Wszystko szło dobrze. Nie czułem bólu. Nie czułem zimna, choć koc zapodział się czort wie gdzie. Żadne z nas nie udusiło się, bo gdy już brakowało tchu na pocałunki, pozwalała łapać się za pośladki, podciągać wyżej, ujmować oburącz to jedną, to drugą pierś i ssać słone jeżyny brodawek. Po paru nieudanych próbach udało mi się nawet przezwyciężyć jej niemy opór, unieść ramię i sięgnąć ustami zagajnika porastającego pachę. Zapach potu był tu ostry, wyczuła jednak w końcu, że proszę, a nie składam łaskawą propozycję, i potem wpuszczała mnie już bez problemu.
Do tego drugiego lasu, większego, też dotarłem. Dłonią. Odwzajemniła się, rozpinając mi spodnie i nawet zaczęła je ze mnie ściągać. Otrzeźwienie dopadło jej zupełnie nieoczekiwanie.
– Poczekaj… poczekaj, Jacek. – Znieruchomiała, klęcząc okrakiem nad moim udem. – Ja… nie wiem. Muszę… Boże, co my robimy?
Ja po prostu leżałem i czekałem, próbując zgadnąć, czy zaryzykuje przewlekanie rozciętej nogawki przez zgrubienie opatrunku, czy po prostu zostawi wszystko tak, jak było, znów zadrze kolano i dosiądzie mnie, nie zważając na szorstkość drelichu pod łydkami i stopami. To, czego potrzebowała, było już na wierzchu. I było gotowe. Aż nadto.
– Kocham cię – szepnąłem.
Dotknęła mego uda. Dalej nie sięgnęła. Tylko spojrzeniem, ale i ono przeniosło się po chwili na twarz. Czułem, jak kurczowo zgniata moją nogę między kolanami, i niczego nie rozumiałem.
– To dziecko. – Jej głos brzmiał niemal jak jęk. – Nie wolno tak…
– Czego nie wolno? – Pogłaskałem jej udo, potem pierś.
– Rodzić.
Dałem spokój piersi, uniosłem się, objąłem ją, położyłem na sobie. Trochę zabolało, kiedy przydusiła mi go do brzucha kością miednicy, ale nie próbowałem niczego z tym robić. Wtuliła się we mnie jak ktoś, kto bardzo tego potrzebuje, no i nie zablokowałem sobie dostępu do kieszeni na prawym udzie.
– Boję się. – Ciepło jej szeptu grzało mi szyję, kędzierzawe włosy łaskotały w ucho. – Sama ze sobą sobie nie radzę, a co dopiero… I umrę, jak ciebie nie będzie. Poważnie. Nie chcę tak żyć.
– Gapa… Gapcia… no coś ty? – Nagle poczułem się jak męski gnojek z opowieści starzejących się, rozgoryczonych kobiet. Ale było już za późno: wyjęty z kieszeni pakiecik miałem w dłoni, a dłoń na jej ramieniu. Nawet jeśli nie dotarło do niej, że to coś więcej niż palce, mogło dotrzeć w każdej z następnych sekund.
– Co ja mam robić? – zapytała płaczliwym tonem. – Będzie mi ciebie przypominało, ile razy spojrzę.
– Już dobrze. – Pogłaskałem jej twarz wolną ręką. – Rozumiem. Już dobrze. Nie musimy… Słuchaj, to naprawdę nieważne. Po prostu sobie poleżymy. Nic nie musisz robić. Właściwie to nawet lepiej. Zawsze to… no, płyn. Po co niepotrzebnie…?
Podniosła głowę. Nie rozpuściła włosów, ale po bitwie o Kasali i tak wyglądały jak strzecha po przejściu solidnej wichury, więc mimo księżycowego światła niewiele widziałem. Co innego ona.
– Nie zgubiłeś – ni to zapytała, ni stwierdziła. Zanim zdążyłem zareagować, wyłuskała mi z palców ofoliowany pakiecik. – I dobrze.
Usiadła obok mnie, zaczęła rozdzierać opakowanie.
– Jeśli to dla mnie, to nie musisz. – Stać mnie było na rozsądek i szlachetność, ale nie na to, bym składał takie deklaracje, nie dotykając jej ani trochę. Głaskałem dziewczęce udo i zadawałem jawny kłam dowodowi sterczącemu spomiędzy moich ud. – Nie zależy mi. Kocham cię. Niczego nie musisz udowadniać. To… to się nie liczy. Z byle kim można… Właśnie jak kochasz, to możesz się obyć bez…
Słuchała, ale robiła swoje. Umilkłem. Nie stosunku się bała, a po prostu ciąży. Trzydzieści lat, nie trzynaście. Byłem idiotą, doszukując się w jej zachowaniu czegoś więcej niż zwyczajny rozsądek zwyczajnej, myślącej kobiety. Sparzyła się? Wiele razy? I co z tego? Nadal próbowała, wciąż miała w sobie nadzieję i nic nie wskazywało na to, by wizja oddania się mężczyźnie budziła w niej jakieś opory.
