie ma podstaw. Na razie.
Wyrzucą go, popracują nad analizami i poszukają świadków. Jeżeli się okaże, że to Roulet, zgarniemy go, a twój drugi klient wyjdzie na wolność. Nie musisz się martwić. Ale musimy to zrobić porządnie.
Bezsilnie dźgnąłem pięścią powietrze.
– Cholera, to był falstart. Nie powinni tego robić dzisiaj.
– Chyba pomyśleli, że dziewięć godzin przesłuchania załatwi sprawę.
– Bo byli głupi.
– Nikt nie jest doskonały.
Zdenerwował mnie jej stosunek do sprawy, ale ugryzłem się w język. Potrzebowałem jej informacji, żeby być na bieżąco.
– Kiedy dokładnie go wypuszczą? – zapytałem.
– Nie wiem. Dopiero co zapadła decyzja. Przyjechali do nas Kurlen i Booker przedstawić wyniki, a Smithson odesłał ich z powrotem na komendę. Kiedy wrócą, pewnie wyrzucą go na wolność.
– Posłuchaj, Maggie. Roulet wie o Hayley.
Zapadła okropnie długa chwila ciszy.
– Co ty mówisz, Haller? Pozwoliłeś, żeby nasza córka…
– Na nic nie pozwoliłem. Włamał się do mojego domu i zobaczył jej zdjęcie. Nie wie, gdzie mieszka, nie wie nawet, jak ma na imię.
Ale wie, że mam córkę, i chce się na mnie odegrać. Dlatego musisz zaraz jechać do domu. Chcę, żebyś była przy Hayley. Weź ją i wyjdźcie z mieszkania. Na wszelki wypadek.
Coś mi kazało ukryć przed nią fakt, że w sądzie Roulet groził głównie mojej rodzinie. Nie możesz chronić wszystkich. Wykorzystałbym ten argument tylko wówczas, gdyby nie chciała zabrać Hayley z domu.
– Wychodzę – powiedziała. – Jedziemy do ciebie.
Wiedziałem, że to powie.
– Nie, nie przyjeżdżajcie do mnie.
– Dlaczego?
– Bo on może tu przyjść.
– To zupełne szaleństwo. Co chcesz zrobić?
– Jeszcze nie wiem. Weź Hayley i jedźcie w jakieś bezpieczne miejsce. Potem zadzwoń do mnie z komórki, ale nie mów, gdzie jesteście. Lepiej, żebym nawet nie wiedział.
– Haller, po prostu zadzwoń na policję. Przecież…
– I co powiem?
– Nie wiem. Że ci grożono.
– Adwokat mówi policji, że ktoś mu groził… faktycznie, zaraz ruszą do akcji. Pewnie wyślą brygadę antyterrorystyczną.
– Ale musisz coś zrobić.
– Myślałem, że już zrobiłem. Myślałem, że resztę życia spędzi w więzieniu. Ale wykonaliście za szybki ruch i teraz musicie go wypuścić.
– Mówiłam ci, że mieliśmy za mało. Nawet gdyby groził Hayley, to i tak za mało.
– Jedź do naszej córki i zaopiekuj się nią. Resztę zostaw mnie.
– Już jadę.
Ale nie odkładała słuchawki. Jak gdyby dawała mi szansę, żebym powiedział coś jeszcze.
– Kocham cię, Maggie – powiedziałem. – Obie was kocham. Bądź ostrożna.
Rozłączyłem się, zanim zdążyła odpowiedzieć. Prawie natychmiast podniosłem słuchawkę i wykręciłem numer komórki Fernanda Valenzueli. Odebrał po pięciu dzwonkach.
– Val, to ja, Mick.
– Cholera jasna. Gdybym wiedział, w ogóle bym nie odbierał.
– Słuchaj, potrzebuję twojej pomocy.
– Pomocy? Prosisz mnie o pomoc po tym, o co mnie wcześniej pytałeś? Kiedy mnie oskarżyłeś?
– Val, to wyjątkowa sytuacja. Źle się wtedy wyraziłem, przepraszam cię. Zapłacę ci za telewizor, zrobię, co zechcesz, ale teraz potrzebuję twojej pomocy.
Czekałem. Odezwał się po długiej ciszy.
– Czego chcesz?
– Roulet ciągle nosi tę bransoletkę, prawda?
– Prawda. Wiem, co się stało w sądzie, ale on się do mnie nie odezwał. Podobno gliny znowu go zgarnęły, więc nie mam pojęcia, co się dzieje.
– Zgarnęli go, ale niedługo mają go puścić. Pewnie zadzwoni, żebyś zdjął mu bransoletkę.
– Jestem już w domu. Może do mnie przyjść rano.
– Tego właśnie chcę. Żebyś kazał mu zaczekać do jutra.