– To żadna przysługa, stary.
– To jest przysługa. Włącz laptop i obserwuj go. Kiedy wyjdzie z komendy, chcę wiedzieć, dokąd pojechał. Możesz to dla mnie zrobić?
– Niby teraz?
– Tak, teraz. Będziesz miał z tym jakiś kłopot?
– Tak jakby.
Przygotowałem się do następnej kłótni. Ale czekała mnie niespodzianka.
– Mówiłem ci o baterii i alarmie w bransoletce, nie? – odezwał się Valenzuela.
– Tak, pamiętam.
– No więc jakąś godzinę temu włączył się alarm. Akumulator ma poniżej dwudziestu procent.
– Jak długo jeszcze będziesz go mógł namierzać, zanim zupełnie się wyczerpie?
– Od sześciu do ośmiu godzin aktywnego działania, potem spadnie napięcie. Przez następne pięć godzin będzie się włączał co piętnaście minut.
Zastanawiałem się. Chodziło tylko o najbliższą noc. Musiałem też mieć pewność, że Maggie i Hayley są bezpieczne.
– Chodzi o to, że przy niskim napięciu bransoletka zaczyna piszczeć – wyjaśnił Valenzuela. – Usłyszysz go, gdyby się zjawił. Albo zmęczy go ten hałas i sam podładuje baterię.
A może znów wywinie numer Houdiniego, pomyślałem.
– Dobra – powiedziałem. – Mówiłeś, że możesz ustawić w systemie inne alarmy.
– Zgadza się.
– Mógłbyś zrobić coś takiego, żeby włączał się alarm, kiedy Roulet zbliży się do konkretnego miejsca?
– Tak. Na przykład przy molestujących dzieci. Można ustawić alarm, kiedy facet zbliży się do szkoły. Coś w tym rodzaju. To musi być konkretny punkt.
– W porządku.
Podałem mu adres mieszkania na Dickens w Sherman Oaks, gdzie mieszkały Maggie z moją córką.
– Jeżeli znajdzie się dziesięć przecznic od tego domu, zadzwoń do mnie. Nieważne o której, zadzwoń. To jest właśnie moja prośba.
– Co tam jest?
– Tam mieszka moja córka.
Valenzuela odpowiedział dopiero po długiej chwili.
– Z Maggie? Myślisz, że facet chce tam pójść?
– Nie wiem. Mam nadzieję, że dopóki ma lokalizator na kostce, nie będzie taki głupi.
– W porządku, Mick. Możesz być spokojny.
– Dzięki, Val. I dzwoń pod domowy numer. Komórka mi się wyczerpała.
Podałem mu numer i zamilkłem, zastanawiając się, co jeszcze mógłbym mu powiedzieć, żeby odkupić zdradę sprzed dwóch dni.
Wreszcie dałem sobie spokój. Musiałem się skupić na zagrożeniu.
Wybiegłem z kuchni i wszedłem do gabinetu. Znalazłem w wizytowniku numer telefonu i chwyciłem słuchawkę aparatu na biurku.
Wykręciłem numer i czekałem. Wyjrzałem przez okno z lewej i po raz pierwszy zauważyłem, że pada deszcz. Zapowiadało się na długą ulewę i nie wiedziałem, czy pogoda ma jakiś wpływ na satelitarną lokalizację Rouleta. Nagle w słuchawce odezwał się głos Teddy'ego Vogla, herszta „Road Saints”.
– Mów.
– Ted, tu Mickey Haller.
– Mecenasie, co u ciebie?
– Dzisiaj nie najlepiej.
– W takim razie dobrze, że dzwonisz. Co mogę dla ciebie zrobić?
Zanim odpowiedziałem, jeszcze raz spojrzałem na deszcz. Wiedziałem, że jeśli nie skończę tej rozmowy, zostanę dłużnikiem ludzi, od których nigdy nie chciałbym być uzależniony.
Ale nie miałem wyboru.
– Masz dzisiaj kogoś w mojej okolicy? – spytałem.
Vogel odpowiedział po krótkim wahaniu. Wiedziałem, że jest ciekawy, dlaczego adwokat dzwoni do niego po pomoc. Nie miał wątpliwości, że prosiłem o umięśnioną i uzbrojoną pomoc.
– Mam paru chłopaków, którzy pilnują klubu. Co jest?
Klub mieścił się na Sepulveda, niedaleko Sherman Oaks. Na to właśnie liczyłem.
– Ktoś grozi mojej rodzinie, Ted. Potrzebuję paru ludzi, żeby obstawili dom, może przyłapali faceta, gdyby było trzeba.
– Uzbrojony i niebezpieczny?
Zawahałem się, ale krótko.
– Tak, uzbrojony i niebezpieczny.
