Выбрать главу

– Ratowałeś nas? – zapytała Gabriela nijakim tonem.

– Siebie. – Wciąż się uśmiechał. – Bomby załatwiłyby mnie tak samo jak innych. Sabah zresztą też. Jedziemy na jednym wózku.

– Wtedy, przy cysternie, strzeliłeś w czoło temu facetowi – powiedziałem, patrząc mu oczy. – Z trefnego pistoletu.

Przyglądał mi się przez chwilę z uwagą. Ale miał dziurę w brzuchu i podejrzliwość uchodziła z niego szybciej niż krew.

– Zorientowałeś się?

– Dupa jestem, nie Sherlock. Powinienem. Mała rana, cichy wystrzał. Ale dopiero teraz mi się poukładało w głowie.

– Też jestem dupa. Nie myślałem wtedy. Miałeś nóż przy gardle, a ja tylko to pod ręką. Dobrze, że to taka duża spluwa. Niby 5,56, a wygląda jak dziewiątka. Agnieszka się nie połapała. To znaczy: wtedy i tak by nie… Tłumik wyrzuciłem jeszcze w Kasali. Ale potem mogła. Filipiak powiedział jej o tej małokalibrówce przy ciele Zanettiego. A przy okazji: nie ja go zabiłem. Po prostu znalazłem go pierwszy, pomyślałem, że to dobra okazja, i podrzuciłem pistolet. Fałszywy trop.

– Nie pokazał mi go – mruknęła dziennikarka. – Tylko mówił.

Zapadło milczenie. Zastanawiałem się, czy wszyscy myślą o tym, co ja. Czy zastanawiają się, co by było, gdyby Filipiak zadał sobie trochę fatygi i wygrzebał z kryjówki narzędzie zbrodni.

Wydałaby Olszana?

Wtedy chyba tak. A teraz? Z jego spowiedzią dzwoniącą w uszach?

– W sumie dobrze się stało – przerwał ciszę. – Porządny z ciebie gość. I łazisz własnymi drogami. Najlepszy dostępny kandydat.

– Do czego? – zapytałem spokojnie.

– Na świadka. Że wzięliśmy ten ślub. – Ostrożnie, dając jej czas, ujął dłoń Agnieszki. Nie zabrała ręki, choć jej palce skleiły się jak po zetknięciu z lodowatą wodą. – I na jej przyjaciela. Będzie potrzebowała kogoś, z kim da się o tym pogadać, zastanowić. Zaręba może się wykręcić. We trójkę łatwiej się obronicie, gdyby próbował…

– Nie chcę twoich pieniędzy – powiedziała cicho.

– To rozdasz. Rodzinom tych wszystkich chłopaków. Tylko najpierw sprawdź, czy nie jesteś w ciąży. Dwójka dzieci więcej kosztuje.

Zamknęła oczy, oparła policzek o jego ramię. Patrzyłem na jej podrapane kolana. Kleiły się jedno do drugiego, bo tak musi być, kiedy ktoś siada bokiem, ale nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że siedząc inaczej, też mocno by je zaciskała.

Na wypadek, gdyby któryś z plemników pomylił kierunki.

– Dobrze – powiedziałem. Nie uniosła powiek. Wyglądała jak ktoś, kto śpi. Tylko Olszan uśmiechnął się lekko.

– Dzięki.

– Jedno pytanie. Pomogę Agnieszce, ale nie wolno ci kłamać.

– Strzelaj.

– Gabriela… jest czysta? – Przyglądali mi się zdziwieni, już oboje, bo Agnieszka otworzyła oczy. Uśmiechnąłem się krzywo. – Bez obaw, nic jej… Po prostu chcę wiedzieć.

– To ważne? – zapytał Olszan.

– No… ważne. – Cieszyłem się, że mam ją za plecami.

– To może lepiej sobie daruj. Jak się kocha, to człowiek o nic nie pyta. A bez kochania wam nie wyjdzie.

Nie chciałem o tym mówić. Nie chciałem o tym myśleć. Nie teraz.

– Dobra, do rzeczy – burknąłem. – Co w zamian?

– O co ci chodzi? – najeżyła się Agnieszka.

– Mam składać fałszywe zeznania. Co za to dostanę?

– Sto tysięcy to za mało? – warknęła gniewnie.

– Ja odpadam – dobiegł z tyłu stłumiony głos Gabrieli.

– Nie wracam do Polski, więc nie mogę… Chyba że wystarczy podpis.

– Z tą zenitówką to pic, prawda? – Zignorowałem obie. – Chciałeś się dostać do radia?

