Выбрать главу

– Z jakąś blondynką. Nanouk widziała…

Nie dokończyłem. Podniosłem dłoń i klepnąłem się w czoło. Olszan i Agnieszka nie zrozumieli. Gabriela tak.

– Z tyłu – mruknęła. – Nigdy nie widziała schodów. Faceta z kucykiem też pewnie nie.

Mogłem sobie darować pytanie o udział Joli w tej aferze.

– Mówiłeś coś o jedynym śmigłowcu – przypomniała Agnieszka.

– W Świdniku eksperymentują z nową głowicą tylnego wirnika. Za cholerę nie da się jej pomylić z typowymi. Można zatrzeć numery, ale gdyby jakiś fachowiec dorwał się do resztek śmigłowca, bylibyśmy załatwieni. To znaczy nie my z Zarębą. Cała fabryka. Albo i Polska. Bo po świecie lata trochę starych sokołów i nie ze wszystkich właściciele potrafiliby się rozliczyć. Znajdują taki wrak, więc mówisz: „To ten porwany przez partyzantów”. Spadł drugi? Birmański, widocznie wredna junta sprzedała. Do Birmy posyłamy części zamienne, więc trzymaliby gęby na kłódkę i nie dementowali. Ale ta nowa głowica… Na palcach je policzą. To pech, że do Kenii poleciał akurat taki śmigłowiec. Wybuchłaby afera nie z tej ziemi. Świdnik można by zaorać.

– No tak – pokiwała głową. – Zrobiłeś to wszystko dla Świdnika.

– Ta fabryka to całe życie moich starych. Wszyscy ich przyjaciele, połowa moich kumpli… Bez niej miasto się rozsypie.

– I dlatego się poświęcasz?! – Ostra jak brzytwa ironia przeszła w jawny gniew. – Dla ratowania fabryki podrzynasz ludziom gardła?! Chociaż nie lubisz?! Ty palancie, masz mnie za kompletną…?!

– Kocham cię – powiedział spokojnie.

– Skurwiel!

– Kocham cię.

– Ty wszawy… – Poderwała się, ruszyła w jego stronę. Prawie wyprostowana. Nie wiedziałem, czy zaciska pięści by nimi bić, czy po to, by nie jęczeć z bólu.

– Jak to będzie chłopak, sam zrozumie. Pokażesz mu stare zdjęcie sokoła, powiesz, że i u nas kiedyś robili latające maszyny, a nie tylko klamki do wychodka w boeingu.

– Zatrzymała się dwa kroki przed jego stopą. Chyba faktycznie odstrzelił sobie palec, bo z buta sączyła się krew. – Ale dziewczynce lepiej powiedzieć, że tata lubił swoje miasto i dlatego w tym tkwił tak długo.

– Gnojek – rzuciła przez zęby. Zawahała się, po czym cofnęła nogę i z całkiem niezłego zamachu kopnęła go w stopę.

– Au – powiedział spokojnie, błyskając zębami w jednym ze swoich łajdackich, nieodparcie czarujących uśmiechów. – Prawie zabolało. Oddałaś mi swoją morfinę, nie pamiętasz?

– Nienawidzę cię! W życiu ci go nie urodzę, słyszysz? Wyskrobię się, jak się okaże…! Cholerny morderca!

Jej noga znów powędrowała do tyłu. Dużo bliżej. Pewnie by nie kopnęła. Może trąciłaby go symbolicznie. Znów płakała. Gabriela wcale nie musiała się odzywać.

– Nie bij go. Przecież cię kocha.

Była noc wigilijna, byliśmy w stajence, z kąta przyglądał nam się senny osiołek, który w każdej chwili mógł przemówić ludzkim głosem. Nie zdziwiłem się zbytnio, widząc, jak pod Agnieszką uginają się kolana, jak osuwa się na ziemię, opasuje ramionami Olszana, tuli twarz do jego zdrowego barku.

– Wywołaj Wołynowa. – Pomyślałem, że ma właściwą listę priorytetów: najpierw długo wodził ustami po jej kudłatej głowie, głaskał po karku. Dopiero potem uniósł oczy i sprawdził, czy nie skorzystałem z okazji i nie wyjąłem wista z kabury.

– Po co? – Zmarszczyłem brwi. – Siedzi w tym?

– Mają pociski przeciwpancerne do armaty. Wziąłbym jeden.

Agnieszka odsunęła się – na długość ramion. Chciała go widzieć, ale nie za cenę wypuszczania z objęć.

– Co chcesz zrobić? – zapytała.

– Wywołaj go. – Patrzył na mnie. – I niech przyniesie pocisk.