– To chyba coś dla nas. Gdzie mam wysłać ludzi?
Był gotów do działania. Zdawał sobie sprawę, że lepiej mieć mnie w garści dzięki przysłudze niż w zamian za słoną zaliczkę. Podałem mu adres mieszkania na Dickens. Podałem mu też rysopis Rouleta i powiedziałem, jak był dzisiaj ubrany.
– Jeżeli pokaże się w okolicach mieszkania, macie go zatrzymać – powiedziałem. – I pospieszcie się.
– Zrobione – odrzekł Vogel.
– Dziękuję, Ted.
– Nie, to ja dziękuję. Miło, że możemy się odwdzięczyć. Tyle razy już nam pomagałeś.
Jasne, pomyślałem. Odłożyłem słuchawkę, myśląc, że właśnie przekroczyłem jedną z tych niewidzialnych linii, które człowiek zawsze ma nadzieję ominąć. Wyjrzałem przez okno. Deszcz lał się z dachu. Z tyłu nie było rynny i za szybą widać było przezroczystą ścianę wody, zza której przebijały zamglone światła. W tym roku nic tylko deszcz, pomyślałem. Tylko deszcz.
Wyszedłem z gabinetu i wróciłem do środkowej części domu.
Na stole we wnęce jadalnej leżał pistolet, który dał mi Earl Briggs.
Patrzyłem na broń, rozmyślając o wszystkich ruchach, jakie dotąd wykonałem. Sęk w tym, że poruszałem się na oślep, narażając nie tylko siebie.
Zaczęła mnie ogarniać panika. Chwyciłem słuchawkę telefonu i zadzwoniłem do Maggie. Od razu odebrała. Usłyszałem, że jest w samochodzie.
– Gdzie jesteś?
– Dojeżdżam do domu. Wezmę parę rzeczy i zaraz wychodzimy.
– To dobrze.
– Co mam powiedzieć Hayley? Że ojciec naraża jej życie?
– To nie tak, Maggie. To on. Roulet. Nie mogłem mieć nad nim żadnej kontroli. Kiedyś wróciłem wieczorem do domu i siedział przy moim biurku. To facet od nieruchomości. Wie, jak znajdować adresy. Zobaczył jej zdjęcie. Co miałem…
– Możemy o tym pogadać później? Muszę iść po swoją córkę.
Swoją córkę. Nie naszą córkę.
– Jasne. Zadzwoń z nowego miejsca.
Rozłączyła się bez słowa. Wolno powiesiłem słuchawkę na ścianie. Wciąż trzymałem na niej rękę. Oparłem się czołem o ścianę.
Skończyły mi się pomysły. Mogłem już tylko czekać na ruch Rouleta.
Dzwonek telefonu przestraszył mnie, aż odskoczyłem. Słuchawka upadła na podłogę i podniosłem ją za kabel. To był Valenzuela.
– Dostałeś moją wiadomość? Właśnie dzwoniłem.
– Nie, rozmawiałem. Co jest?
– To dobrze, że znowu zadzwoniłem. Właśnie wyjeżdża.
– Dokąd?
Wrzasnąłem za głośno. Powoli przestawałem nad sobą panować.
– Jedzie na południe Van Nuys. Zadzwonił do mnie i mówił, że chce zdjąć bransoletkę. Powiedziałem, że jestem już w domu i że może do mnie zadzwonić jutro. Kazałem mu też naładować baterię, żeby nie zaczął piszczeć w środku nocy.
– Dobry pomysł. Gdzie teraz jest?
– Ciągle na Van Nuys.
Próbowałem sobie wyobrazić Rouleta za kierownicą. Jeśli jechał na południe Van Nuys, to znaczy, że kierował się prosto w stronę Sherman Oaks i dzielnicy, gdzie mieszkały Maggie i Hayley. Możliwe też, że przez Sherman Oaks i wzgórze wracał do domu. Musiałem zaczekać, żeby się upewnić.
– Jak aktualne są dane GPS? – spytałem.
– Odczyt jest w czasie rzeczywistym. Widzę go dokładnie tam, gdzie teraz jest. Właśnie przejechał pod Sto Pierwszą. Może jedzie do domu, Mick.
– Wiem, wiem. Zaczekaj, aż minie Ventura. Następna ulica to Dickens. Jeżeli tam skręci, to na pewno nie wraca do domu.
Wstałem, nie wiedząc, co robić. Zacząłem krążyć nerwowo po kuchni, przyciskając słuchawkę do ucha. Wiedziałem, że gdyby nawet Teddy Vogel wysłał ludzi natychmiast, mogli się zjawić na miejscu dopiero za kilka minut.
– A deszcz? Nie wpływa na odczyt GPS?
– Nie powinien.
– To pocieszające.