Znów przyglądał mi się przez chwilę. Coś mu nie pasowało. Ale sprawy zaszły za daleko, na nieufność nie było już miejsca.

– Chyba wiem, jak załatwić Tomczaka.

*

Traciłem już nadzieję. Odpowiedzieli dopiero po siódmym wezwaniu.

– Co jest?

Gniewny męski głos, czysta polszczyzna. Agnieszce drgnęła ręka. Olszan odczekał spokojnie, aż radmor wróci na wysokość jego ust.

– Mogę mówić – rzucił do mikrofonu przyspieszonym szeptem konspiratora. – Ale nie wiem, jak długo. Jesteście na chodzie?

Dziennikarka zwolniła przełącznik. Uparła się, że położy Olszana; nie zgodził się, więc stanęło na tym, że przynajmniej będzie się oszczędzał. To ona trzymała radiostację.

– Usiadłem. Gonimy na resztkach paliwa. I rozwalili nam termowizor. Gdzieś ty, kurwa, był?

Olszan kiwnął lekko głową. Agnieszka wcisnęła przełącznik.

– Dasz radę walczyć po ciemku?

– Mamy gogle. Na działko starczy, a rakiet i tak zero.

Noktowizyjne okulary nie dorównywały kamerze termicznej, jeśli chodzi o zasięg i jakość widzenia, ale przy odległościach rzędu kilkuset metrów były wystarczająco skuteczne. Nadal mieliśmy problem. Wukaem Mazurka nie zwojował za wiele.

– Będziecie atakować? – upewnił się Olszan.

– A mamy wyjście? Za dnia gówno zrobię. Grom, ten zasrany czołg… I jeszcze partyzanci. Jak tu leciałem, musiałem omijać dwa patrole. Szukają was. De Sousa też zaraz będzie szukał. Łączyłem się ze Starym. Sra w gacie. Mówi, że zostało nam kilkanaście godzin. Dłużej nie da razy utrzymać tego w tajemnicy.

Przyjemnie się tego słuchało. Gdyby tak jeszcze beczka wody i jedno dobre trafienie w napęd ich działka… Ale nie mieliśmy nic do picia, a Tomczak nadal mógł zabijać. Bez termowizora nie znajdzie i nie wystrzela wszystkich – większość jednak tak. Niedobitków załatwią muzułmanie i słońce. Oceniałem, że ci z nas, którzy przeżyją, około południa stracą możliwość poruszania się. Bronić się, leżąc gdzieś w cieniu, daliby radę do następnego wieczora. Zakładając, że padnie na tych zdrowych i silnych. Ale nawet zdrowi i silni nie przeżyją tak długo, jeśli przyjdzie im walczyć w dotychczasowym stylu: pod gołym niebem, biegając, okopując się, zmieniając stanowiska ogniowe. A tak właśnie trzeba by się bić, gdyby apache zadał nam kolejne straty i blokada wokół wioski pękła w którymś miejscu. Olszan doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Trochę cierpła mi skóra, kiedy, szczerze jak na spowiedzi, przedstawiał Tomczakowi naszą sytuację taktyczną.

– Wszystko trzyma się na czołgu – zakończył. – Jak go sfajczycie, czarni bez trudu wyrżną całą resztę.

– Rakiety nam się skończyły. Niby jak mam go sfajczyć? Podlecieć i zapałki rzucać? Nawet z boku pancerz ma za gruby, żeby…

– Mam tu dokładny szkic. Filipiak dobrze odrobił lekcje. Wiem, jak cię wyprowadzić na idealną pozycję. Na zachodzie są takie dwa wzgórza. Sto metrów na południe, licząc od linii stawu. Podejdziesz pod ich osłoną i wlecisz w przełęcz, kiedy powiem.

– Ogłuchłeś? Mam tylko działko!

– Za to celne. A to tylko czterysta metrów. Słuchaj, widziałem ten czołg. Trafiliście w przedział silnika. Ładna, duża dziura. Gaśnice zdławiły pożar, ale drugi raz nie dadzą rady. I mają drugą dziurę, między bojowym a silnikowym. Jak się z tyłu zapali, to cały wóz szlag trafi. Wystarczy, że walniesz serią po lewej tylnej części kadłuba.

Przez dłuższą chwilę daremnie wyczekiwaliśmy odpowiedzi. W stajni panowała cisza porównywalna jedynie z tą na starych łodziach podwodnych. Gdyby Tomczak wyłowił jakiś podejrzany dźwięk, pomyślał, że jego rozmówca może nie być sam…

– To ryzykowne – odezwał się w końcu. – Strasznie blisko.