Sięgnąłem do radia. Sikorski był zdziwiony, prosił, by powtórzyć. We wsi strzelano; Morawski, nawet jeśli słyszał, nie miał głowy do wypytywania. Filipiak pewnie nie był w stanie pytać: na Joli dało się wymóc wożenie samochodem, ale nie dźwiganie na plecach jakichś pocisków w stronę pola bitwy. Pewnie czołgał się, ciągnąc bezwładne nogi, kaem i amunicję. Do radia mógł co najwyżej podyszeć.

– Zaręba wmówił wszystkim, że to apache’a zestrzelili pod Kasali. Arabowie i nasi partnerzy z APH do tej pory mu wierzą. To oni ich przysłali. – Olszan oderwał na moment dłoń od głowy dziennikarki, wskazał kierunek, z którego dobiegały odgłosy wystrzałów. – Nikt by nie ryzykował dla głupiego polskiego sokoła. Świdnik miałby problemy, ale już Zaręba niekoniecznie. To znaczy: tak myśli APH. Nie wiedzą o tym przekręcie z zatopionymi śmigłowcami.

– Co? – Trochę się gubiłem, ale dopiero teraz zabił mi klina.

– APH gra ostrożnie. Handlują częściami, bo są anonimowe. Cały śmigłowiec to co innego. W razie wpadki trudno się wykpić. Zamówili u nas jednego sokoła, bo potrzebowali dyskretnego transportu. W te apache weszli, bo w razie czego można wskazać palcem Saudyjczyków i powiedzieć: „To oni”. Względnie małe ryzyko, a prowizja wielka. W dodatku to bardzo bezpieczna maszyna. W zasadzie nie do zestrzelenia w takiej wojnie jak etiopska. Lata nocą, widzi z daleka, wykryje każdy radar, w razie ostrzelania zniesie naprawdę wiele… Z jednego sokoła też by się wszyscy wytłumaczyli. Wiadomo: partyzanci uprowadzili taką maszynę. Ale to nie tego sokoła Zaręba sprzedał islamistom poprzez APH. Podsunęli mu pomysł, to buchnął od razu trzy, hurtem. I coś pochrzanił przy dystrybucji. Tamtego ma jeden kacyk z Sudanu. Trzecią maszynę opchnęliśmy ludziom Mojlego. To dlatego do sokołów nikt nie strzela. Wszyscy są zadowoleni, zamawiają części, usługi serwisowe. Dopóki w świat nie pójdzie wieść, że porwanego sokoła ktoś w końcu strącił, interes się kręci.

– O co ta cała wojna? – zapytałem. – Skoro to tylko głowica… Nie mogliście jej podmienić, zgubić? Sfałszować raport komisji?

– O co? – uśmiechnął się. – A o co są wojny? O forsę. I baby.

– Baby? – Musiałem stoczyć krótką walkę z szyją: uparła się, by obrócić głowę w stronę Gabrieli.

– Na lewych interesach APH zarabialiśmy dziesiątki tysięcy. Na własnych, tych z sokołami, miliony. Ale to pryszcz. Wyrobiliśmy Świdnikowi markę i właśnie znalazł się pierwszy kupiec na fabryczne śmigłowce. Żadne tam kradzione. Legalny zakup. Będą latać w barwach rządu etiopskiego, za pieniądze ONZ. Generał ma poprzez krewnych większościowy pakiet w spółce, która pośredniczy w zakupie. Personel będzie tutejszy, podatny na korupcję, więc jeśli nawet kiedyś przyłapią którąś z załóg na szmuglowaniu czegoś trefnego, pójdzie już na konto tubylców. Właśnie wyhodowaliśmy kurę, która znosi złote jaja. Ciężko taką zarżnąć.

– A co mają do tego baby?

– Żeby interes dalej się kręcił, w świat musiał pójść krótki komunikat: „Pod Kasali spadł niezidentyfikowany śmigłowiec”. Jedna wzmianka o sokole… i żegnaj, wielka forso. Najlepiej, gdyby w ogóle nie było żadnego komunikatu: Zaręba mógłby ukręcić łeb dochodzeniu, chociaż zginął nasz żołnierz. Pozbierane części faktycznie można by jakoś zgubić. Patrz numer z Mengeszą. Ale był jeden problem.

– Ja? – zapytała niepewnie Agnieszka. Siedziała obok Olszana, wpatrzona w jego profil. Dotykali się. Tylko łokciami, ale jednak.

– Filipiak powiedział mu o tym zdjęciu apache’a. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego… Ale dziennikarka „Wyborczej” mogła rozpieprzyć cały nasz biznes jednym artykułem. Jak nie polska prokuratura czy CIA, to APH zaczęłoby węszyć i… Nie wiem, czy w to wierzy, ale od pewnego momentu próbował mnie przekonać, że to kwestia przeżycia. Wykiwaliśmy ich, więc wykończą nas, jeśli nie dla zatarcia śladów, to po prostu dla zasady. To jeszcze nie mafia, ale… Krótko mówiąc: miała zginąć głowica wirnika i Wielogórska. Taki był jego plan minimum.