Wtedy, przy płonącym wraku AML-90, też po prostu zwyciężył rozsądek. Ktoś, kto czuje awersję do fizycznego kontaktu, nie zrobiłby tego tak dobrze, zręcznie i szybko. Zanim się zorientowałem, miałem na sobie je obie: i prezerwatywę, i Gabrielę. Białe figi znikły. Chciała tego. Od pierwszego pchnięcia pełnych, cudnie uformowanych bioder wiedziałem, że chce tego co najmniej równie mocno jak ja.
Opadła na łokcie, jej włosy pchały mi się do oczu, ust, paznokcie drapały pierś, a zęby zaciskały się na sutkach. Nie wiem, jak długo. Za krótko. Gdyby robiła to przez rok, też uznałbym, że czas galopował, ale oczywiście nie podarowała mi tyle. W gruncie rzeczy znieruchomiała całkiem szybko.
Jej jędrne piersi rozpłaszczyły mi się na żebrach, nos zatonął w zagłębieniu obojczyka. Leżałem zaskoczony, klatka piersiowa rezonowała dudnieniem dwóch serc, a chłód nocy potęgował wrażenie gorąca w miejscach, gdzie nasze ciała przywarły do siebie.
– Już? – Głupio to brzmiało, ale nic innego nie przyszło mi do głowy, a jej nagły bezruch domagał się wyjaśnień. Przyszło mi nawet do głowy, że mogła zemdleć. Była słaba. Oboje byliśmy słabi. Gdyby była moją pacjentką, posłałbym za kraty faceta, który robił jej to, co ja teraz. Powinna leżeć w szpitalu i mieć w sobie igłę kroplówki, a nie…
– Masz rację. – Nie zadała sobie trudu odrywania twarzy od mojej piersi, więc mówiła trochę niewyraźnie. – Jak się kocha, można się obejść bez pieprzenia. Głupia jestem.
– Nic ci nie jest? – Naprawdę się o nią bałem.
– Jest mi. Chcę to z ciebie zdjąć.
Za bardzo konsekwentna nie była, ale zrozumiałem, o czym mówi.
– To zdejmuj. – Uśmiech sam, bez pytania, wpełzł mi na twarz.
– Ale nie powiedziałam ci prawdy. To znaczy: całej.
– A co mnie obchodzi prawda? Jesteś ze mną. Wystarczy.
– Tak, wiem. Bo umrzemy. Ale chcę, żebyś wiedział. Nigdy nie robiłam tego z kimś, kogo bym kochała. Teraz dopiero. – Objąłem ją mocniej. – I nigdy bez gumki. Jak się jest czarną dupą na jeden szybki numerek… Oni uważali, ja uważałam. Zero zaufania. Ale w końcu przytrafiło się. Akurat teraz. Dwa razy z rzędu.
– Teraz? – Miała trzydzieści lat i wiedziałem, że nie będę pierwszy. Na swój sposób było to nawet dobre: chyba lepiej zostać wybranym przez kogoś, kto miał już inne możliwości, i chyba lepiej mieć pewność, że zdobyło się kogoś, kto cieszy się powodzeniem. Ale nauczyłem się już myśleć o jej facetach w kategoriach czasu mocno przeszłego.
– Myślałam, że wyjdę za Sabaha. No i raz wciągnęłam go do łóżka. Wiesz, oni nie bardzo uznają antykoncepcję. Zresztą nic nie miałam.
– Muszę tego słuchać?
– Musisz. – Miała mnie w sobie, stać ją było na taką twardość. Też byłem twardy i wiedziała, że może sobie pozwolić na wiele. – Jeśli mamy ryzykować, to razem, świadomie.
– Ryzykować?
– Nie pamiętasz, co mówił Koliszewski? Wszystkie tu albo już mamy AIDS, albo jesteśmy na dobrej drodze. – Umilkła na chwilę. – U muzułmanów jest z tym lepiej, ale…
– Gapa, nie dociera do ciebie? Chcę być z tobą. Jak złapałaś HIV, to trudno: będziemy musieli uważać. A zresztą…
– I tak nie przeżyjemy? – domyśliła się.
– Chciałem powiedzieć, że tym się ciężko zarazić. Jeden raz…
– Ale długi. Męczyłam go całą noc i jeszcze…
Dałem jej lekkiego klapsa. I już zostawiłem dłoń na nagim pośladku.
– Za świntuszenie – wyjaśniłem. Uniosła na chwilę głowę, pocałowała mnie w podbródek.